|
| Przeczytano: 628/1127157 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Maraton Piasków - drugie podejście | Autor: Michał Głowacki | Data : 2016-05-07 | Postanowiłem jeszcze raz zmierzyć się z trudnościami jakie przynosi Maraton Piasków. Do 31 maratonu byłem lepiej przygotowany pod każdym względem, no prawie lepiej ;-)
Bogatszy o doświadczenia z zeszłego roku mój trening był przystosowany pod bieg na Saharze. Wydłużony kilometraż, dużo biegania w terenie, dużo pracy na wzmocnieniem nóg. Bieganie w komorach cieplarnianych. Wyposażenie plecak, sprzęt do biegania był dużo bardziej profesjonalny, duże podziękowania dla firmy Cumulus, która uszyła specjalnie dla mnie mega lekki i ciepły śpiwór oraz dla sklepu Biegacza za profesjonalny sprzęt do biegania.
[Od redakcji]: relację z przygotowań Michała Głowackiego do biegu znajdziecie TUTAJ
Sprawdzian formy przed MDS miałem podczas rozgrywanych Mistrzostw Świata w Cardiff na dystansie półmaratonu. Czas który osiągnąłem (71.30s) na mecie nie napierał mnie duma, ale biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne które panowały w okolicach 50 minuty biegu były mega ciężkie(sztorm z oberwaniem chmury) przyczyniły się do słabego wyniku.
Wylot do Maroka odbył się w piątek z lotniska London Gatwick bezpośrednio do Quarzazate. Leciałem z brytyjskim kontyngentem 3 wynajęte czartery, na lotnisku można było zobaczyć jak już zawodnicy wymieniają się spostrzeżeniami na temat obuwia plecaka itp. Już można było poczuć atmosferę biegu a on na dobre jeszcze się nie rozpoczął, po 3 godzinach lotu byliśmy na miejscu teraz tylko odbiór bagażu i do autobusu który zawiózł mnie na miejsce startu, po 7 godzinach podróży 24 autobusy dotarły na obozowisko.
Sobota to dzień rejestracji, sprawdzanie dokumentów medycznych, zdanie bagażu który będzie czekał na nas po starcie w hotelu oraz ważenie plecaków w moim przypadku to było 6 kg, potem odkryłem ze złe sie przepakowałem i nie włożyłem dwóch posiłków i zamiast tabletek magnezu wziąłem za dużo tabletek soli z minerałami. Ostatnia kolacja na koszt organizatora i od jutra zaczyna się zabawa w bieganie po pustyni.
Niedziela - 1 etap 34 km
Wystartowałem odważnie cele miałem żeby zawsze trzymać się w okolicach pierwszej 10-tki pierwszy 4 km po płaskim kamienistym podłożu, czułem się wyśmienicie biegliśmy w sporej grupie 10/12 zawodników po przebiegnięciu około 5 km zaczęły się mega wydmy piaskowe, które ciągły się przez nastepne 12 kilometrów. Na piasku czułem się mocny ponieważ grupa się rozpadła. Biegłem 5/6 razem z Marokańczykami, po 16 km zacząłem odczuwać trudy biegu, pierwszy check point była już za nami. Około 17 kilometra minął mnie Chema Martinez - sprzed laty mocny zawodnik z bieżni, tak jak z ulicy wynik życiowy na 10000m 27.30s
Czułem ze słabną mi nogi ,ale wiedziałem ze dystans do mety jest coraz krótszy i a różnice miedzy zawodnikami są małe. Ostatnie 3 kilometry do mety to znowu wydmy, nogi miałem mocno zmęczone, każdy postawiony krok dostarczał mi bólu, skurcze przechodziły prze mięśnie nóg co kilkadziesiąt sekund, średnia z ostatnich kilometrów to 8.30s... Straciłem cala przewagę uzyskana na 3/4 biegu na samej końcówce. Skończyłem etap na 14 pozycji z czasem 3.41m, byłem zadowolony ze te ostanie 3 km się skończyły, bo bolało mocno.
Teraz została regeneracja przed jutrzejszym etapem , wizyta u lekarza żeby opatrzył stopy i sen jak najwięcej snu.
Poniedziałek - 2 etap 41.3km
Taktyka na ten etap była zdecydowanie inna niż na etap pierwszy, czułem że się nie zregenerowałem więc postanowiłem biec równym, troszkę wolniejszym tempem.
Po starcie uczepiłem się Portugalskiego ultramaratończyka Carlosa Sa, on jest bardzo doświadczonym biegaczem i umie trzymać równe tempo, które było szybkie. Pierwsze 12 km przebiegliśmy w godzinie 5 min/km. Czułem, że to w tym dniu było za szybko na mnie zacząłem puszczać Carlosa bo w takim tempie raczej bym nie ukończył biegu. Ostatnie 11 km to była dla katorga dosłownie i w przenośni. Nigdy nie doświadczyłem takiego bólu fizycznego i psychicznego, mijali mnie kolejni zawodnicy, 3 kobiety mnie wyprzedziły.
Przez głowę przechodziły różne myśli “po co ja się tak męczę ”może przerwać bieg i wrócić do hotelu itp. Moje nadzieje związane z tym biegiem uległy w gruzach. Zająłem 26 pozycje z czasem 4.40h. To była najgorsza pozycja w moich dotychczasowych występach na Maratonie Piasków. Chciałem jak najszybciej zapomnieć o tym dniu, każdy mnie się wypytywał co się stało? A ja po prostu w tym dniu nie byłem stworzony do biegania, marzyłem o śnie i starcie w nowym etapie.
Wtorek 3 etap 37.5km
Na tym etapie mogło być tylko lepiej, nie wyobrażałem sobie że mogę pobiec podobnie jak dzień wcześniej. Miałem niesamowitą wolę rewanżu i poprawy swojej pozycji, porażkę z wczorajszego dnia zostawiłem za sobą, liczyła się tylko poprawa.
Bieg rozpocząłem spokojnie, po przebiegnięciu 11 km i zameldowaniu się na 1 check point czułem się jak bym nie wystartował jeszcze, byłem bardzo świeży i przede wszystkim nogi były wypoczęte. Zacząłem zwiększać tempo biegu, przesuwałem się w klasyfikacji etapu. Na 6 km dogoniłem najlepszą kobietę Rosjanke Natashe Sedykh oraz Czecha Petra Vabrousek (triatlonista z ukończonymi 170 ironmanami, 10km w Iron manie 30.25s). Na 3 kilometry przed meta był spory podbieg, za podbiegiem ujrzałem obóz i wtedy poczułem moc energii średniaka, przełożyłem bieg i z tempa 5 min/km wskoczyło na 3.30/km. Etap zakończyłem na 12 pozycji (najwyższa pozycja w Maratonie Piasków) z czasem 3.47. Podbudowałem się psychicznie awansowałem w generalnej klasyfikacji na 16 pozycje więc wszystko nie było stracone, nadzieje umiera ostatnia, wszystko zależało od jutrzejszego etapu o długości 84.3 km.
Środa 4 etap 84.3km
Jak co roku pierwsza 50-tka startuje 3 godziny po starcie głównym. W namiocie panowała nerwowa sytuacja, omawialiśmy taktykę biegu z Czechem, temperatura rosła z minuty na minutę. Wiedziałem, że muszę rozpocząć wolno i czekać aż temperatura spadnie, wtedy ruszę do pościgu. Start odbył się o 11.15 - ustawiliśmy się w jednej linii. Ptrick Bauer załączył “Highway to hell” z bomboxa. Nastawienie było bojowe, temperatura ok. 40 C.
Ruszyliśmy, pierwsze 10 km spokojnie, żar się lal z nieba, wiedziałem że jest dużo czasu na bieganie więc oszczędzałem się jak mogłem. Pierwsze oznaki zmęczenia nieoczekiwanie poczułem na 20 kilometrze, byłem przerażony że już cierpię a tu jeszcze 60 km do przebiegnięcia. Około 13 temperatura sięgała 48c w słońcu...
Brakowało mi wody między punktami, miałem 500 mililitrów bidony, ponieważ biegłem wolniej niż rok temu przed każdym check pointem nie miałem wody. Wyobraźcie sobie bieg przez 3 km na pustyni bez wody. Temperatura i wilgotność wyparzały mi jamę ustną, zasolony pot parzył w oczy, na etapie pożyczałem wodę od mijających zawodników, którzy byli życzliwi dać się napić łyczka.
Na 35 kilometrze mijałem Bartosz Mejsnera, kolegę z namiotu, który podzielił się wodą. Wiedziałem, że nie jest dobrze, na 40 km miałem skurcze żołądkowe, dzień wcześniej dostałem od kolegi żele energetyczne i nigdy ich nie przetestowałem. Organizm ich nie przyjął i musiałem przystanąć na parę minut i oddać dzisiejsze śniadanie, ból brzucha nie ustępował przez dobre kilkadziesiąt minut. Euforia, którą odczuwałem wczoraj dzisiaj znikła. Męczyłem się niemiłosiernie, na 20/25 km do mety dostałem drugie życie było już chłodno ok. 22C, zmierzch powoli zapadał, trasa była płaska zacząłem przyśpieszać.
W głowie tylko miałem żeby jak najszybciej przebiec te ostatnie kilometry i starać się troszkę odrobić starty. Ostatnie 20 km przebiegłem poniżej 2 godzin co dawało dobra średnia, niestety kłopoty który miałem podczas biegu zaważyły na tym, że etap zakończyłem na 25 pozycji z czasem 10.33 godz. Planowałem go przebiec w 9 godzin. Po etapie byłem rozczarowany zawiedziony, marzenia pękły jak mydlana banka.
Czwartek - dzień odpoczynku.
W czwartek rano opatrzyłem stopy, jeden mały odcisk, ale za to 3 paznokcie do zejścia. Dużo odpoczywałem, leżałem, starałem się nawadniać jak mogłem. Jedzenia brakowało, niestety przekombinowałem z jedzeniem, to co zyskałem mając lżejszy plecak, straciłem na tym chyba więcej z powodu braku kalorii. Pamiętam, że tak głodny nigdy nie byłem jak w dzień wolny pod czas maratonu Piasków. Podziękowania dla kolegów z Rumuni którzy podzielili się jedzeniem.
Smutek mi przeszedł po wczorajszym etapie, po otrzymaniu wiadomości od mojego największego kibica (mojej żony) - zmotywowała mnie niesamowicie! Moja żona wie, jakie słowa działają na mnie jak czerwona płachta na byka.
Piątek - 42.2km maraton
Men’s Stage 5 Results
1. Abdelkader El Mouaziz (Morocco) — 3:11:32
2. Aziz El Akad (Morocco) — 3:11:34
3. Rachid El Morabity (Morocco) — 3:11:41
4. Samir Akhdar (Morocco) — 3:18:54
5. Erik Clavery (France) — 3:27:24
6. Jason Schlarb (US) — 3:37:21
7. Jose Manuel ‘Chema’ Martinez (Spain) — 3:39:24
8. Carlos Sa (Portugal) — 3:39:46
9. Michal Glowacki (Poland) — 3:41:05
10. Sondre Amdahl (Norway) — 3:41:14
Postanowiłem, że dam z siebie maksa, że jak nie zająłem miejsca w top 10 w generalnej klasyfikacji wypadałoby zająć w etapie. Bieg rozpocząłem od początku mocno, pierwsze 10 km pokonałem w 52 minuty. Biegłem z Rosjanką, która była liderką w klasyfikacji kobiet i zajmowała wyższą lokatę w generalnej klasyfikacji niż ja.
Często obok nas latał helikopter z kamerą, ponieważ Rosjanka biegła ze mną, dyktowałem jej tempo i motywowaliśmy się na trasie razem. Po 25 km czułem, że muszę przyśpieszyć ponieważ była moc w nogach, zgubiłem Rosjankę, biegłem w okolicach 11 miejsca, założyłem że dam z siebie maksa więc trzeba było dogonić jeszcze jednego zawodnika. Cały czas przed oczami miałem widomość od Ani żebym zap.... do końca.
Na 9km do mety na check point spotkałem Cheme Martineza, ja wbiegałem on wybiegał. Pomyślałem sobie, że to by było cos zgrzać Mistrza Europy, faceta, który ma życiówki takie że nasi najlepsi długasi z bieżni mogą tylko o takich pomarzyć. Dałem z siebie maksa żeby dogonić Martinez, każdy kilometr pokonywałem szybciej, tempo biegu było poniżej 5minuta na piachu, tętno sięgało zenitu a dystans do Martineza sie nie zmniejszał i nie zwiększał.
Chema mi uciekł, ale zobaczyłem na 700m do mety, że mam przed sobą słabnącego zawodnika z Norwegii Sondre Amdahl. Powiedziałem sobie teraz, albo nigdy. Zamknąłem oczy i rura jak w biegu na 1500m ostatnie 300 metrów. Podłoże było płaskie i twarde, więc nogi mnie niosły, minąłem Norwega na 50 metrów do mety, nawet nie zareagował kiedy Polskie pendolino go mijało ;-)
Po przebiegnięciu mety straciłem przytomność na kilka sekund. Nie pamiętam kiedy doprowadziłem się do takiego stanu zmęczenia, pewno z 12 lat temu jak trenowałem biegi średnie. To było cudowne uczucie zmęczenia, kto się doprowadził na mecie do takie stanu wie o czym mówię. Po paru minutach leżenia za linia mety w piachu podniosłem się i doszedłem do siebie. W etapie zająłem 9 pozycje (najwyższa w historii startów Polaków w maratonie Piasków) z czasem 3.41 godz.
Sobota - 17 km Bieg charytatywny
Na biegu charytatywnym poza Marokańczykami nikt się nie ściga, jest czas na zdjęcia, można sobie przemaszerować, powymieniać się doświadczeniami z innymi uczestnikami biegu.
Podsumowanie
Maraton Piasków jest nietypowym biegiem ultra, gdzie można spotkać niesamowite osoby i przeżyć niesamowite chwile, żeby myśleć o zajęciu miejsca w top 10 trzeba mieć wszystkie etapy w miarę równe, można zawalić jeden z krótkich, ale niestety trzeba dobrze wypaść na etapie długim.
Ja na etapie długim poległem. Biegałem etapy w kratkę: dobry, zły, dobry, zły. Ta edycja Maratonu Piasków była jedna z cięższych, zdecydowanie trasa była trudniejsza niż rok temu.
Chciałbym złożyć największe podziękowania dla mojej żony Anny i syna Michała. Za wsparcie dla firmy Amgcleaning i SINN PLUS, które po części sfinalizowały wyjazd. Podziękowania dla Macka Śniegorskiego ze SklepBiegacza .pl za sprzęt sportowy oraz firmy Cumulus za specjalistyczny śpiwór, oraz patronowi medialnemu MaratonyPolskie.PL |
| | Autor: henry, 2016-03-03, 12:06 napisał/-a: Ile obecnie wynosi wpisowe na ten bieg , kiedyś pamiętam był a to niebotyczna suma jak na warunki normalnego polaka ? | | | Autor: glowa27, 2016-03-03, 12:43 napisał/-a: 3500 € Wiec trzeba przyznac ze malo to nie jest | | | Autor: alicepelka, 2016-03-21, 13:58 napisał/-a: wow to niezła kasa, nie dla mnie niestety :) | | | Autor: deKa, 2016-05-07, 08:18 napisał/-a: ciekawy artykuł z konkretną treścią!! Ogromne gratulacje dla autora! Niesamowity wyczyn i kosmiczny rezultat!! | | | Autor: Jarek42, 2016-05-07, 09:14 napisał/-a: Tyle kasy, żeby móc się pomęczyć. Ludzie to dziwne istoty. | | | Autor: yacoll, 2016-05-07, 11:04 napisał/-a: Szacun chłopie - jesteś mocarzem. Tempa jakie wykręcałeś po tym piachu i w tej temperaturze - kosmos.
No i fajnie napisana relacja, czyta się lekko.
Pozdro
yacoll | | | Autor: Ryszard N, 2016-05-07, 22:57 napisał/-a: Pięknie, gratuluje i podziwiam,... | | | Autor: Woj., 2016-05-08, 13:03 napisał/-a: Łaziłem kiedyś po Saharze z plecakiem, ale więcej przemieszczałem się autostopem. Bieganie mi się wtedy nie śniło. Zatem wiem jak tam jest pełen szacun, wariacie;) Ale wysokość wpisowego - porażająca!!! | |
|
| |
|