2023-11-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| SZLEM SZAKALA (ULTRAMARATON + PÓŁMARATON) (czytano: 1338 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2023/10/szlem-szakala-ultra-pomaraton.html
SZLEM SZAKALA (ULTRAMARATON + PÓŁMARATON). W dniach 28 i 29 października w Arturówku zwanym zielonymi płucami Łodzi odbył się Jesienny Festiwal Szakala. Po raz pierwszy poza półmaratonem, crossem i biegami dla dzieci znalazł się tam dystans ultra, a zatem zrozumiałe było, że nie mogło mnie tam zabraknąć. Regulamin wprowadził formułę "Szlem Szakala" co oznaczało łączny start na dystansie ultra w sobotę i półmaratonie w niedzielę, a taka informacja to jest jak nektar na duszę biegacza 😅.
Było wszystko co lubię – pierwsza edycja z dystansem ultra, kameralne grono zawodników, możliwość biegania po jednym z największych terenów leśnych w Europie w obrębie miasta i para wypróbowanych przyjaciół, którzy postanowili mi towarzyszyć. Czegóż można chcieć więcej ? 😀
W piątek wieczorem zgłosiliśmy się w biurze zawodów po odbiór pakietów startowych. Szybka sprawna odprawa, miła rozmowa z Paniami z biura i m.in. paczka MAOAM-ek w pakiecie, takie słodkie niespodzianki to ja lubię 😋👍.
I ULTRA SZAKAL
Rano zameldowałem się na terenie Sekcji Konnej Straży Miejskiej w Łodzi skąd w gronie blisko 100 biegaczy mieliśmy wylecieć na trasę ultra. Czas szybko mijał, Organizatorzy powoli prosili nas na start. Rozejrzałem się wokół, startowałem pierwszy raz w tym miejscu i jak już wiedziałem z listy startowej, na Szlemie startowali przede wszystkim reprezentanci województwa łódzkiego i tylko kilka rodzynków spoza tego województwa. A wśród nich Królowa biegów długodystansowych Patrycja Bereznowska. Ilekroć spotykam Ją na starcie jestem pod wrażeniem Jej skromności i bezpośredniości 👏. Nigdy nie odmawia wspólnego zdjęcia i zawsze życzy powodzenia na trasie, chociaż spotkania z Nią ograniczają się z reguły do tych krótkich chwil przed startem. No cóż, znam swoje miejsce w szeregu i swoje możliwości 😅.
Potem jeszcze wysłuchałem odprawy technicznej, z której zrozumiałem że trasa jest dobrze oznakowana, ale track lubi wariować 😂 i że na prywatnych terenach mamy uważać na psy, a ja myślałem że na … szakale 😉. Wspólnie z prowadzącym odprawę, zabraliśmy się za odliczanie od trzynastu do jednego i wystartowaliśmy.
Niepokojące było to, że zaczął padać deszcz, który według prognoz miał być dopiero za parę godzin.
Zgodzicie się ze mną, że w życiu liczy się pierwsze wrażenie ? W Lesie Łagiewnickim biegałem po raz pierwszy i już po paru kilometrach wiedziałem, że jest to kapitalne miejsce do biegania 👍. Jednego się spodziewałem – jesień, mnóstwo leżących liści i padający deszcz spowodowało, że było mega ślisko. Natomiast nie przewidywałem tak urozmaiconego terenu. Było całkiem sporo wyczerpujących podbiegów i zbiegów, były ukryte w lesie oczka wodne, mnóstwo rozległych łąk i tylko troszkę asfaltu. Bardzo żałowałem, że nie mam częstszej okazji, aby tu pobiegać i … zagubić się w tym miejscu 😂.
Z ogromną chęcią pozwoliłbym sobie na pochłanianie tych pięknych krajobrazów, niestety szalejący deszcz spowodował, że człowiek musiał większość czasu patrzeć pod nogi, bo było ślisko, a pod stertą liści czekały na nas różne niespodzianki w postaci korzeni czy kamieni.
Deszcz coraz bardziej przybierał na sile i trasa zaczęła przypominać taką, którą spotyka się na najbardziej wymagającym ultra. Mnóstwo ilości błota czyli cream de la creme biegania ultra. Ci który mnie znają, wiedzą że lubię takie klimaty 😱😅.
Biegowe towarzystwo mocno się rozciągnęło i były całe kilometry, w których nie widziałem nikogo przed sobą ani za sobą. Jednak dobrze oznakowana trasa pozwalała na pokonywanie kolejnych odcinków. Nie powiedziałbym, że w ślimaczym tempie zaliczyłem … Górkę Ślimaka, za nią kolejne podbiegi i zbiegi. Takich obciążeń kolan to naprawdę nie pamiętam i nie byłem jedyny w takiej konkluzji. Kilka sympatycznych zdań i małego tasowania się w gronie czwórki innych zawodników, dwa najstarsze zabytki miasta Łodzi - zabytkowe kapliczki Św. Antoniego oraz Świętego Rocha i Świętego Sebastiana, ostatni stawek i już zobaczyłem wielki zegar odmierzający czas i bramę mety. Nie powiem, ale z uczuciem dużej ulgi i sporo przed limitem zakończyłem pierwszą część Szlema Szakala i już zacząłem zastanawiać się nad tym, co czeka mnie w dniu następnym.
Podsumowując pierwszy dzień Festiwalu Szakala chciałbym wspomnieć o dwóch kwestiach.
Oznakowanie trasy. Tutaj wszyscy wiedzą, że jestem niekwestionowanym autorytetem w takich kwestiach, jak można zgubić się na najprostszym odcinku 😂. Wiem, że niektórzy z zawodników pobłądzili na trasie. Ja muszę jednak stwierdzić, że mimo iż przebieg trasy, co pokazuje track, był dosyć skomplikowany, była ona bardzo dobrze oznakowana. „Szlajfki” (wstążki), tabliczki, strzałki sprayem na powierzchni – wszystko to spowodowało, że ja zrobiłem ... tylko regulaminowe kilometry 😉😱.
Obsługa. Chylę czoła przed organizacją zawodów czyli przede wszystkim przed członkami i sympatykami Klubu Sportowego Szakale Bałut Łódź 👏👏👏. Wykonaliście kawał dobrej roboty, począwszy od biura zawodów, poprzez kierowanie ruchem (kilka godzin stania w deszczu), a skończywszy na bufetach 👏👏👏. Pierwszy bufet był na 21 kilometrze. Ktoś powie dosyć daleko od startu, ale ja odpowiem, że ultra nie lubi miękkiej gry 😅. Natomiast bufet na 27 km, a potem na 41 km, to była zupełnie inna historia. Ogromnie lubię takie energetyczne miejsca, które rozgrzewają słowem i ... nie tylko 😉😅. Tam też dokonałem bardzo intratnej zamiany - mój sztuczny ogrzewacz, który zawsze mam w biegowym plecaku od jesieni do wiosny, wymieniłem na … ogrzewacz domowej roboty, który w małych dawkach wyzwalał jakże niezbędną energię na ostatnich kilometrach trasy 😅😉.
Słowem pierwsze ultra miało wszystko to co potrzebne i oby Organizatorzy kontynuowali to, co tak obiecująco zaczęli 👍.
XIII PÓŁMARATON SZAKALA
W niedzielę zmieniło się wszystko. Miejsce startu zlokalizowane było tym razem w okolicy ulicy Studenckiej, ale równie urokliwe jak w sobotę. Pogoda była diametralnie różna czyli witała nas błękitnym niebem i słoneczkiem. Zaś w przeciwieństwie do sobotniej pierwszej edycji ultra i kameralnej liczby uczestników, mieliśmy wystartować w XIII Półmaratonie Szakala z blisko pół tysiącem zawodników. Nie zmieniły się tylko przepiękne tereny Lasu Łagiewnickiego, po którym przyszło nam biegać 👍.
Oprócz ogromnej rzeszy startujących, także wielu mieszkańców Łodzi korzystało z uroków jesieni. Pojawiła się także spora grupa rozpoczynających sezon morsów.
I tak sobie nieśmiało chodziłem 😉, aż zostałem poproszony przez energetycznego prowadzącego do krótkiego wywiadu na temat wrażeń z sobotniego biegu.
Start podzielony był na trzy tury, co kilkanaście minut. W pierwszej startowali uczestnicy sobotniego ultra i … przeszło 100 kobiet. Nigdy w takiej zdominowanej przez kobiety stawce nie startowałem 😅. Za swój największy osobisty sukces uważam, że zaraz po starcie minąłem Patrycję Bereznowską i do siódmego kilometra leciałem przed Nią. Potem niestety Ona wrzuciła drugi bieg, a ja cały czas grzałem na … pierwszym 😉😅.
Sporą część dystansu biegłem po dobrze mi znanych z soboty terenach. Ale teraz było to już zupełnie inne bieganie. Lżejszy plecaczek i przepiękna słoneczna pogoda sprawiły, że biegło się lekko i przyjemnie. Nawet nie wiem, kiedy upłynęła mi połowa trasy.
Na 14 kilometrze był punkt z wodą, którą ja wykorzystałem do schłodzenia mojej rozgrzanej głowy 😉. I to był bardzo dobry pomysł. I tak jak do tego miejsca leciałem sobie dla funu, tak nagle, co jest dla mnie niepodobne, zacząłem słuchać wskazań mojego Garmina 😂. I być może dlatego w okolicach 18 kilometra, gdy ja biegłem zgodnie z trasą, jak spod ziemi pojawiła się przede mną całkiem spora grupa zawodników, która na wskutek nieodpowiedzialnego zachowania osoby, która poprzewieszała wstążki, zmuszona była zrobić dodatkowy odcinek. Kompletnie nie rozumiem bezmyślności osób, które dopuszczają się takich zachowań.
Nieuchronne zbliżanie się do mety, to także nieuchronny koniec biegowej zabawy. Ogromnie żałowałem, że to już koniec. Bo biegło mi się wybornie. Niestety połówki tak mają, że kończą się zbyt szybko 😅. Zataczając wielkie koło wokół stawu zbliżałem się do mety, kompletnie nie interesując się czasem ani miejscem. Natomiast oklaski kibiców, spiker wyczytujący Twoje nazwisko i wolontariuszka wieszająca Ci medal na szyi - to jest to czego nie zamieniłbym na nic 👍😀.
Wszystko co dobre, szybko się kończy, a Jesienny Festiwal Szakala – Szlem Szakala był naprawdę udanym wydarzeniem 👏👏👏. Chciałoby się powiedzieć – zbyt szybko. Ostatnie zdjęcie, ostatni spacer i nieuchronny wyjazd w kierunku Rybnika.
Organizatorom czyli Klubowi Sportowemu Szakale Bałut Łódź mówię do zobaczenia 👍😀👏.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Wąsu (2023-11-03,12:48): W imieniu Szakali dziękuję za fajną relację. Zapraszamy ponownie za rok :-)
|