|
| paworz Paweł Orzechowski Trzebnica
Ostatnio zalogowany 2018-06-18,13:51
|
|
| Przeczytano: 330/747429 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Rio de Janeiro City Marathon 2009 | Autor: Paweł Orzechowski | Data : 2012-10-02 | W uszach ciągle szumi, gdy opuszczam pokład samolotu Airbus 340 hiszpańskich linii Iberia. Po blisko 13 godzinach lotu wreszcie staję na lotnisku w Rio de Janeiro w Brazylii. Mimo, że na tej szerokości geograficznej pod koniec czerwca panuje środek zimy oblepia mnie wilgotny upał. Wynajętą taksówką jadę do centrum miasta do hotelu.
Za kilka dni stanę na starcie Maratona Caixa da Cidate do Rio de Janeiro 2009. Mam kilka dni na zwiedzenie miasta. Żeby odpocząć po męczącej podróży kieruję się na najsłynniejszą plażę świata – Copacabanę, ale trudno tu znaleźć spokój. Zostaję momentalnie otoczony przez naganiaczy, którzy próbują mi wcisnąć leżak, klapki, biustonosze torebki, kapelusze, chusty… Moja czujność wzrasta gdy kątem oka widzę podejrzane zainteresowanie moim skromnym aparatem fotograficznym. Mimo to decyduję się na leniwy spacer wzdłuż promenady wyłożonej biało-czarną kostką, która ma symbolizować fale oceanu.
Podziwiam piękną 4-kilometrową plażę, szeroką na ok. 50-100 m. Przysiadam pod parasolem jednego z nadmorskich kiosków i gaszę pragnienie chłodnym płynem ze świeżo rozłupanego kokosa. Przede mną ściana betonowych drogich apartamentów i hoteli skąd codziennie wylewa się tłum bladych turystów... Niemal z każdego miejsca w Rio można zobaczyć znane ze zdjęć symbole miasta – Głowę Cukru i posąg Chrystusa. Powoli opuszczam Copacabanę. Na ulicy o takiej samej nazwie wsiadam do autobusu i jadę w kierunku Pao de Acucar. Głowa Cukru to wystające bezpośrednio z morza wzgórze wysokości 396 metrów. Pomysł doprowadzenia kolejki powstał podczas narodowej wystawy w 1908 roku.
Zbudowano 2 linie. Pierwsza łączy plażę Vermelha ze wzgórzami Urca i ma 575 m. Druga, na szczyt, jest dłuższa – ma 750 m. Napawam się przepięknym widokiem na miasto i zatokę Guanabara. Wyobrażam sobie jak na szerokie wody zatoki wpływa statek pod portugalską banderą. Jego dowódca – Gaspar de Lemos, myśląc, że odkrył ujście dużej rzeki, nadał jej nazwę Rio de Janeiro, czyli Rzeka Styczniowa. Ok. godziny 17, gdy wokoło powoli zapada zmrok wracam do hotelu.
Następnego dnia decyduję się skorzystać z lokalnego biura podróży, by zobaczyć od wewnątrz budzące powszechna grozę favele na wzgórzach okalających centrum miasta. Na tych terenach pozwolono niegdyś za darmo osiedlać się najuboższym, którzy stworzyli tu swoje domy z gliny, skrzyń, blach i kartonów. Najsłynniejszą jest favela Rocinha. Ma ponad 150 tys. mieszkańców, głównie emigrantów z najbiedniejszych rejonów Brazylii. Ravela ma swoje centrum handlowe z bankami i nawet McDonaldem.
Podobno 90% mieszkańców ma telewizor, a 23% korzysta z karty kredytowej. Jednocześnie favele są głównym punktem przemytu narkotyków, a życiem miejscowej społeczności rządzą tzw. narkotykowi lordowie. Z ust przewodniczki dowiaduje się, że średni czas życia dealera narkotykowego to 24-26 lat. Z lekkim niepokojem obserwuje plątaninę uliczek i domów – sceneria żywcem wzięta z filmu „Miasto Boga”. Opuszczam to mało sympatyczne miejsce, wsiadam do metra i wysiadam na stacji Maracana.
Tu znajduje się owiany legendą najsłynniejszy i największy stadion piłkarski, zbudowany w latach 1949 – 1951. Dziś ze względów bezpieczeństwa mieści 103 tys. widzów, ale finał MŚ 1950 oglądało 200 tys. ludzi. Brazylia przegrała wtedy z Urugwajem 1:2. Jest tam aleja sław z odciśniętymi stopami największych piłkarzy, w tym Pelego.
Powoli nastaje wieczór. Wracam metrem do hotelu. W okolicznym barze z jedzeniem na wagę (klient nakłada sobie dowolne gorące lub zimne dania z półmisków i tac, po czym stawia talerz na wadze) nakładam na talerz ryż, makaron, kawałek kurczaka i polewam wszystko chochlą gęstej zupy z kawałkami mięsa. Wszystko posypuję kilkoma łyżkami farinhi, czyli rodzajem drobnej kaszy z podłużnych bulw manioku. To typowy brazylijski obiad.
Kolejny dzień pobytu w Rio to dzień przed maratonem. Po hotelowym śniadaniu, w lekko pochmurny dzień udaję się miejskim autobusem, a następnie specjalną kolejka do posągu Chrystusa. Wzgórze Corcovado, czyli Garbus, ma 710 metrów. Stojący na nim posąg Chrystusa Zbawiciela jest wizytówka miasta. Statua została podarowana Brazylii przez Francję z okazji setnej rocznicy uzyskania niepodległości i stanęła na szczycie 12 października 1931 roku, ale to mieszkańcy Rio wybrali projekt posągu Chrystusa obejmującego świat.
W jego podstawie mieści się kaplica, w której odprawiał mszę Jan Paweł II. Ze szczytu wzgórza rozpościera się wspaniały widok na zatokę Guanabara usianą wysepkami, plaże i wzgórza zabudowane domkami z blachy. W drodze powrotnej, jadąc do biura maratonu zatrzymuję się przy Sambadromie – miejscu gdzie odbywa się karnawał. Za kilka reali (brazylijska waluta – 1R$=1,6zł) mam możliwość założenia karnawałowego przebrania. Po wizycie w biurze maratonu, odbiorze pakietu startowego wracam do hotelu. Pora przygotować się do jutrzejszego biegu maratońskiego.
28 czerwca 2009 roku. Dzień maratonu. Od 6 godziny autobusy organizatorów biegu zawożą maratończyków na miejsce startu. Trasa biegu mało skomplikowana – prawie w całości przebiega wzdłuż plaż. Punktualnie o 8.00 na start startera blisko 3-tysieczna grupa maratończyków rusza na 42-kilometrową trasę. Temperatura powietrza 23 stopnie Celsjusza przy ponad 80-procentowej wilgotności. Po niespełna 0,5 godziny biegu jestem cały mokry. Z końcówek palców ścieka pot. Widoki niesamowite. Każda z plaż ma po około 4-5 kilometrów długości. Każda inna, każda o innym niepowtarzalnym odcieniu. Na każdej z nich ocean tworzy inne fale. W oddali zza chmur co chwilę wyłania się posąg Chrystusa.
W okolicach połowy maratonu mijam fevelę Rocinha. Po obu stronach grupy znudzonych wyrostków. Kilka kilometrów dalej 3-kilometrowy podbieg. Za kilka następnych kilometrów odezwie się brak na trasie płynów izotonicznych. W okolicach 30 kilometra zaczynam odczuwać nieprzyjemne skurcze w zakresie mięśni czworogłowych obu ud. Próby rozmasowania na niewiele się zdają. Tempo biegu wyraźnie spadło.
Służby medyczne mają pełne ręce roboty. Co kilka kilometrów ktoś leży wyczerpany na poboczu. Nawet miejscowi biegacze nie dają rady. 35 kilometr maratonu przebiega wzdłuż plaży Copacabana. Tłumy turystów obserwuje maratończyków – z podziwem czy niesmakiem – trudno mi ocenić. Pozostałe kilometry pokonuję już siłą rozpędu i wiarą, że koniec maratonu już bliski. Meta przy plaży Flamenco. Udało się po raz kolejny…
Kilka godzin po biegu wędruję deptakiem wzdłuż Copacabany. Mijam kilka hoteli i sklepów z pamiątkami i wchodzę na następną plażę. Dokładnie przede mną wielkie czerwone słońce zachodzi powoli za bliźniacze wzgórza Dwóch Braci, oświetlając plażę Ipanema. To najpiękniejsza plaża w Rio i nie tak natrętna turystycznie jak jej sąsiadka. Poza tym wysokie fale odstraszają amatorów kąpieli, więc tylko surfingowy tłumnie zaludniają tu brzeg oceanu.
Tę piękną chwilę po maratonie postanawiam uczcić caipirinhą, najbardziej znanym drinkiem Brazylii. Czuję na języku orzeźwiający smak limonki i rozpuszczające się drobinki brązowego cukru. Zapewne właśnie w taki wieczór jak ten dwaj przyjaciele – Tom Jobim i Vinicius de Mores napisali muzykę i słowa znanego dziś na całym świecie standardu „Dziewczyna z Ipanemy”.
|
| | Autor: darianita, 2012-10-02, 17:22 napisał/-a: Świetny artykuł , piękne miejsce na to ,by tam po prostu być.
Sam maraton to już wisienka na torcie. Gratuluję i ...zazdroszczę. Pozdrawiam. | | | Autor: panorama, 2012-10-07, 12:04 napisał/-a: Wspaniałe przeżycie, niesamowite miejsce. Zazdroszczę wycieczki, widoków i tej adrenaliny. :) | |
|
| |
|