Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 1259/1054847 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:9.3/10

Twoja ocena:brak


43 Berlin Marathon – czyli jak złamałam system i trójkę
Autor: Agnieszka Kowalczyk
Data : 2016-10-20

Berlin Marathon - choć minęły już 3 tygodnie, ale na samo wspomnienie przechodzi mnie dreszcz i na twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Czuję tą energię i słyszę głośną muzykę, muzykę bijących serc niemal 40 tysięcy biegaczy, w jednym rytmie, ze 122 krajów, każdy inny, w różnym wieku, kondycji i aspiracjach, o różnych poglądach i zawodach, ale tego dnia jesteśmy tacy sami i łączy nas jeden cel. Wszyscy tego dnia chcemy zmierzyć się z królewskim dystansem i dobiec do mety. Strzał startera i zaczynamy nasz wyścig… wyścig, na który czekaliśmy, sprawdzian naszych możliwości lub po prostu kolejny bieg dla przyjemności, chcemy znowu poczuć tą moc endorfin i zmierzyć się z samym sobą.

Krótki filmik pokazuje nasze wspólne emocje, emocje tysięcy maratończyków, (1:07 i ja się załapałam:)



Tego dnia i ja byłam jedną z nich, tego dnia nigdy nie zapomnę, to był mój dzień, bieg, na którym czekałam, do którego się przygotowałam, chciałam pobiec najlepiej jak potrafię, aby czerpać z każdego km radość. Tego dnia postanowiłam zaryzykować, i niczym mur obalić swoje bariery i złamać magiczne 3 h w maratonie. Gdybym miała biec jeszcze raz, nie zmieniłabym absolutnie nic. Czy to zarozumiałe? Nie, po prostu szczere. Negative split, druga połowa o minutę szybciej, po trzydziestym km po prostu odleciałam, a im więcej osób wyprzedzałam tym moja siła rosła i nic już nie mogło mnie zatrzymać, nie będzie ściany, ani kryzysu. Tego dnia po raz pierwszy byłam tak z siebie dumna, bo to 2jka z przodu w maratonie i zrealizowałam swoje marzenie.



Coraz więcej osób pyta się mnie o to, co zmieniłam w treningu, że mam taki progres, skąd czerpie siły, czy ktoś mnie trenuje etc, dlatego postanowiłam spisać słów kilka o przygotowaniach i biegu, o tym jak złamałam trójkę i poprawiłam życiówkę w maratonie o 18 minut w ciągu 5 miesięcy. Zrobiłam to też dla siebie, żeby sama nie zapomnieć;) choć wątpię, aby było to możliwe. Jest to tekst o poznawaniu swoich możliwości, o tym, że kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, ale tez bez pracy nie ma kołaczy. Dla jednych mój trening wyda się oczywisty, innym mam nadzieje, że pomoże uwierzyć, że można. Jest to tekst dla wytrwałych, – ale żeby biegać maratony, trzeba być wytrwałym;) Dziele się, bo tym, co dobre trzeba się dzielić, wtedy to dobro zaczynamy mnożyć....:)

Ale od początku, Po udanym sezonie 2015 postanowiłam wrócić do maratonu, czułam, że przyszedł czas, że wzmocniły się kolana, odrobiłam tzw. szkolne zaległości i mogę biegać więcej. Rzym na 60-te urodziny dla taty, Berlin dla mnie, taki był plan. Odkąd mnie wylosowali nie ukrywałam tego, że to był cel numer jeden na 2016 rok, wtedy jeszcze nie wiedziałam, na ile będę biec, ale zamierzałam po raz pierwszy na prawdę się przygotować.



10.04.2016 Maratona di Roma - dreszczyk emocji, bo pierwszy maraton zagraniczny, pierwszy maraton od 3 lat, ale miałam biec bez spiny, cieszyć się biegiem, zwiedzać i sprawdzić swoje możliwości, gdzie obecnie jestem. Zimę przepracowałam całą, bez większego planu, zrobiłam parę dłuższych wybiegań i jedną trzydziestkę. Powrót do maratonu był udany (3:16:19), praktycznie do 37 km czułam się rewelacyjnie, no i trasa turystycznie bajka. Fizycznie - wymagająca, ale przepiękna!!! Byłam poruszona, a w trakcie biegu przed bazyliką świętego Piotra autentycznie poleciały mi łzy. Poczułam, że maraton to jest właśnie to, nawet byłam zaskoczona tempem na jakie wskoczyłam (4:38), bo nie ćwiczyłam takiego tempa do tej pory. Pomyślałam, że jak na Berlin lepiej się przygotuje to jestem w stanie ominąć ścianę, która wtedy dopadła mnie przed 40km. Nawet nie byłam zła, że zabrakło mi sił na koniec, że gdyby nie to złamałabym 3:15, ale to nie był cel, to była lekcja i miałam wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Już w maju mówiłam, że celuje w Berlinie na 3:07, bo to życiówka mojego taty – to prawie 10 minut lepiej – ambitnie - powiedział kolega z którym łamałam wspólnie trójkę w Ekidenie –w maratonie sztafet. – No a jak??? Cele muszą być ambitne i realne - odpowiedziałam. Wiedziałam, że jestem w stanie to zrobić...tak po prostu czułam jak z każdym km się zmieniam, jak rośnie moja siła i pewność siebie. Czy wtedy myślałam o łamaniu 3h – przyznam że po raz pierwszy pojawiły się takie myśli, że jestem w stanie to zrobić, ale na pewno nie w tym roku, jestem realistką i miałam świadomość swoich braków, ale uparłam się, aby przygotować się jak najlepiej, co wyjdzie odpowie mi półmaraton 3 tygodnie przed startem.



Moje treningi:
Nie mam żadnej sportowego doświadczenia, ale przez te 5 lat biegania uczyłam się na własnych błędach, sporo czytałam, obserwowałam innych, poznawałam i uczyłam się siebie. Listen to your heart – jak śpiewa Roxette myślę jest kluczowe. Uważam, że, czy biega się z trenerem czy bez, to najważniejsze jest słuchać swojego organizmu, dzięki temu po pierwsze unikniemy kontuzji i przeciążenia, po drugie poznajemy swoje mocne i słabe strony, a jak poprawimy, to co słabe wiadomo jaki będzie efekt. Wiedziałam, że mam wytrzymałość i to potwierdził start w Rzymie i tegoroczne półmaratony. Biegam półmaratony jak 10 km, mówiłam z uśmiechem, ale to był fakt, nie wpisywałam się w kalkulatory i tabelki. Brakuje mi szybkości. Do tej pory praktycznie nie robiłam treningów w drugim zakresie, mój ulubiony trening regeneracyjny królował, od czasu do czasu tylko interwały. Lubiłam dość często startować i sama się dziwiłam że potrafię się spiąć na zawodach, chyba po prostu lubię walczyć. Teraz, aby powalczyć o lepszy wynik musiałam lepiej poukładać trening, bo celem był maraton, a nie kolejna dyszka;)

12 tygodni – tyle trwał mój bezpośredni trening pod królewski dystans. Po polówce we Wrocławiu postanowiłam zawiesić starty i zamknąć się w puszczy, w której lubię biegać najbardziej i tam rośnie moja siła. Zostały 3 miesiące do Berlina, czas przestać się wygłupiać i wziąć się do roboty. Przeglądałam różne treningi, oczywiście nic mi nie pasowało, albo za mocne, bo już tempo jednostek niewykonalne dla mnie albo za dużo km etc. Wiedziałam, że to będzie miks i będę sama pisać ten plan pod siebie. Miałam nawet sobie coś rozpisać, ale wyszło jak zwykle, trening pisał się w mojej głowie, tyle, że już nie był przypadkowy.

Do końca czerwca 4 treningi w tygodniu..(50-60km)… Mało i nie, mało patrząc na innych i na plany treningowe. Do tej pory tyle mi wystarczało, ale też miałam opory, aby biegać więcej, bałam się przeciążyć, albo po prostu się opierdzielałam, jak kto woli...ale to musiało się zmienić. Nie mogłam też nagle biegać po 90_100 km, bo bym się zajechała. Postanowiłam stanowczo, że dokładam 1 trening, czyli biegam 5 razy i po ok 70km w tygodniu i pilnuje, jakości tych treningów. 2 Szybsze jednostki, 2 wolne na zmianę i wybieganie w niedziele. I tego faktycznie się trzymałam do końca, musiałam mieć jakiś miernik, czegoś pilnować. Miałam przebiec też trzy trzydziestki (w prawdzie zrobiłam dwie, ale plus dwa półmaratony). Trzy razy endomondo pokazało 80km tygodniu i po raz pierwszy zaczęłam przekraczać 300 km w miesiącu.



Najwięcej czerpałam z planu Książkiewicza i z Podstaw Biegania Skarżyńskiego, które dostałam w prezencie od przyszłego męża na samym początku przygody z bieganiem, i dzięki niemu nauczyłam się jak po sobie odpowiednio dobierać środki treningowe. Do jego książek często wracam, bo cały czas się uczę i niektóre środki dopiero teraz zaczynam stosować i rozumieć. Tak na marginesie w 2012 roku Pan Jerzy, jak usłyszał, że za pierwszym razem złamałam 4h - zapowiedział, że kiedyś złamie 3h…nie wiem czy mówił tak na serio, czy chciał być miły, bo akurat prosiliśmy o wpis do kolejnej książki;) Wtedy jeszcze patrząc na swoje wyniki i statystki (2% biegaczy, u kobiet mniej niż 1 %) wydawało mi się to prostu nierealne, ale gdzieś głęboko siedziało to marzenie we mnie.

21 lipca po raz pierwszy zrobiłam badania wydolnościowe i polecam je każdemu, bo okazało się, że mam zupełnie inne zakresy niż wyliczenia na podstawie HRmax. Jakoś mnie to nie dziwi, że kolejny raz nie wpisuje się w tabelki… Okazało się, że większość treningów robiłam w tempie regeneracyjnym, a nie w pierwszym zakresie, Zamulałam organizm i słabiej się rozwijałam. Kurde i jak ja mam się teraz przestawić -pomyślałam, żeby biegać drugi zakres jak nie robię nawet pierwszego… wiedziałam, że to łatwe nie będzie.



Nie myliłam się to właśnie bieg ciągły, progowy w drugim zakresie był najtrudniejszy, robiłam go raz w tygodniu w środę, po sztucznej nawierzchni, od razu z pracy, Już rano na samą myśl o nim miałam dreszcze, ale robiłam swoje. Oprócz tego raz w tygodniu robiłam rożnego rodzaju biegi tempowe, te akurat lubię;) na początku były to dwusetki. W drugiej fazie treningu zmieniłam je na 400 lub zabawy biegowe. Na ulubione kilometrówki przeszłam dopiero pod koniec. Dużo biegałam po puszczy, to ona od półtora roku buduje moją siłę, niedzielne wybiegania tylko w niej i zawsze na koniec przyspieszałam. Za to towarzyszący mi czasem znajomi na pewno nieraz mnie przeklinali. W głowie miałam jedno...negative split to da się wytrenować, muszę przestać się spalać na starcie. Wszędzie poprawiłam, jakość. Nie było czasu na kontuzje, po każdym treningu obowiązkowo rozciąganie i dwa razy w tygodniu stabilizacja: Wybierałam ćwiczenia niezajmujące dużo czasu: głównie deska i podobne ćwiczenia angażujące jak najwięcej mięśni. Ja zaczęłam robić pompki...ja - bekę miałam z tego, na początku ledwo się unosiłam na moich słabych rękach, teraz mogę zrobić trzy serie po 15 (choć zazwyczaj kończy na dwóch). Lepiej jadłam, pilnowałam wagi, głównie, aby dalej nie spadała i dbałam o zbilansowaną dietę, która przez rok jakoś naturalnie przeszła na wegetariańską i po której czuje się silniejsza, a wyniki krwi się poprawiły. Kulała jedynie regeneracja i sen, dom, praca i inne obowiązki jakoś trzeba to godzić, a wyspać się jeszcze zdążę, po za tym nawet jak mogłam nie spałam dobrze, pewnie przez skumulowany stres – no trudno regeneruje mnie bieganie, i ten typ tak ma – mówiłam.

Lekko nie było, Już po 5 tygodniach zaczęłam czuć obciążenie, ciężkie nogi. Jej ja na prawdę trenuje, to tak wygląda-myślałam. Obserwowałam siebie bardziej, aby nie przesadzić. Jak było trzeba dodawałam kochane regeneracyjne km i zmieniałam środki. Miałam ten komfort że np. zamiast wcześniej zakładanych 3 razy 3km mogłam zrobić 4 razy 2, bo wydawało się że zrobię to lepiej i pisałam trening na bieżąco. Ale nie odpuszczałam, trzymałam się swoich założeń. Nawet jak z braku czasu musiałam iść o 5 rano na trening i budziłam się po 6 kilometrach, to każdy trening zaczynałam i kończyłam z uśmiechem. Biegam, bo to kocham, to nie przymus, to mój czas i ucieczka od stresu, obowiązków a zarazem sposób żeby to poukładać. A to, że chcę biegać szybciej to jest mój wybór. Bieganie daje mi siłę i energię na resztę i to podejście pozwala mi czerpać z niego wszystko, co najlepsze, to pozwoliło mi się nie poddać nawet jak coś nie szło po mojej myśli.



Po dwóch miesiącach przyszedł czas na pierwszy test. Byłam na głodzie startowym, ale stres ogromny, bo czy to, co sobie wymyśliłam miało sens? Jaki daje efekt?. Półmaraton Kusocińskiego – niestety jeszcze tak ciężko w tym roku mi się nie biegło, niby sukces –trzecia open, podium, a ja wewnętrznie załamana, niecałe 1:31 - 3 minuty gorzej niż we Wrocławiu, choć warunki nie do porównania, bo nocą mam inne moce, ale i tak po takim treningu powinnam, być chociaż blisko tego wyniku, a tu zdecydowanie najgorszy start w sezonie. Przez 2 dni czułam się rozwalona, ale dobrze wiedziałam, co zawaliłam – był upal i zaczęłam za szybko, brzydko pobiegłam, po za tym czułam też przeciążenie po pierwszej trzydziestce. Szybko wyciągnęłam wnioski i nie dałam się złym myślom- dałam sobie trochę ulubionych regeneracyjnych km i postanowiłam udowodnić, że to był jeden słabszy strat. Pobiegłam tydzień później 5-tke praską jak szalona. Czułam że frunę -18:55 po raz pierwszy złamałam 20 minut i to z zapasem. Nawet nowe Hrmax mi strzeliło. Udowodniłam sobie, że mogę biegać szybko, i czułam, że mogę jeszcze więcej. To był punkt zwrotny, nagle wydolność rosła jakby z dnia na dzień, Dni ubywało, ale i Mocy przybywało.

Zostały 3 tygodnie. Polówka w Pile miała dać odpowiedź na pytanie na ile biegnę ten maraton. Chciałam przebiec ją mądrze i tym razem być zadowolona z wyniku. Biegnąc cały czas kontrolowałam tętno- założyłam sobie, że 2/3 przebiegnę w drugim zakresie i potem przyspieszę. Udało się, wyszedł bardzo ładny taktyczny bieg i nowa życiówka 1:26:38, co przeliczało się na 3:03 w maratonie. Ładnie, ale trochę irytujące tak blisko granicy…



To na ile ten maraton?
Dwa tygodnie przed maratonem mąż zapytał mnie na ile biegnę Berlin, powiedziałam ze powinnam spokojnie złamać 3:05 i że wszystko mówi maks 3:03. Spytał czy możliwe jest żebym złamała 3h. Powiedziałam, że za wcześnie, że brakuje jakieś 2 miesiące podobnego treningu, ale po chwili namysłu, powiedziałam że musiałabym mieć prawdziwy dzień konia i wszystko musiało się złożyć idealnie łącznie z dobrą pogodą. Powiedział wtedy – może warto zaryzykować, bo jak się nie uda to najwyżej zrobisz 3:05, 3:10, a jak się uda to 2 z przodu będzie!. W sumie, tak pomyślałam, wygrać można było więcej;). Bardzo cieszyłam się, że to właśnie On mi to podsunął. Zaczęłam analizować, mnożąc życiową połówkę razy dwa - miałam 6 i pół minuty zapasu. Mało, ale ja przecież nie wpisuje się w tabelki…co dawało mi nadzieję. Następnego dnia -ostatnie wybieganie, trzydziestka w puszczy (teren mocno urozmaicony z podbiegami), tempo średnie 4:56 tętno - 150 - puszcza przemówiła. Kurde tyle marzyłam, żeby tak biegać, poryczałam się po treningu i na półtora tygodnia przed maratonem postanowiłam zrobić decydujący test - 10km w tempie maratońskim na 3h i czy wytrzymam drugi zakres. Zaczęłam na 4:20, pierwsza piątka wolniej druga szybciej. Średnia wyszła idealnie po 4:15 -tętno 166. Kurde na tydzień przed maratonem robię założenia treningowe na trójkę, tylko ja już nie mam więcej treningu...po prostu to się może udać albo nie: 50/50

Bałam się nawet głośno powiedzieć, że podejmuje wyzwanie, idę na złamanie trójki. Napisałam na kartce w zeszycie 2:59:44 i pokazałam mężowi, powiedziałam, że nie rozmawiamy o tym, że zobaczę w dniu startu. Mogę to zrobić, czuję to, ale potrzebuje jeszcze trochę szczęścia do pogody, i być zregenerowana tego dnia. W niedzielę robię ostatnie interwały 7 razy 1km, wychodzą lekko jak nigdy. Teraz tylko regeneracja. Nawet z pracy w ostatnim tygodniu wychodziłam po 8 godzinach, za ciężko pracowałam, żeby coś miało mi przeszkodzić, brakowało jak zwykle snu, ale bardziej martwiły mnie rosnące słupki temperatury… nawet 22-23 i słonce… trochę zaczęłam panikować, ale trudno, tego nie zmienię, na to nie mam wpływu. Zrobię, co mogę, aby przebiec ten maraton najlepiej jak potrafię, w końcu jak się nie uda to tragedii nie będzie, zrobię to tak jak zakładałam wcześniej na wiosnę.



Gdy się pakowałam, znalazłam w szufladzie, kartkę urodzinową, w oczy rzuciły się tylko jedne życzenia od biegającego kolegi z pracy: dla przyszłego trójkołamacza!…Spojrzałam na numer startowy 25815, nie ma w nim mojej kochanej czwórki, ale to był mój 4 maraton, a suma cyfr dawała 3. Uśmiechnęłam się i pomyślałam tak, właśnie tak będzie…

Maraton
Pytanie nie jest czy Ty jesteś gotowa na Berlin, tylko czy To Berlin gotowy jest na Ciebie, powiedział szwagier jak ruszaliśmy w trasę, byłam w świetnym humorze, Krzyczałam: Nach Berlin! Nach Berlin! Wiedziałam ze bez względu na wynik to będzie to cudowne przeżycie, przygoda, taki tłum po raz pierwszy taki wielki bieg i to MARATON. Z mocną w grupą wsparcia: mężem, siostrą i szwagrem ruszałam na podbój Berlina.



W Berlinie byłam po południu. Zwiedzanie po maratonie wiec nie ma sensu się zrywać rano. Choć już przed wyjazdem i tak nie spałam, stres przed maratoński się włączył szybciej. Odbiór pakietu –godzina 17.00, było już dość luźno, oczywiście wszystko zgodnie z niemieckim porządkiem, szybko i sprawnie. Bardzo miła i kompetentna obsługa. Lekki stresik związany z obiorem numeru na obczyźnie odpadł i mogłam rozkoszować się, że tu po prostu jestem. Targi wiedziałam, że będą duże, ale te przerosły moje wyobrażenie, prawdziwy raj dla biegowych frików i nie tylko, moi towarzysze też się nie nudzili. Mnóstwo stoisk z biegowymi gadżetami, nowe BMW tu i tam, testowanie sprzętów etc. i pyszne darmowe bezalkoholowe piwo, najlepsze, jakie piłam do tej pory;)

Wieczorem obowiązkowa makaronowa kolacja i ogarnięcie rzeczy przed startem. Jeszcze raz prześledziłam mapki, co gdzie jest, gdzie moja strefa i w którą stronę biec, bo to wbrew pozorom jest ważne;). Komunikacja w Berlinie , jest rewaluacyjna i łatwa do ogarnięcia więc o to się nie martwiłam, należy poruszać się głównie U-Bahn (metro) i S-bahn (szybkie pociągi) wtedy nie ryzykujemy, że nie dojedziemy na czas, z reszta w ten niedzielny poranek wszyscy jadą w jedną stronę. Wszystko przygotowane i kładę się spać o 22.30, nieźle, choć nie zasypiam od razu i smsuje z przyjaciółmi i tak dumna, że przynajmniej nogi odpoczywają;). Odczytuje smsa od Oli: Będzie ogień - tak ma być;). Zasnęłam całkiem mocnym snem jak na te okoliczności, tylko raz się przebudziłam wiec nieźle.



Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana!
– odpowiedziałam rano, gdy mąż zapytał mnie, czy dziś ryzykuje. Klamka zapadła, jak nie teraz, to kiedy. Jestem w mieście gdzie padają rekordy świata, jeden z największych maratonów na świecie, zamierzam powalczyć, aby zrobić coś niezwykłego. Szłam pełna emocji, czułam dreszcz przedstartowy, ale im więcej widziałam biegaczy tym bardziej się cieszyłam. Cały Berlin żyje tym maratonem, jak szliśmy zaczepiali nas przechodnie i pytali, o której start, życzyli powodzenia. Była 7:45 rano a miasto tętniło życiem. Dziki tłum podążał w stronę strefy startowej, coś niesamowitego.

Doszliśmy do Bramy Brandenburskiej…jesteśmy na miejscu. Strefy biegaczy i kibiców były starannie oddzielone więc nadszedł czas rozstania z mężem, pożegnałam się, minęłam bramki i ochroniarzy, odwróciłam się żeby mu pomachać, i nagle poleciały mi łzy... przez chwilę znowu byłam tą małą dziewczynką, która wątpi we własne siły, zdałam sobie sprawę, co chce właśnie zrobić, jak będzie, czy podołam? Ale to była tylko chwila, przecież to już czwarty maraton, wiem, co to ściana, wiem jak reaguje na kryzysy i umiem je przezwyciężać, i najważniejsze: wiem, że nigdy nie byłam bardziej gotowa. Patrząc dalej na męża ostatni raz przed startem, uśmiechnęłam się szeroko i potruchtałam szukać swoje strefy. Teraz tylko rozgrzewka, toaleta; pełne skupienie i ogień;).



Starowałam ze strefy D, co odpowiada wynikom 3:00-3:15, na swoje szczęście udało mi się przepisać, wynik, który wpisywałam przy zapisywaniu 3:49 dawałby strefę F i na pewno trudniej byłoby nadgonić, a moja grupa i tak była duża. To kolejny plus dla organizatorów, że mogłam zaktualizować swoją grupę na podstawie wyniku tegorocznego maratonu i półmaratonu. Truchtem mijałam kolejne strefy, było ich 8; długość pasa startowego i ilość kręcących się ludzi robiła wrażenie, w tle grała głośna muzyka, świeciło słońce, które dopiero się rozkręcało, wiec było bardzo przyjemnie. Mimo ostrzeżeń przed startem nie miałam problemu z dotarciem do strefy, toalet też było dużo, w porównaniu do Rzymu duży porządek. Kręciłam się koło strefy, robiłam rozgrzewkę, najpierw ruszyli wózkarze, wszyscy wpatrzeni w ogromy telebim, odliczanie i oklaski. Atmosfera cudna, weszłam do strefy, aby ustawić się w miarę z przodu, słyszę jak wali mi serce, zaraz się zacznie.

Strategia na ten bieg:
Pierwsza piątka nie wolniej niż 4:20 , nie szybciej niż 4:15, Potem utrzymać tempo 4:14-4:15 i jak będzie siła przyspieszyć na koniec. Pilnować tętna, aby nie wpaść w ani na chwile w trzeci zakres (u mnie od 171), przynajmniej do 30 kilometra, potem te 10-12km jestem w stanie wytrzymać i tyle wydawało mi się optymalnie. Przed biegiem, kolega powiedział, że trener kazał mu zostawić pulsometr - luźna głowa, bo co jak mi skoczy? Pomyślałam, że może, ale bieganie na tętno sprawdziło się w Pile, jakoś czułam, że to mi może tylko pomóc, słuchać serca, aby nie spalić się za wcześnie.

Odliczanie, wtedy milion myśli przechodzi przez głowę i jedna jak zwykle: to już, nie ma odwrotu, teraz trzeba się spiąć i robić swoje. Strzał i ruszamy, powoli, w kierunku startu, jakieś dwie minuty po strzale startera mijam linie pomiaru czasu, biegniemy, cały czas jestem pod wrażeniem tego ogromu, wielka fala ludzi różnych nacji wylewa się na ulice Berlina. Łączy nas wspólny cel, wszyscy jesteśmy tu po to, aby wygrać ten maraton. I nie ważne czy łamie się 3, 4, 5 czy chce się po prostu dobiec, w maratonie każdy walczy sam ze sobą i przyszedł tu, aby pokonać swoje słabości.



Pacemaker na 3h był daleko przede mną w innej strefie, trochę szkoda, ale i tak do tej pory nigdy nie biegłam za kimś, stwierdziłam, że będę gonić tą grupę, a dzięki temu na punktach odżywczych będzie, choć trochę luźniej. W takim tłumie trzeba bardzo uważać, aby się nie przewrócić. Pierwszy km strzelił jakby w parę sekund - 4:19. Słońce zaświeciło mocniej na drugim km, przypominając mi żebym pilnowała wodopoju, przez chwile się wystraszyłam, ale pomyślałam, że biegałam jak było dużo cieplej. Pierwsza piątka zgodnie z założeniami średnia 4:18, potem już staram się trzymać około 4:15 i to się udaje, ale nie jest to komfortowe tempo, mimo to HR w porządku cały czas lekko przekracza 160, czyli jest dobrze. Rozglądam się po trasie, i staram się cieszyć, że tu po prostu jestem. Trasa wprawdzie nie zachwyca prowadzi przez cały Berlin, momentami przypomina Warszawę, ale jest parę punktów, które robią wrażenie. Mówię tak pewnie, bo mam za sobą Rzym;), tu natomiast zdecydowanie wygrywa atmosfera, nie zabytki, Po za tym asfalt i płasko wiec biegnie się dużo swobodniej.

Odżywianie:
Piłam na każdym punkcie, chociaż parę łyków i już po 10 km zaczęłam polewać głowę, aby ją ostudzić, często i wiem, że uciekają wtedy cenne sekundy, bo trzeba uważać, aby na kogoś nie wpaść i wypada się z rytmu, ale inaczej może to skończyć się źle na koniec, zwłaszcza, że temperatura ma przekroczyć niedługo 20 stopni. No i żele, rozplanowałam, co 8-9 km, tyle jeszcze nigdy nie zjadłam, trochę ryzykownie taka dawka naraz, do tej pory brałam maks 2, teraz miały być 4. Żele były oczywiście przetestowane, takie izotoniczne, łagodne bez popijania. Trzeba uzupełniać cukier, aby energii wystarczyło do końca. Po za tym na trasie tylko woda, nie jem bananów, nie pije izotoników, których nie znam. Organizator zadbał żeby były żele i batony na trasie i nawet Red Bull na 37km, wiec jak ktoś wcześniej sprawdzi, czemu nie, ale nie ja skorzystałam:)



Biegłam równo, ale długo nie mogłam złapać rytmu. Może, dlatego ze wciąż było ciasno, nie wiem. Po piętnastym kilometrze głowa chciała mi spłatać figla: pomyślałam, że nie czuje się jak w Rzymie, że jakoś gorzej niż na ostatnim półmaratonie, ale odpędziłam te myśli, spojrzałam na zegarek, tętno koło 165 - jest zgodnie z planem, mówię do siebie w myślach -rób swoje i trzymaj to ile możesz a potem zobaczymy.

Minęłam linie półmaratonu, i zobaczyłam, że zegarek pokazuje mniej niż 1:30, udało się urwać cenne sekundy i dogonić wynik, wiedziałam, że tylko parę sekund, ale to dało mi nadzieję (oficjalnie pierwsza połowa 1:29:51). Dotarło do mnie, że to się może udać. Pewnie jeszcze niedawno bym pomyślała, że nie ma szans, że nie mam zapasu, ale nie dziś, dziś właśnie tak miałam biec, właśnie tak na granicy i pierwszą połowę wolniej. Nagle jakoś zaczęło biec mi się lżej a tempo skoczyło. To pokazuje jak ważna jest głowa. Czułam falę energii i że nogi zaczynają się odbijać od asfaltu. Jest rytm, zaczyna mnie nieść. Garmin zaczął pokazywać tempo poniżej 4:10, stwierdziłam, że muszę się uspokoić, w końcu jeszcze 20km wiec zwolniłam odrobinę.

Czuje się świetnie, teraz na prawdę każdy km to była przyjemność. Kibiców było coraz więcej, coraz więcej osób krzyczało moje imię: Agnieszka!!! I to z różnym akcentem, to dodawało mi energii. Ktoś mnie zaczepił I mówi: Good pace, good pace, 3hour? – Yes! Odpowiedziałam i się uśmiechnęłam; - You feel great, you can do it! - powiedział nieznajomy. Około 25km minął mnie tez jakiś Polak i życzył powodzenia, myślałam że się go złapię, bo jakiś czas biegł koło mnie, ale po chwili biegłam już szybciej, mijałam coraz więcej biegaczy, w końcu robiło się luźniej, a ja odliczałam kolejne kilometry. Na horyzoncie pojawiła magiczna trzydziestka, tętno dalej, poniżej 170, ale już się nie hamuje wiem ze mój zapas rośnie i zostało tylko 12km. Po prostu to zrobię. Tempo biegu coraz lepsze, poniżej 4:10, nie przeszkadzała mi rosnąca temperatura, po prostu nic - było cudownie.

Nagle na 32 kilometrze ktoś krzyczy: Agnieszka spotkać się w takim tłumie, ale pędzisz i to teraz! - to był Paweł z mojego klubu... byłam w szoku, Cześć! – Zrobiłam wielkie oczy, uśmiechnęłam się i pomachałam życząc powodzenia - oddalając się w kierunku mety. Rzeczywiście wyglądało jakbym gnała, wyprzedzałam setki biegaczy, bo przyspieszałam, a tak na prawdę wystarczy, że po 30-stce trzymasz równe tempo to i tak wygląda jakbyś przyspieszał, bo niestety wielu biegaczy zmaga się wtedy ze ścianą, odcina im moce i spada tempo. Maraton to bestia, która ukazuje swoje oblicze dopiero po trzydziestym km i wtedy pokazuje Ci kto tu rządzi: czy odrobiłeś lekcje w postaci treningu, czy nie zacząłeś za szybko, czy dbałeś aby pic i jeść etc.. Też to już nie raz przerabiałam, ale tym razem maraton nie był bestią, nie dla mnie, zero kryzysów, tym razem współpracowaliśmy. Po trzydziestu km czułam się lepiej niż po 15stu. Tym razem czułam, że mam niesamowicie dużo energii, że mogę wpompować więcej tlenu w płuca, że mogę więcej. Moja ukryta siła się obudziła, znałam już to uczucie, ale odkryłam je stosunkowo niedawno. Dostałam skrzydeł i bez Red Bulla;)

Rzeczywiście i tlenowo było cały czas dobrze. Odcinek 32-37km przebiegłam na granicy II i III zakresu (170-172). Dopiero od 38km przekroczyłam na stałe próg beztlenowy, ale wtedy wiedziałam, że mam zapas koło minuty i wiedziałam, że nikt mi już tego nie zabierze. To było cudowne uczucie, Już się zbliżam, już widzę bramę Brandenburską, coraz głośniejszy tłum, Owacje, Dopiero teraz doganiam balonik na 3:00. Ostatnie 195 metrów, pędzę jak szalona i mam sile podskoczyć na mecie. Jest, jest...na zegarku 2:58:48, już wiem że magiczna granica pękła. I love Berlin! I love Berlin - zaczynam krzyczeć!!! Łzy zaczynają lecieć: Zrobiłam to, naprawdę to zrobiłam, rozwaliłam system w Berlinie. (oficjalny 2:58:44 i tempo średnie 4:14, Garmin pokazał 400 metrów więcej, tempo 4:12 i tętno -166 – pisze, bo to ważne ze zawsze trzeba kalkulować tą 1-2 sekundy zapasu na km, bo traci się na zakrętach i punktach odżywczych, zwłaszcza na tak długim dystansie)

Po biegu
Banan nie schodził mi z twarzy, a oczy się świeciły, szłam czując dreszcze i emocje na całym ciele; ktoś mi nawet podziękował, że go pociągnęłam na koniec. Uśmiechałam się do aparatów, Świeciło mocno słońce i podobało mi się wszystko; poszłam po posiłek regeneracyjny, banany i bezalkoholowe piwko;), a potem na spokojnie z uśmiechem na gębie po grawerkę na medalu, chwila niepewności...czy zapisali mój wynik? Well done! - słyszę i jest piękne 2:58:44! Normalnie pocałowałam medal, moje największe trofeum i parę minut później znalazłam moich najdroższych kibiców, poryczałam się ze szczęścia i skalam z radości. Nie byłam zmęczona, powiedziałam ze chodźmy tylko zjeść i lecimy dalej podbijać Berlin. Tak zrobiliśmy, nie bolało mnie absolutnie nic.



After party dla maratończyków.
Tradycją w Berlinie jest impreza w klubie, która startuje o 20 po maratonie. Wejście za free, za okazaniem opaski lub kartki z informatora. Jest to okazja, aby wspólnie celebrować, wypić zasłużone piwko, posiedzieć, potańczyć i poznać innych maratończyków, z różnych krajów, a głównym punktem wieczoru jest oficjalna prezentacja zwycięzców. Nawet z czystej ciekawości warto tam iść. I nas nie mogło tam zabraknąć. Klub ogromny, dwupiętrowy, setki biegaczy, w koszulkach finishera lub po prostu z medalem.

Ja oczywiście zgodnie z moją ideologią albo szpilki albo addidasy, czas było na to drugie;), ale z medalem, z którym nie rozstawałam się przez cały pobyt w Berlinie. Atmosfera super. Na wielkich telebimach pokazywane były urywki z biegu, jak oni to tak szybko skleili? - Fantastyczne. Około 22.45 był główny punk programu: najpierw film - skrót biegu i pojedynek najlepszych, a potem uroczyście witaliśmy kolejno najlepszych zawodników. Większości z nas nie dane było ich zobaczyć wcześniej, bo dekoracja medalowa była jak ja wbiegałam na metę. A tu na spokojnie mogliśmy wysłuchać ich relacji z biegu, Do rekordu świata zabrakło 7 sekund, bieg był na najwyższym poziomie, jak i organizacja dla mnie bez zarzutów. Potem większość biegaczy zaczęła się rozchodzić, ale my zostaliśmy dalej się bawić, Tańczyłam do 2giej w nocy, muzyka dla wszystkich, hity z podstawówki, liceum i studiów żeby każdy znalazł coś dla siebie. Z resztą wtedy mogłam tańczyć przy wszystkim. Gadałam z innymi maratończykami z całego świata, Dziś jesteś tu królową - powiedziała amerykanka z Nowego Jorku, przyznam że tego dokładnie, tak wtedy się czułam;).



Po maratonie długo nie mogłam uwierzyć, że mam tą dwójkę z przodu, Cieszyłam się bardzo, otrzymałam mnóstwo ciepłych słów i gratulacji. Mój tata był dumny, - to mi dokopałaś, aż o 9 minut i on się nie spodziewał, że już mogę tak pobiec. Zostałam przywitana cudownie w domu, w rodzinnej miejscowości Lesznie, gdzie znajomi, z którymi trenuje, zrobili mi niespodziankę i specjalne powitanie jak dla jakiegoś mega sportowca. Czy zrobiłam coś niezwykłego?...Może dla wielu osób nie, ale dla siebie – zdecydowanie tak. Wie to każdy, kto pracuje i dąży do czegoś, co z pozoru wydaje się nieprawdopodobne, co kiedyś było niedopomyślenia i to w końcu osiąga. Ja… ta mała dziewczynka, jestem w tej elitarnej grupie i mieszczę się w tym mniej niż 1% kobiet, które potrafią tak zrobić. Wiem ze mistrzem świata nie będę, do najlepszych mi daleko, ale zwyciężyłam sama ze sobą, uwierzyłam w siebie i dlatego tego dnia dla siebie wygrałam i już wiem, że jak czegoś chce to mogę to zrobić, i nie boje się po to sięgać, już nie…;)

Czy myślę że to był mój maks? - spytał kolega z pracy…uśmiechnęłam się i odpowiedziałam, bez chwili zawahania - Nie, myślę, że mogę biegać szybciej. Czas pokaże jak, i co dalej, na pewno nie odwieszę butów na wieszak, ale oprócz biegania mam inne życie, a w nim równie ambitne cele i marzenia do spełnienia. To nie mój zawód, tylko i aż, pasja, która mnie nakręca do dalszych działań, tak wiec step by step, truchtam przez życie dalej, czerpiąc z tego radość, bo życie to jeden wielki maraton i nie ważne jak je zaczynasz ważne jak je kończysz:)



Komentarze czytelników - 21podyskutuj o tym 
 

Agusss

Autor: Agusss, 2016-10-21, 16:47 napisał/-a:
Dziękuje bardzo:) Oczywiście, że nie ma pustki:) Mam duży cel pozabiegowy, takie trochę ultra, ale widzę już metę i się nie poddam:). Bieganie pozwala mi nie zwariować i być silniejszą też po za trasą:). Ale żeby nie było, że tłumaczę się życiem poza, to biegowy cel też już jest, wpadł mi w oczy bardzo szybko po maratonie, na razie jeszcze nie piszę co to jest, po biegu niepodległości zrobię roztrenowanie, i do grudnia ruszam z treningiem:). Góry i ultra jeszcze poczekają, ale nie mówię nie;, po prostu później. Idzie zima, czas na budowanie siły na wiosnę:) Także budujmy!,I tej siły jak najwięcej i dużo zdrówka życzę!!!

 

Agusss

Autor: Agusss, 2016-10-21, 16:54 napisał/-a:
Cieszę się ogromnie Kinga i ja również z całego serca życzę wygranej, tej samorealizacji, której mogłam doświadczyć! Jeśli mój tekst komuś pomoże to tak jak bym wygrała na nowo! Możemy sięgać po więcej - prosto z serca!

 

snail

Autor: snail, 2016-10-21, 17:37 napisał/-a:
Fajnie się czyta i do tego trochę mnie motywuje do złamania 3h :-) Tydzień temu udało się nabiegać poniżej 1:25 w połówce więc widzę, że za 5 tygodni w maratonie może się udać złamać trójkę.

 

gabo

Autor: gabo, 2016-10-21, 17:40 napisał/-a:
Gratuluję wyniku, fantastyczny czas.
Jesteś WIELKA
Pozdrawiam

Ps Biegłyśmy w tym roku maraton w Rzymie :-))

 

Ewka:)

Autor: Ewka:), 2016-10-21, 18:13 napisał/-a:
:)

 

13

Autor: 13, 2016-10-22, 20:04 napisał/-a:
jest wielu biegaczy którzy wielokrotnie biegali maraton poniżej 3 godz. m.in.moja skromna osoba.Ładnie jest to opisane naprawdę.

 

henry

Autor: henry, 2016-10-28, 11:51 napisał/-a:
Trochę późno to przeczytałem , ale jestem pod wrażeniem. Więcej takich biegaczek , wspaniały wynik jak na amatorkę , dodatkowo perfekcyjnie opisane oraz dodatkowe sprawy związane z wyjazdem na maraton zwiedzanie , zakończenie itp. Sam co roku ostatnio tam bywam więc rozumiem ten maraton , jakże różny od polskich .

 

mirotrans

Autor: mirotrans, 2016-10-30, 10:47 napisał/-a:
Nie taka skromna, już kilkadziesiąt razy chwalił się Pan na tym portalu swoim wyczynem sprzed lat.

 

ZaJAWkA

Autor: ZaJAWkA, 2016-11-02, 23:10 napisał/-a:
Gratuluje świetnego wyniku. Jakby mnie ktoś zapytał czy to możliwe, powiedział bym : NIEREALNE. Mam małe doświadczenie, ale nierealne. A jednak. Dzieki że to opisałaś bo daje to siły i motywację do łamania barier które mamy w głowach

 

marmax3

Autor: marmax3, 2016-11-04, 22:18 napisał/-a:
Wspaniała relacja i wyniki!
Gratuluję!!!!
W sumie - to numer startowy też był z "dwójką z przodu" - zabrakło 29 sekund i byłby proroczy ;-)
2:58:15 To by dopiero było ;-)

 



















 Ostatnio zalogowani
Marco7776
00:55
STARTER_Pomiar_Czasu
23:16
kasar
23:00
banan2203
22:58
romangla
22:41
ADAXO
22:32
kolotoc8
22:17
mieszek12a
22:04
Raffaello conti
21:59
Andrzej_777
21:30
maratonczyk
21:20
ula_s
21:04
ronan51
21:02
Stonechip
20:57
stanlej
20:51
Wojciech
20:28
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |