2016-08-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| I am ultramarathon man...Bieg Rzeźnika 2015 (czytano: 705 razy)
...jadąc na linię mety nie zdawałem sobie sprawy, że to już...że to już ten długo wyczekiwany dzień, którego nic nie jest w stanie zakłócić...wszystko na wariackich papierach, wyjazd do Niemiec, powrót i pakowanie, rano wyjazd w góry i za chwilę (po 3 godzinach snu) jestem w autobusie, który wiezie mnie na linię mety...ruszyliśmy mocno (jak na start ultramaratonu) i miałem obawy czy wystarczy mi sił...było jeszcze ciemno (3 rano), ale nic już nie miało znaczenia...nic...byliśmy w stanie utrzymać bardzo dobre tempo chociaż cały czas było pod górę...na pierwszym punkcie mieliśmy bardzo dobry czas (tylko 15 minut opóźnienia do pary która wygrała), za nami setki ludzi...dzień powoli budził się do życia, zza drzew widać było wschód słońca, nikt już nie myślał o zwolnieniu biegu, wyłączyłem funkcję aktualnej prędkości na zegarku, by nie rozpraszać myśli...pierwsze zbiegi na mało kamienistych ścieżkach bardzo szybkie, wręcz pozwalam nogom pędzić na złamanie karku (jak to się mówi w żargonie biegaczy:" puściłem nogi"), dobiegamy do pierwszego przepaku po ponad 30 km, słoneczko już pięknie świeci, wreszcie też jacyś kibice...tutaj szybka zmiana koszulki, bułka, cola i ruszamy dalej...niestety znowu pod górę, tym razem Smerek nas wita, bardzo stromo i ciężko...ale na górze czeka nas nagroda, rozpoczynają się piękne widoki i zbiegi...pędzimy dalej...piękne połoniny, widok gór, który zapiera dech w piersi, ciepło promieni słonecznych i jednocześnie chłodzący wiatr sprawia, że pędzimy na złamanie karku...kolejny przepak...uzupełniamy wodę, zjadam kromkę chleba, popijam colą, zmiana koszulki i w drogę...kiedy minął 60 km zdałem sobie sprawę, że biegnie mi się bardzo rześko i już wiedziałem, że jestem w stanie ukończyć 100km, niestety mój biegowy partner zaczyna miec problemy...najpierw żołądkowe, później zaczyna doskwierać mu ból kolana, na szczęście na drugim przepaku miałem w swoich rzeczach opaskę na kolano, więc przydała się...zbliżamy się do 70 km, niestety coraz częściej słyszę narzekania na ból, staram się namawiać partnera na pozytywne myślenie i takie tam, ale widzę, że jest mu ciężko, ale walczy...Połonina Caryńska mocno dała nam się w kość zarówno pod górę jak i w dół...sporo kamieni, co mocno utrudnia bieg...zaraz meta...przez ostatnie 20 km musieliśmy mocno zwolnic tempo, ale w końcu to jest bieg drużynowy, więc przestaję myśleć o dystansie 100 km i cieszę się każdą chwilą na trasie...już wiem, że dobiegnę i to w dobrym czasie, wiem też, że stać mnie na więcej...już na zawsze zostaną w mej pamięci przepiękne góry skąpane w słońcu, cudownie chłodzący wiatr, mokra, wysoka trawa na wąskich ścieżkach...tylko ja, góry i bieg...I AM ULTRAMARATHON MAN...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |