Szósty Nocny Wałbrzyski Półmaraton był pierwszym moim biegiem na dystansie 21,1km. Nie wiedziałem więc czego spodziewać się po tego typu imprezie. Muszę przyznać, że zostałem zaskoczony pozytywnie (chyba jestem urodzonym optymistą). Impreza kosztowała 10zł. Za powyższą kwotę każdy uczestnik otrzymał numer startowy, pamiątkową koszulkę, znaczek oraz bon na posiłek ( a palący - to chyba żart! - zapalniczkę). Niezłym pomysłem była deklaracja uczestników biegu na karcie startowej dobrego stanu zdrowia, co spowodowało brak konieczności posiadania zaświadczeń lekarskich. Oby ten przykład podchwycili także organizatorzy innych biegów długodystansowych.
Co do trasy, to przebiegała ona w 4 pętlach po około 4,5km plus dobieg ze startu (i na metę) 1600m. Trasa w większości dystansu była pofałdowana, ale wzniosy były stosunkowo łagodne. Tylko zbieg zaraz po starcie był stromy, niestety kończąc bieg trzeba było się tą samą drogą wspinać. Na trasie znajdował się 1 punkt odżywczy (z wodą), ale ponieważ znajdował się na pętli więc każdy zawodnik miał możliwość 4-krotnego skorzystania z niego. Zabezpieczenie trasy było nie najlepsze, ale w pełni wystarczające. Przez większość trasy ruch samochodowy odbywał się wprawdzie, ale na przeciwnych pasach oddzielonych od biegnących pasem zieleni. Tylko sama końcówka była praktycznie prawie wcale nie zabezpieczona. Tutaj rzeczywiście trzeba było uważać na samochody, które poruszały się tuż obok zawodników. Na minus zaliczyć można także jeden prysznic na mecie, ale za to z zupełnie zimną wodą. Był to przebiegły zabieg organizatorów. Część osób zrezygnowała bowiem z kąpieli, a ci co już się zdecydowali robili to bardzo szybko. Nie było więc kolejki! Ale to są szczegóły... Bardzo miłą niespodzianką organizatorów były nagrody losowane wśród wszystkich uczestników biegu (niestety mnie tym razem opuściło szczęście).
A jak wyglądała walka na trasie? W zawodach wzięło udział około 130 zawodników i zawodniczek. Warunki do biegu były niemal idealne. Dwie godziny przed startem nastąpiło nad Wałbrzychem oberwanie chmury. Jednak o 20.00, kiedy startowaliśmy trasa była już sucha, o deszczu przypominały tylko pozostające gdzieniegdzie kałuże. Również wiatr ucichł, jego lekkie powiewy były prawie nie odczuwalne. Również temperatura wynosząca ok. 10-15 stopni Celsjusza nastrajała optymistycznie.
Bieg zdominowany został przez Białorusinów i Ukraińców (aż 7 w pierwszej dziesiątce). Ja jednak mogę tylko zdać relację z punktu widzenia zawodnika ze środka stawki. Rozpocząłem dość asekuracyjnie (chyba przyzwyczajenie z maratonów), ale cel jaki sobie postawiłem (realny 1:45; rewelacyjny poniżej 1:40) nie wymagał ostrego startu. Ocknąłem się dopiero około 10km (na drugiej pętli), kiedy to czołówka zaczęła mnie dublować. Ale po raz kolejny przekonałem się, że warto było jednak zacząć wolniej. Biegnąc razem z zawodnikiem "złotej piątki" Maratonu Wrocławskiego - Markiem Musiałem wyprzedziliśmy na ostatnich kilometrach kilkanaście osób. Tempo nadawał Pan Marek, ja starałem się go trzymać. Może nie zachowałem się zbyt fair wyprzedzając jego i jeszcze jednego zawodnika, którego dogoniliśmy, kilka metrów przed metą, ale przynajmniej przez moment poczułem się wielki. Skoro nie mam talentu, aby wygrywać z najlepszymi, czuję satysfakcję z pokonania równych sobie. Przez tych kilka sekund finiszu byłem mistrzem. A wynik 1:33:58 chyba na długo pozostanie moim rekordem półmaratonu.
Zaskoczyli mnie niektórzy zawodnicy (podobno m.in. komandosi z Lublińca?), dla których Półmaraton Wałbrzyski był drugim biegiem na dystansie 21,1km w tym dniu. Dla nich bieganie to chyba coś więcej niż pasja...
Grzegorz Tarczyński
tarczyns@manager.ae.wroc.pl
|