2016-04-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pierwszy maraton w Azji (czytano: 1542 razy)
10 kwietnia w Pjongjangu, stolicy zamkniętej na cztery spusty Korei Północnej, odbył się maraton. Pokonałem dystans 42.195 metrów w 3h 59 min czasu brutto (od strzału startera)/ 3h 55 min 47 sek (wg mojego zegarka, czas netto).
Hura! Udało się! Złamałem 4 godziny w maratonie!
Był to mój trzeci maraton, a pierwszy w Azji, oraz pierwszy ukończony poniżej 4 godzin. A 4 godziny złamać musiałem, bo inaczej zamknięto by mi stadion przed oczami... Tak, tak, w Pjongjangu biegło się z największego stadionu na świecie (Stadion Pierwszego Maja) po pętli dziesięciokilometrowej z powrotem na stadion, gdzie czekało na uczestników 70.000 kibiców. Można się było poczuć jak uczestnicy igrzysk, którzy po ciężkim wysiłku wbiegają na stadion olimpijski. Sam stadion ma 150.000 krzesełek, a był wypełniony w połowie.
Wystartowały równocześnie trzy biegi: na 10 km (jedno niemal pełne okrążenie), półmaraton (2 kółka, meta przed stadionem) i cały maraton (4 kółka, meta na stadionie). Na pierwszym kółku było nas dużo, a prawie wszyscy z zagranicy. Miejscowi amatorzy nie startują. Hmm. Nie ma czegoś takiego jak miejscowy amator. Biegaczy północnokoreańskich było kilkudziesięciu w tłumie niemal dwutysięcznym - wszyscy to zawodnicy przygotowujący się do startów w zawodach profesjonalistów.
Na drugim kółku zabrakło czarnych numerów dziesięciokilometrowców. Za to kolory niebieskie przyspieszały pod koniec kółka finiszując w półmaratonie. Co 5km były stacje z wodą, a że pogoda dopisała (19 stopni + słońce i bezchmurne błękitne niebo), to brałem po butelce i opróżniałem w miarę potrzeby. Na szczęście na każdym kółku były dwa tunele, w których temperatura bez słońca spadała o kilka stopni. Ciekawe, jak od razu nogi przyspieszały na tych krótkich odcinkach.
Trzecie kółko to już pustynia. Biegnę właściwie sam, tylko trzymam się w okolicy dwóch ludzików o podobnych czasach (na tym etapie): jeden w zielonej koszulce, a drugi w koszulce w kratę - ewidentnie Chorwat. Gdzieś mi znikają od czasu do czasu. Później trzymam się dwóch Brytyjczyków, którzy biegną razem od początku do mety.
Pod koniec trzeciego kółka zwolniłem lekko, ale trzymałem tempo. Zapamiętałem, że odcinek między 28. a 38. kilometrem pokonałem w 60 minut. Wówczas dopiero stwierdziłem, że uda mi się poprawić życiówkę w maratonie i będzie mi dane finiszować na stadionie! Wcześniej minąłem pana Tadeusza Szewczaka z Rumii, który przebiegł 87 maratony na siedmiu kontynentach, a dzisiaj ukończył maraton nr. 88! Szacunek, Panie Tadeuszu! Pod koniec kółka minąłem dwóch Brytyjczyków z którymi wcześniej biegłem, a potem mi uciekli trochę. Odpuścili i resztę dystansu szli. Minąłem ich i pomknąłem do mety.
Przed stadionem minąłem jeszcze jednego zawodnika i na płytę otwartego stadionu wbiegłem unosząc ręce w geście zwycięstwa! W bieganiu rywalizuję sam ze sobą, a za innych trzymam kciuki i im kibicuję.
To był dziwny bieg, ale jest to jeszcze dziwniejszy kraj. Bieg mało profesjonalny. Czipy służyły tylko i wyłącznie do sprawdzenia, czy zawodnicy nie oszukują i ukończyli podany wcześniej dystans (np. wolny maratończyk jak ja mógłby zrobić trzy kółka i osiągnąć bardzo dobry czas...). Na trasie była woda i dwukrotnie kawałki bananów. Nie było nic na 40-tym kilometrze, a pod koniec słoneczko operowało już zdrowo. Na mecie była tylko woda. Nie było medali za uczestnictwo, ale były pamiątkowe ręczniki.
Wsparcie od lokalnej społeczności było, a jakże. Dużo ludzi wyszło na ulice i wspierali jak mogli. Jedyne lokalne sposoby na kibicowanie to bicie brawa, przybijanie piątek z dzieciakami, odpowiadanie na "hello", oraz może oficjalna pompatyczna północnokoreańska muzyka.
Tyle tylko, że tego wsparcia najwięcej było na pierwszym kółku, a im później tym było go mniej, choć to właśnie wówczas wsparcie jest najbardziej potrzebne. Gdy biegnie się samemu przez długi odcinek, jest się zmęczonym i nie starcza już na zbyt wiele sił.
Na stadionie było 70,000 ludzi, ale to były 70,000 zachowujące się identycznie lalki ubrane w szarobure stroje, a nie kolorowy tłumek który czasem można spotkać gdzie indziej.
Kraj jest dziwny. Czasem przypomina podróż w czasie (do lat 1950tych w PRL albo ZSRR), czasem jest to równoległa rzeczywistość (tak inna od naszej dzisiejszej, ale mająca elementy naszego świata, jak wysokościowce czy telefony komórkowe), a czasem mam poczucie, że znajdujemy się - jak w filmie Truman Show - w tak abstrakcyjnej rzeczywistości, że granica między rzeczywistością a ułudą staje się trudna do zidentyfikowania. Czy Ci wszyscy ludzie są na pokaz? Czemu jesteśmy zamknięci na wyspie i nie wolno nam się ruszyć poza nią? Czy w apartamentowcach, w których ponoć mieszkają ludzie, naprawdę tam są, skoro nie palą się tam żadne światła? Czemu w bibliotece nie ma nikogo oprócz zagranicznych turystów i kilku - podstawionych czy nie? - ludzików nieodwracających wzroku? Czy miejscowi naprawdę wierzą w to, co mówią? Np. to o znaczku w klapie z byłymi przywódcami Kim Ir Senem i Kim Jong Ilem - że dla nich to jest świętość, jak dla chrześcijan krzyżyk, że za nic tego nie chcą (nie wolno im?) sprzedać lub oddać. Albo atrapy samolotów na lotnisku, czy to naprawdę po to, by było więcej widać maszyn na zdjęciach robionych przez zagraniczne wywiady? Lotnisko ma trzy terminale i loty do trzech miast w Chinach i do Władywostoku w Rosji. Czemu codzienne i wszędzie spotykamy liczne grupy paradne? Słyszymy że jedni ćwiczą na 1 maja, a inni na Kongres Partii, ale czy naprawdę na tym polega praca aż tylu ludzi? Trochę to wygląda jak Hunger Games, ale to, czym żyje Stolica, to wcale nie jest róż. To tylko inna wersja szarości. Różnica polega jedynie na pełniejszym żołądku.
Jest trochę tak, jak zapowiadali organizatorzy (firma z Pekinu). Do Korei Północnej jeżdżą ludzie ciekawi, szukający odpowiedzi na pytania. Ale jak już tu wjadą, to wyjeżdżają z jeszcze większą ilością pytań otwartych bez odpowiedzi. Ciekawe, czy to właśnie na tym polegała nauka sowietologii?
PS Zdjęcie zrobione podczas ceremonii otwarcia na płycie stadionu.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu januszjoger57 (2016-04-13,13:38): Możesz napisać jak tam dostałeś się, jakie wpisowe,noclegi itp. Gelu (2016-04-13,22:34): A w Polsce nie biegasz bo....?
pkaczyn (2016-04-14,07:13): Biegam w Polsce! W tym roku Projekt Nr 2 (po maratonie) to Korona Półmaratonów Polski. Zaczynam w niedzielę w Poznaniu. paulo (2016-04-14,08:51): podziwiam sam pomysł pojechania do tak tajemniczego i zarazem z ogromną ilością niewiadomych kraju. Ale skoro żyjesz i czujesz się szczęśliwy to może nie jest aż tak źle. Gratulacje za wynik.
|