|
| Edek Edward DUDEK Radziechowy RKB
Ostatnio zalogowany 2015-06-22,09:37
|
|
| Przeczytano: 446/177495 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Moje wyzwanie: 170 km dookoła Mont Blanc | Autor: Edward Dudek | Data : 2011-09-05 | Start w tym prestiżowym trailu THE NORTH FACE ULTRA TRAIL DU MONT-BLANC to marzenie nie jednego ultramaratończyka. Po startach w ubiegłorocznych trailach w Belgii Szlakiem Biegnącego Dzika, oraz Dawos Marathon K78 i zdobyciu odpowiedniej ilości punktów do startu UTMB trzeba było czekać na rozstrzygnięcie losowe.
W tym roku duża ilość chętnych w tym kultowym biegu zmusiła organizatorów do przeprowadzenia losowania wśród ponad 4000 chętnych biegaczy. Do startu organizatorzy dopuścili tylko 2300 zawodników w tym 8 Polaków. Po ubiegłorocznych problemach pogodowych skróceniu i ponownym uruchomieniu startu, tym razem też nie odbyło się bez niespodzianek. Nasza 3 osobowa ekipa biegaczy w składzie Jacek Łabudzki Sandomierz, Zbyszek Malinowski Kołobrzeg i Edward Dudek Żywczanin, oraz Bartek i Piotrek Łabudzki – alpiniści skałkowi.
Na 4 dni zameldowali się w schronisku wysokogórskim w rejonie Mont Blanc, na wysokości 2600 m, Bartek z Pawłem wspinali się po skałkach, my zaś chodziliśmy po lodowcu i odwiedzaliśmy pobliskie schroniska. Jakież było moje zdziwienie gdy z narciarskiego kurortu Chamonix Francja, ruszyliśmy z plecakami wyładowanymi po brzegi w ubrania i żywność ponad 20 kg, a do pokonania mieliśmy bagatela ponad 1600 m po drabinach, linach, klamrach, lodowcach ze szczelinami i wypływającą wodą , ciągłego marszu ponad 6 godzin. Do schroniska dotarliśmy gdy była już godzina 23:00. Jak się później okazało to jedyna droga którą prócz transportu lotniczego można tam dotrzeć.
Alpy są piękne pogoda podczas naszego pobytu nam sprzyjała, a natura od czasu do czasu dawała znać o sobie poprzez łomotanie obrywającego się lodowca , który wraz ze skałami przemieszczał się w dolne partie. Po czterech dniach pobytu opuszczamy schronisko i udajemy się do Chamonix w drogę powrotną, znów te nieszczęsne drabiny ( chyba nigdy w życiu nie zaliczyłem tyle szczebli co podczas tego pobytu, chociaż pracując w kopalni miałem okazje chodzić czasami przedziałem drabinowym). W środę po południu odwiedzamy znajomych, którzy zamieszkali w apartamencie w Las Houches, Lidka i Leszek Walczakowie, oraz Beata i Mariusz Błachowiak, Mariusz Wilk to ekipa z Leszna, 4 szykuje się do startu TDS 111 km +/-7100 m tylko Beata ma inne zadanie robi zdjęcia wręcza flagi na mecie i dopinguje ekipę.
Miłe spotkanie w sportowym gronie, oraz tradycyjna kolacja makaronowa jest i lampka dobrego francuskiego winka, czas szybko płynie, a rano TDS już o godzinie 6:30 udaje się na start, by walczyć cały dzień i noc i ukończyć bieg zanim wystartuje UTMB. Rano wstaję z ekipą i robię pamiątkowe zdjęcia przy śniadaniu, tuż przed wyjściem. Nastroje w ekipie Leszczyńskiej bojowe. My natomiast w czwartek udajemy się do rejestracji, najpierw stanie w kolejce i pobranie identyfikatorów, numerów startowych i 20 E kaucji, następnie przegląd wyposażenia plecaka; kamelbak, 2 czołówki + zapasowe baterie, czapka zimowa i rękawiczki, czapka letnia, spodnie i kurtka przeciwdeszczowa, polar, bandaż elastyczny, kubek, gwizdek, telefon, oraz zapas żywności, jeszcze tylko podpis i udajemy się do następnej kolejki.
Tu otrzymujemy chipa na rękę z którym nieodłącznie będziemy do mety i plombę na plecak, następnie przy innym stanowisku otrzymujemy worki na śmieci i Eko pojemnik na odpady oraz worek foliowy na przepak do Courmayer. Ostatnie pamiątkowe zdjęcia w biurze i udajemy się na zewnątrz hali sportowej. Wszystko załatwione pozostaje tylko oczekiwać na nasz start. Przed godziną 24 pojawia się pierwszy zawodnik TDS, którego witamy w Les Houches ogromnymi brawami . Rano udajemy się na rekonesans naszej trasy gdyż właśnie obok naszego pensjonatu przebiegać będzie 7 km naszego UTMB.
W oczekiwaniu na przybycie naszych przyjaciół zgubiliśmy najlepszego naszego zawodnika Mariusza Błachowiaka, ale łączność z Beatą na mecie to wychwyciła, czekamy dzielnie na dalszych naszych zawodników dopingując wszystkich spotkanych po drodze zawodników. Jako pierwszy z pozostałej trójki pojawia się Mariusz Wilk, otrzymuje schłodzone piwko, tuż za nim z daleka widać uśmiechniętą Lidkę wraz z mężem Leszkiem, Leszek zastosował skarpety uciskowe, którymi narobił sobie sporo oparzeń. Mówią wrażenia z trasy, też nie odmawiają zupy chmielowej, do mety pozostało im jeszcze 8 km.
My w międzyczasie otrzymujemy sms, że start trasą łagodniejszą , by po chwili otrzymać następny komunikat że start przesunięto na godzinę 23:30 ze względów pogodowych. Oczekując na przybycie Lidki, Leszka, dwóch Mariuszów z TDS jemy obiad i powoli szykujemy się do przeprowadzki na start. Wielkie gratulacje dla finiszerów TDS, oczywiście pamiątkowe zdjęcie, jest Internet to kolejne sprawdzanie pogody.
Wreszcie pożegnanie z miłą i sympatyczną ekipą i udajemy się na pasta party i oczekiwanie na start. Udaje się nam uciec przed deszczem, jemy wolno wszak do startu mamy jeszcze 5 godzin, gdy konsumujemy kolację deszcz coraz bardziej staje się intensywny. Ostatnie godziny się dłużą, sprawdzamy telefony czy nie nadeszły nowe komunikaty, w międzyczasie nalot komisji sprawdzającej plecaki, jakoś się udaje czasem dobrze jest nie znać języka tubylców. Dochodzi godzina 23:00 powoli udajemy się na start, a deszcz nie zamierza przestać padać, ostatnie fotki. Powoli zbliżamy się z różnobarwnymi zawodnikami na pole startowe, z głośników dobiega zapowiedz spikera wszak niektórzy jeszcze biegną z krótszych dystansów.
Przedzieramy się przez tłum kibiców i balustradę, jesteśmy 10 metrów za linią startu, deszcz nie myśli przestać padać, ostatnie życzenia i piątki, odliczanie z głośników słychać melodie Rydwany Ognia i powoli ruszamy. Mimo deszczu ulicami ogłuszający tłum kibiców na ulicach Chamonix, podobnie jest w innych miastach, początkowo cała nasza trójka biegnie razem, jednak tępo jakie narzucił Jacek Łabudzki jak dla mnie starego ultrasa jest za szybkie, Zbyszek podpalony tym że biegnie w czołówce później będzie musiał za to zapłacić.
Bieg początkowo biegnie w miarę lekko pofałdowanym terenem by po 8 km piąć się pod górę. Skręcam kije wszak z kijami łatwiej podchodzi się pod górę (jestem biegaczem narciarskim), na trasie błoto i kamienie, wszyscy prawie idą gęsiego, by po wyjściu na szczyt prawie jak na lodowisku zbiegać na dół co chwila słychać jęki i widać leżących zawodników. Maź jaka jest na trasie, a czasami wielkie głazy każdy stara się omijać. W oddali widać piękny szpaler małych punkcików, wspaniały widok ze szczytów Alp.
Kolejny punkt żywieniowe, wysypuję kamyki z butów, napełniam bidon i biegnę dalej. Coraz bardziej odczuwam ból żołądka, nadal nic nie jem, pijąc wodę i colę. Puki co nie mam kontaktu z moimi partnerami z drużyny, ale już przecież nie raz zaczynałem wolniej by na końcówce długiego biegu wyprzedzać mam nadzieje, że tym razem nie będzie inaczej. Kolejna duża górka Croix du Bonhome 45 km 2443 m prowadzę dużą grupę biegaczy w pociągu jest chyba z 200 zawodników, a migające światła przypominają węża, przed wzniesieniem chyba na wysokości 1900 m jest już warstwa śniegu i ciągle sypie, jest chłodno ale jestem rozgrzany i tego nie odczuwam.
Kolejny zbieg robi się coraz jaśniej wstaje słońce i punkt żywnościowy, a ja nadal tylko woda i cola jest kolejna kontrola plecaków 50 km tym razem sprawdzają tylko telefon. Kolejne wyzwanie tym razem już we Włoszech Col de la Seigne 60 km na przełęczy 2516 m, wspaniałe widoki robie kilka zdjęć i ruszam dalej. Teraz troszkę oddechu bo zbiegi są mniej strome, a i górki krótsze jest 65 km Lac Combal na wysokości 1970 m, piję herbatę, próbuję jeść bulion i ruszam w trasę.
Kolejne wzniesienie, rzut oka na lodowce i kilka fotek długi zbieg i jestem chyba przy najlepszym punkcie żywnościowym na 73 km Col Checruit – Maison Vielle, szef punktu zachęca do częstowania się jem kiść winogron i sałatkę owocową, może żołądek w końcu się zdecyduje na pracę. Krótki ale jakże stromy odcinek do Courmayeur po schodach, skałach i nachyleniu chyba 15% mięśnie zbite, nawet początkowo próbowałem biec ile sił aby zmieścić się przed 13, ale stwierdziłem, że to nie ma sensu. Dobiegam do punktu przepakowego, wyciągam telefon i wykonuję do żony w Polsce.
Pierwsze słowa jakie powiedziałem "Ty chyba nigdy więcej nie odważę się na ten bieg" (ze względu na zbiegi, mając 47 letnie doświadczenie biegowe 68 maratonów i 62 ultramaratony). Po chwili wykonałem kolejny telefon tym razem do naszych serwisantów którzy na bieżąco śledzili wyniki w internecie i okazało się że Zbyszek i Jacek śpią w Courmayeur.
Ja nadal nic nie mogłem jeść, a szkoda tylko że na poprzednim punkcie nie zdecydowałem się na jakiś posiłek, po uzupełnieniu płynów i spotkaniu kolegów, nadal nie dałem się namówić na kontynuowanie biegu z nimi. Zbyszek też miał problemy żołądkowe, ja na odchodne powiedziałem im że się jeszcze spotkamy i chyba po 10 minutach ruszyłem z tego Włoskiego miasteczka dopingowany przez liczną publiczność, po drodze doszedłem kolejnych 5 Francuzów i tak kontynuowaliśmy bieg razem do następnego punktu.
Na kolejnym punkcie dochodzę śpiących na stole Jacka i Zbyszka Refuge Bonati 89 km, jem w końcu dwa buliony, piję kawę i udaje się do schroniska zakupić małe piwko na trawienie, barman nalewa mi go gratis, po chwili ruszamy całą trójką i tak będzie już do mety. Kolejne piękne widoki, żołądek zaczyna powoli pracować, ostatni punkt we Włoskich Alpach Arnuva 95 km, jem salami żółty ser piję herbatę i ruszamy na trudny stromy odcinek trasy jest zimno wieje mocny wiatr 4 kilometrowy podbieg na przełęcz Włosko Szwajcarską Grand Col Ferred 2537 m, robi się okropnie zimno jest 20:00 i powoli robi się ciemno.
Długi zbieg przeplatany z małymi podbiegami i momentami urwiskami w trasie ciemnościach stwarza niebezpieczeństwo zakładamy czołówki na głowy i powoli schodzimy w dół. U Zbyszka widać już zmęczenie to dało odczuć się szarża na początku biegu, Jacek specjalista od zbiegania pomknął jak kozica do przodu, a my razem próbujemy dotrzeć do kolejnego punktu. Po drodze mijają nas kolejni zawodnicy nie zważając na trasę mkną czym prędzej do punktu, a trasa dłuży się jak nigdy dotychczas, później okazało się że wypadł jeden punkt. Po wielkich trudnościach docieramy przez chyba najgorszy odcinek nocnej trasy do kolejnego punktu, tam czeka nas kolejna niespodzianka – komunikat, trasa wydłużona do 170 km i +/-9700 m zamiast 9500.Pijemy kawę, jemy salami , a Zbyszek ciągle drzemie i myśli nie o biegu tylko o spaniu, po naradzie z Jackiem i podjęciu jedynie słusznej decyzji i stanowczym moim zdaniem, jeżeli nie pokonujemy kolejnego docinka wszyscy to ja ruszam sam.
Po długich zastanowieniach Zbyszek dał się namówić na kolejny 14 km odcinek, idziemy wolno mijają nas kolejne grupy, ale cały czas do przodu, na dworze jest coraz chłodniej po dotarciu do miasteczka zostajemy poczęstowani przez mieszkańców gorącą herbatką z fernetem, która nie jednego zawodnika rozgrzała. Przyśpieszam, żeby dotrzeć jak najszybciej do kolejnego punktu, po drodze napotykam idącego i na stojąco śpiącego zawodnika, którego kijki dawały odgłos jak raki alpinisty. Mijamy kolejny punkt pomiaru czasu jeszcze tylko 3 km i będziemy u celu. Już z daleka słychać rytmy muzyki i zapowiedzi kolejnych zawodników którzy dotarli na punkt, piję kawę z mleczkiem jem pyszny placek z jagodami, dokładam chlebek z salami i bulion żołądek pracuje to super.
W tym czasie szybko zwinął się Zbyszek i wylądował już w noclegowni. Ja z Jackiem jeszcze trochę siedzimy i po chwili udajemy się do namiotu na materace, gdzie panuje okropny tłok. Jest dużo chętnych, na wypoczynek przed nami około 2 godzin snu, aby tylko nie przespać limitowanej godziny opuszczenia startu, które jest rygorystycznie przestrzegane.
Budzimy się o 6 jest jeszcze ciemno jemy śniadanko i na trasę. Ruszamy ostro i zdecydowanie nawet Zbyszek jest zmobilizowany, powoli zaczynam liczyć wyprzedzanych zawodników Już do pierwszego punktu wyprzedziliśmy 80 biegaczy, tempo mary dobre odpoczynek wpłynął na nas pozytywnie. Po drodze napotykamy piękne winnice na południowym zboczu, chyba każdy kosztuje winorośl. Kolejne punkty, uzupełnienie bidonów i dalej w trasę, mijamy kolejnych zawodników tak że do Trientu w Szwajcarii wyprzedziliśmy 180 zawodników.
Napotykamy jeszcze jednego naszego to Karol Kniola z Poznania, tu miła niespodzianka o którą postarali się synowie Jacka, starszy oczekiwał z kamerą, a Bartek czekał z zimnym małym piwkiem, które w ten upalny dzień było zbawienne. Jeszcze tylko 4 kilometry i opuszczamy Szwajcarię. Dwa ostatnie punkty przed metą do celu tylko 14 km, męska decyzja biegniemy i wyprzedzamy kogo się da, zaczyna Jacek potem zmiana i Ja cały czas w biegu w górę i z góry pomagając sobie kijkami cały czas liczę wyprzedzanych zawodników 25 wyprzedzanym jest Karol, są następni okaże się na mecie że na przestrzeni 14 km wyprzedziliśmy 58 biegaczy.
Na ulicach Chamonix dobiegamy wolontariuszy którzy na wózku przewozili niepełnosprawnego, cała nasza trójka postanowiła biec za grupą wolontariuszy do samej mety. Piękne i miłe gesty mieszkańców i kibiców na całej trasie dobiegu do mety na długo zostaną nam w pamięci, gromkie brawa i pozdrawianie po polsku to jest to czego na pewno się nie zapomni.
Tuż przed metą dołączył do nas Francuz, który towarzyszył nam na ostatnich metrach. Po przekroczeniu mety okazało się na pokonanie dystansu 170 km +/-9700 m zajęło nam 41godz 22min co dało nam 64 miejsce w kategorii . Warto dodać że z Polaków najlepszy był Krzysztof Dołęgowski 30 generalnie i 20 w kat. Cały bieg UTMB z 2300 zawodników ukończyło 1131 zawodników.
Na koniec chciałbym podziękować moim współtowarzyszą tego bardzo trudnego biegu Jackowi i Zbyszkowi, oraz serwisantom Bartkowi i Piotrkowi.
Baca
Zdjęcia z UTMB do wykorzystania w materiale - KLIKNIJ TUTAJ
|
| | Autor: Mijagi, 2011-09-05, 18:34 napisał/-a: Brawo Edziu!!! Wiedziałem, że am się uda. | |
|
| |
|