2017-02-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| JAK TO SIĘ ZACZĘŁO – CZĘŚĆ II (czytano: 638 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://wasteoftime.pl/2017/02/09/jak-zaczalem-biegac-czesc-i/
JAK TO SIĘ ZACZĘŁO – CZĘŚĆ II
BIEGANIE METODĄ DANIELSA
Na początku czerwca, kumpel z pracy – Wojtek, zaprosił mnie, Jacka i Grześka do siebie, na grilla. Oprócz najlepszych steków po tej stronie Mississipi Wojtek serwował również spore ilości whiskey. Następnego dnia, jak może domyślić się każdy, kto kiedykolwiek nadużył tego trunku, czułem się fatalnie. Uznałem, że jedynym sposobem na pozbycie się bólu głowy i tego posmaku w ustach jest wypocenie się. Pobiegłem więc i lekko znieczulony zrobiłem po raz pierwszy w życiu pięć kilometrów ciągłego biegu. A potem poszło już z górki – sześć, osiem, w końcu dziesięć. Zazwyczaj jednak biegałem po mojej ulubionej, sześciokilometrowej trasie: Kurdwanów – Piaski Nowe – Kozłówek, aż do Tesco na Prokocimiu. Powinienem mieć swój rozdział w "Bieganiu metodą Danielsa :).
PRÓBA
Nadszedł wreszcie TEN tydzień. Weekend spędziłem na przygotowaniach i planowaniu trasy. Okazało się, że jest dość skomplikowana, a ponad połowy zupełnie nie znam. Obawiałem się że w dniu najważniejszego wyzwania mogę najzwyczajniej w świecie się pogubić i zawalić całe przedsięwzięcie. Właściwy bieg zaplanowałem na piątek, 28-ego czerwca, a w poniedziałek w związku z tym postanowiłem zrobić mały rekonesans i przebiec nieznaną część trasy. Po pracy, mimo ciemnych chmur zbierających się nad okolicą KBP, ruszyłem. Szło całkiem nieźle, aż do momentu gdy na ulicy Balickiej dopadła mnie ulewa. Nie, nie spory deszcz, a prawdziwe oberwanie chmury. Po kilku minutach nie było na mnie suchej nitki, ale się nie zatrzymałem. Nie zatrzymała mnie też później konieczność brodzenia przez kałuże. Przemarznięty i całkowicie mokry dodarłem w okolice Bonarki. Do domu brakowało niewiele. Wiedziałem, że na pewno by się udało. Ale to jeszcze nie był TEN dzień. Wiem, że to głupie, ale miałem przebiec do domu w ostatni dzień pracy w Zabierzowie, a nie pięć dni wcześniej. Wsiadłem więc do autobusu, odebrałem rzeczy które zdeponowałem u Jacka i wróciłem do siebie.
Z piątku nie pamiętam wiele. Spakowałem rzeczy do pudła, okleiłem sprzęt naklejkami z moim imieniem i nazwiskiem, potem wyszedłem z pracy. Nie było zimno, ale z jakiś powodów oprócz normalnego biegowgo ubrania założyłem na siebie zwykłą, szarą bluzę a’la Rocky Balboa. Wszystko szło zgodnie z planem. Byłem zmęczony, irytowało mnie dreptanie w kółko w oczekiwaniu na zielone światła dla pieszych, ale kilometrów do celu stopniowo ubywało. Lekki kryzys pojawił się na górzystych terenach za rondem Matecznego, ale było już tak blisko, że nie było szans żebym zrezygnował. Kiedy wybiegłem zza ostatniej górki uznałem, że mam jeszcze wystarczająco dużo siły żeby pokluczyć trochę po osiedlu i dociągnąć do dystansu półmaratońskiego. Udało się.
Tak skończył się mój pierwszy etap przygotowań. Zrobiłem coś co dla mnie kiedyś było niewyobrażalne – przebiegłem 21 kilometrów w około dwie godziny. W niecałe dwa miesiące z 300 metrów doszedłem do 21 kilometrów. A to dopiero był początek.
------------------------------------------
Więcej na: https://www.facebook.com/wiktor.k.jastrzebski
Cały wpis ze zdjęciami: https://wasteoftime.pl/2017/02/09/jak-zaczalem-biegac-czesc-i/
Blog: https://wasteoftime.pl
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |