2009-02-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| prolog (gr. πρόλογος prologos) (czytano: 1304 razy)
Tak przypadkiem zauważyłem, że na tej stronie jest nawet blog... No skoro tak, to pomyślałem, że mogę się trochę naprodukować. Ciekawe czy komuś będzie się chciało to czytać ;)
Jako, że to pierwszy wpis to może najpierw pare słów o sobie. Jestem rodowitym Krakusem, obecnie studentem na wydziale fizyki UJ ale to chyba nie jest tutaj najistotniejsze. Jak tak sobie rozmyślam o mojej biegowej historii, to sam jestem troche zaskoczony i zastanawiam się jak to w ogóle możliwe. Jeszcze w szkole zajęcia z WF-u traktowałem jako najgorszą torturę, a kiedy nauczyciel zaordynował biegi na 'megadługim' dystansie 1km, to myślałem, że nic gorszego już mnie spotkać nie może.
Pare lat poźniej, po dziwnych zawirowaniach losu trafiłem do 69 Pułku Przeciwlotniczego w Lesznie aby odbyć obowiązkową służbę zasadniczą. Oczywiście codziennie rano pobudka o 6:00 i biegi, ćwiczenia, wyrabianie kondycji żołnierzy. To również była tortura, ale chcąc niechcąc organizm sie przystosowuję, kondycja rośnie. Ku swojemu zaskoczeniu po kilku takich miesiącach odkryłem, że poranna rozgrzewka na 3km nie sprawia mi żadnego problemu, przebiegnięcie było takim problemem jak spacer na stołówkę - bez specjalnego zastanawiania się, poprostu zaczynasz i kończysz. W ostatni dzień roku 2005 w Lesznie zorganizowano bieg sylwestrowy. Startowała spora grupa żołnierzy - nie dlatego, że chcieli - taki był rozkaz i nie było dyskusji. Dowódcy stwierdzili, że przecież i tak codziennie biegamy, to 4km biegu też damy rade. Tak się akurat złożyło, że też byłem w tej grupie, chociaż tego samego dnia miałem wartę (warta w sylwestrową noc, ale mi się trafiło..). W zasadzie, to do tej pory się zastanawiam, czy uznać ten start jako mój oficjalny debiut w biegowym życiu. W każdym razie wystartowałem i jakoś dobiegłem. Meta dla żołnierzy była w bramie jednostki, więc daleko nie miałem. W nagrodę dostawaliśmy płytę CD z filmami na temat Wojska Polskiego. Troche śmieszne, ale to też trofeum i pamiątka. Oczywiście mam ją do dzisiaj ;) Służba jak to służba, w końcu się skończyła. Dokładnie 22 lutego 2006 roku. Oczywiście odrazu jest ta świadomość - koniec z porannym wstawaniem, bieganiem itd, ale to szybko mija. Wytrzymałem może tydzień w bezruchu... po prostu _musiałem_ wyjść pobiegać, tak mnie nosiło. Wszędzie śnieg, mróz, a ja czapka, wojskowe buty i naprzód. Później przyszły studia, a ja przez pewien czas wstawałem rano, wychodziłem pobiegać, potem prysznic i na cały dzień na uczelnię. Ale to trzeba przyznać uczciwie - jak sie tak rano zaraz po obudzeniu wyjdzie, nawet na 1-2 km przebieżki, to potem cały dzień człowiek chodzi rozbudzony. I tak sobie biegałem od czasu do czasu sam dla siebie. Po drodze zachaczyłem na jakieś krótkie biegi, typu Interrun - 5km. Aż któregoś pięknego czerwcowego dnia koleżanka z kierunku wspomniała, że w najbliższy weekend jedzie na półmaraton do Rudawy. Ja niewiele myśląc stwierdziłem, że też przyjadę. Oczywiście byłem zupełnie nie przygotowany na taki dystans, no ale cóż... :D
No i pojechałem, wpisałem się i pobiegłem. Na ostatnich 5 km to nieprzygotowanie dało o sobie znać. Nogi bolały, każdy krok czułem, jakbym biegał tydzień bez przerwy. I tak sobie powtarzałem, że już nigdy więcej na nic takiego się nie wypuszczę. Ale kiedy przekroczyłem metę i dostałem medal nagle wszystko mineło... tak! dałem radę! ten medal wybiegałem o własnych siłach! wtedy już wiedziałem, że to nie będzie ostatni mój start. Jest coś cudownego w tej piewszej minucie po przekroczeniu mety. Taka satysfakcja wstępuje w człowieka, poczucie, że dałeś rade. Pamiątkowe medale to też cudowna sprawa. Nie ważne, czy jesteś pierwszy czy stopierwszy - dobiec do mety to też sukces.
Tak to już jest, przebiegasz dystans, nogi bolą, dyszysz jak lokomotywa, ale i tak wiesz, że zrobisz to znowu, na następny bieg też pojedziesz.
Kiedy w Warszawie organizowano XX Bieg Niepodległości, jechałem tam już jako zawodnik AZS-u. Pociągiem z Krakowa do Warszawy, w noc poprzedzającą bieg. Na korytarzu tłok, bo masa ludzi wracała z Zakopanego, oczywiście nie ma gdzie usiąść, nawet na korytarzu stado ludzi. W Warszawie byłem o 5 rano, pozwiedzałem, wypiłem kawę w macdonaldzie i przed południem na bieg. To się nazywa poświęcenie dla biegania. Zaraz po biegu powrót na dworzec pkp i do pociągu, bo następnego dnia już zajęcia na uczelni. Ale nie żałuję, było super i za rok też pojadę.
No i jak na biegacza przystało, uznałem, że czas na debiut w maratonie. 26 kwietnia Cracovia Maraton - czekam z niecierpliwością. Dotrę do mety chociażbym miał na rękach biec :D
hmm troche mi się rozpisało ;)
pozdrawiam tego, komu się to chciało czytać
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |