Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [55]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kokrobite
Pamiętnik internetowy
Widziane z tyłu

Leszek Kosiorowski
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: Jelenia Góra
295 / 300


2019-09-23

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
137 km wokół Kotliny Jeleniogórskiej (czytano: 2612 razy)

 

Na start – prosto z pracy - docieram w ostatniej chwili. Ruszamy. Jestem na końcu, przybijam piątki z kilkoma znajomymi. Niesamowita minuta ciszy dla Daniela i Mateusza. Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej jest ich memoriałem. To jeszcze bardziej mobilizuje i motywuje. Przede mną 137 km. Do tej pory mój rekord na własnych nogach był niemal dwa razy krótszy - wynosił 72 km.

Idziemy na Szrenicę w kolorowym tłumie, który jednak dość szybko się przerzedza. Jedni idą szybko, inni wolno, jedni mają małe plecaki, inni wielkie, pewnie planują dłuższe przerwy na sen. Jest więc tak, jak mówili i pisali koledzy: są dwie szkoły pokonania trasy Przejścia: sportowa i turystyczna. Sportowa oznacza minimalistyczne wyposażenie i szybkie tempo, a turystyczna wolne tempo i większy bagaż, co pozwala na pełniejsze wykorzystanie 48-godzinnego limitu na przejście 137 kilometrów.

Szanuję zwolenników obu metod, ale bliższa jest mi ta pierwsza. Nie tylko dlatego, że lubię biegać. Obawiam się, że im dłużej będę na trasie, tym bardziej będę zmęczony, co może skończyć się, że zalegnę gdzieś w trawie na długo i już się nie zbiorę, a bardzo, ale to bardzo, bardzo zależy mi, by Przejście ukończyć. Tyle lat czekałem, by w nim pójść, więc teraz nie mogę zawalić! Początkowo – w czasach, gdy jeszcze wolałem papierosy i piwo od biegania i gór – było kompletnie poza moim zasięgiem, a potem zawsze jego termin kolidował z jesiennym maratonem. Tym razem jednak maraton pobiegnę dopiero w listopadzie, więc nadszedł właściwy moment. Czasu na regenerację wystarczy, by pogodzić Przejście i maraton.

Pogoda świetna – zimno, ale nie wieje. Mam na sobie bieliznę oddychającą, lycry, lekką kurtkę sprawdzoną w boju, w małym, sportowym plecaku colę, wodę i różne batoniki. Latarka czeka na noc. Skarpetki, krótkie spodenki i koszulkę oddychającą zamierzam włożyć rano, na Lotosie, przed finałową czterdziestką. Jak wszystko pójdzie dobrze.

Karkonosze dość puste i jak zwykle fantastyczne. Idę, w dół zbiegam. Rewelacyjne widoki. Na punkcie kontrolnym na Przełęczy Karkonoskiej Jarek wprawdzie krzyczy na mnie: „Leszek, za szybko!”, ale czuję się tak dobrze, że napieram dalej mocno. W Domu Śląskim uzupełniam colę i piję herbatę dla uczestników Przejścia. Nie siadam.

Na Śnieżce mało ludzi, a za nią jeszcze mniej. Bliżej Okraju zbiegam, dołącza do mnie Darek. Lecimy razem na Przełęcz Kowarską, z przerwą na tankowanie w schronisku na Okraju. Przyłącza się do nas Daniel. Idziemy przez wpadające w noc Rudawy Janowickie. Trudne zejście ze Skalnika, potem łatwo do punktu kontrolnego koło Dziczej Góry. Pod Wołkiem małe problemy z nawigacją. Tyle razy tu byłem, a wchodzę w żółty szlak, a nie w niebieski. Na szczęście szybko się orientuję, że coś nie gra, więc zawracamy, unikając strat.

Dołączamy do dwóch młodych mężczyzn idących świetnym tempem. Pierwszy dobrze zna trasę. Biegniemy razem aż do zamku Bolczów. Przebijamy się szlakiem do drogi w dół do Janowic Wielkich. Tam – na jedynym oficjalnym punkcie odżywczym – czeka pomidorowa!

Pyszna (z ryżem lub makaronem), jak atmosfera na punkcie. Jest tu uśmiechnięta para z obsługi, jest i pan Andrzej z zespołu organizatorów, który przyjechał po chłopaka i dziewczynę, którzy niestety rezygnują z powodu kontuzji. Na pomidorowej zastajemy kilku uczestników Przejścia, kilku kolejnych dociera po chwili. W sklepie „U Pana Mirka” nie ma wprawdzie jeszcze Pana Mirka, ale jest jego współpracowniczka oraz pełno picia i jedzenia (były specjalne dostawy na Przejście). Wypijam na miejscu dwa tymbarki, biorę na drogę dwie cole i chałwę. Ruszam powoli sam, bo w trakcie przerwy na zupę i zakupy zrobiło mi się cholernie zimno. Muszę się ruszać! Daniel i Darek dogonią mnie. Przerwy nie wpływają na nich tak mocno, jak na mnie.

Jest godzina 22, przed nami Różanka. Podejście ostre, ale krótkie. Zbiegamy do Radomierza szutrem i przez wieś asfaltem. Podchodzimy na Baraniec i Skopiec. Tu trzeba uważać – szlak odbija z drogi szutrowej, można łatwo opuścić trasę Przejścia. Robiłem tu rekonesans, by się nie pogubić. Udaje się przejść bez pudła. A jakie widoki na Jelenią Górę i całą Kotlinę Jeleniogórską!

Kilka łyków wody na punkcie kontrolnym na Przełęczy Komarnickiej i nasze czołówki zaczynają prowadzić nas niebieskim szlakiem na Łysą Górę. Najpierw prowadzę ja, potem Daniel, biegniemy. Ryczą jelenie.
Na Łysej ktoś zaprasza na kawę, herbatę… Szok! OK, z przyjemnością. Piotr z Wrocławia, w podzięce za życzliwość, jakiej doznał w trakcie 1200-kilometrowej wyprawy rowerowej, urządził nieoficjalny punkt odżywczy. Małe ognisko, plandeka, picie ciepłe i zimne, krzesełka turystyczne, czekolada, ciasto, a nawet fasolka po bretońsku (ciągle żałuję, że jej nawet nie skosztowałem).
Siedzimy z kwadrans, gadamy, zastajemy tam Arka, i już razem, dziękując serdecznie Piotrowi i jego towarzyszowi za gościnę, ruszamy dalej w czwórkę, z Arkiem. Po przerwie znowu jest mi sakramencko zimno. Idę bardzo wolno, nie nadążam za kolegami. W Chrośnicy Daniel na mnie czeka. Rozkręcam się i na Okole wchodzimy już razem.

Nad kościołem w Chrośnicy wita nas szczekanie psów, a pod kościołem… Kolejna życzliwa niespodzianka: z samochodu wysiada młodzieniec proponujący kawę, herbatę, colę, kofolę. Skąd się wziął tutaj kolejny Anioł, po Piotrze z Łysej? Anioł z Chrośnicy czeka na kolegę, ale przygotował się także na wsparcie innych uczestników. Dzięki!

Wchodzimy na moje domowe tereny biegowe. Tu znam już prawie każdą ścieżkę. Niestety Darek zostaje z tyłu. Mam nadzieję, że dojdzie do nas na Szybowcowej lub Lotosie, ale okazuje się później, że odciski dały mu tak popalić, że zakończył udział poniżej Jeżowa. Uczestniczył w Przejściu trzeci raz. Tym razem zaszedł najdalej. Gratulacje!

Widok z Szybowcowej na Kotlinę Jeleniogórską o godzinie 5 nad ranem, gdy noc jeszcze pełna, rewelacyjny. Mam stąd tylko trzy i pół kilometra do domu, ale marzenie o własnym łóżku nie przychodzi mi nawet na myśl. Jeszcze nie…

Garmin padł, komórka padła. Darek wprawdzie proponował mi powerbank, ale nie chciałem. Pora uwolnić się od… Tego wszystkiego. Czasu i technologii.

Przeprowadzam chłopaków z Jeżowa przez Gapę na Perłę. To bardzo trudny nawigacyjnie odcinek. Dopiero za trzecim razem – w trakcie rekonów – przeszedłem go bez błądzenia. Teraz też idziemy jak po sznurku.
Zrobiło się jasno. Daniel, który jest tu pierwszy raz, zachwyca się widokiem na Perłę Zachodu i okolicę. Jeszcze podejście koło Trafalgar i LOTOS!

Luksusy… Już i jeszcze nikogo nie ma. Pyszne bagietki z trzema serami i szynką, kawa, cola, łazienka, toaleta. Załatwiamy wszystko, co trzeba. Przebieramy się z Danielem na krótko. Dochodzi dwóch chłopaków, wykończonych błądzeniem przez dwie godziny na Gapie. Oj, gdybym nie przyłożył się do rekonesansów, też bym tam się zgubił.

Napieramy dalej, ale oczywiście – po przerwie – moje mięśnie zastygły i nie jestem w stanie szybko iść. Ledwo przebieram nogami, daję znać kolegom, oddalającym się błyskawicznie, by szli swoim tempem, bo nie ma sensu, by czekali. Powoli przechodzę do Goduszyna. Rozkoszny, piękny poranek w lesie. Jeszcze kawał drogi, stówa w nogach, idę ślimaczym tempem, ale mam taki zapas czasu do limitu, że nie muszę na niego zwracać uwagi. Już wiem, że dam radę i zdążę!

W Goduszynie na punkcie kontrolnym kawa i koledzy – Daniel i Arek. Ruszają dalej według wskazań tracka. Po paru minutach idę i ja, ale trasą z mapy Przejścia, sprawdzoną podczas rekonesansów. Koło Komorzycy odradzam się. Znowu biegnę. W Wojcieszycach na punkcie kontrolnym dochodzą Arek i Daniel. Wygląda na to, że trasa z tracka, biegnąca zygzakami, była dłuższa od oficjalnej.

Idziemy razem, ale gdy zbliżają się łąki za Wojcieszycami, chcę odetchnąć szerzej, więc biegnę z kilometr. Jest fantastycznie: widoki na Karkonosze świetne, pogoda doskonała (kilkanaście stopni, słońce, bez wiatru). Przed nami Bobrowe Skały, kawałek za nimi sporo zwalonych drzew na szlaku i Michał Strzygocki – fotograf, który robi zdjęcia na Przejściu od wielu lat.

W Górzyńcu na punkcie Ewa Szmel – wybitna biegaczka, z którą znamy się ćwierć wieku. Dostaję świetny fotel, kawę i słodką bułkę. - Dasz radę! Kto, jak nie Ty! - dodaje otuchy.
Daniel i Adam ruszają z Górzyńca. Siedzę tam chwilę dłużej, ale obiecuję, że będę ich gonił.

Podejście na Zakręt Śmierci i Wysoki Kamień. Bardzo ładna trasa. Wlokę się, ale nie staję nawet na sekundę. Jak radziła mi koleżanka z Biegu Piastów Asia: trzeba iść, po prostu iść! Chcę już to skończyć, pójść pod prysznic i położyć się.

Na bieg już nie mam sił, ale na spacer – jak najbardziej. Byle nie stawać, nie siadać, nie kłaść się. Po 120 kilometrach czuję nieustanny ból stóp. Nie ma nawet mowy o zbiegu bardzo szybką i wygodną trasą z Kopalni Stanisław do Jakuszyc.

Ostatni punkt kontrolny. Jakuszyce. Moje ukochane miejsce. Przed Przejściem myślałem, że może zrobię tu ostatnią przerwę z którejś z restauracji. Nie ma mowy. Dwa łyki wody na punkcie i w drogę. Nie mogę się zatrzymać, bo się rozsypię. Jeszcze podejście na Owcze Skały, połamana kładka drewniana na szlaku i zejście starym torem saneczkowym. Męczarnia, ale... Czuję już zapach mety.

Na kładce wyprzedza mnie chłopak – to pierwszy uczestnik Przejścia, którego widzę od Górzyńca, gdzie byłem pięć godzin wcześniej. Poniżej Kamieńczyka dochodzi mnie jeszcze dwóch innych – sympatycznie gratulujemy sobie ukończenia i przybijamy piątki. O godz. 18:44, po 30 godzinach i 44 minutach, jestem u celu. Yeahhh!

Dyplom, foty, rozmowy, gorąca zupa i zimne piwo. Przychodzi rozluźnienie, trudno wstać… Wszystko pobolewa, ale nic nie nawaliło ani się nie zepsuło. Sprzęt spisał się idealnie: buty (salomony speedcrossy), plecak, ciuchy, czołówka. Coca cola, której zwykle nie piję jest idealna podczas bardzo długiego wysiłku. Regularne jedzenie w niedużych dawkach. Świetne towarzystwo (Arek i Daniel połamali 30 godzin. Brawo!). Przygotowanie kondycyjne (po ponad 300 kilometrów w górach biegiem i marszem w lipcu i sierpniu), nawigacyjne (rekonesanse same w sobie są przyjemnością) oraz mentalne: nie wolno poddawać się w trudnych chwilach, tylko je przeczekać, cały czas robiąc swoje. Jak w życiu.



Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


aspirka (2019-09-24,10:15): Jakże się cieszę, że mogę Ci pogratulować! Wspaniałe osiągnięcie, spełniasz marzenia, pięknie o tym piszesz, choć wyobrażam sobie ile wysiłku to kosztowało. Leszku, BRAWO!
kokrobite (2019-09-24,10:27): To było wspaniałe przeżycie :-) Pozdrawiam i dziękuję za miłe słowa :-)
andbo (2019-09-24,13:08): Gratuluję sukcesu na trasie i lekkiego pióra; wspaniała relacja aż chce się tam być!
slavek72 (2019-09-24,23:14): Super opis. Ukończyłem Przejście w 2010 r. w czasie 31:25 a był to mój 3 start w tej imprezie i wiem ile to kosztuje i jak smakuje przekroczenie mety. Świetna impreza. Gratuluję sukcesu.
kokrobite (2019-09-25,14:02): Sławek, Andrzej - dziękuję za gratulacje :-)
mamusiajakubaijasia (2019-09-29,23:06): Przejście jest moim marzeniem od lat. Gratuluję, Leszku, z całego serca. A relację czytało się tak, jak gdyby to był opis zwykłego niedzielnego treningu. SUPER!!!
kokrobite (2019-10-01,12:34): Dzięki Gabi!







 Ostatnio zalogowani
agafpaw
17:36
cumaso
17:33
Małgorzata Osak
17:24
Hubert87
17:07
orfeusz1
16:59
Mr Engineer
16:48
janusz9876543213
16:47
Zedwa
16:39
mar_ek
16:22
uro69
16:17
Raffaello conti
16:05
mieszek12a
15:45
CZARNA STRZAŁA
15:16
szalas
15:05
Maciex
14:35
kos 88
14:17
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |