2013-08-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| "A jutro znów idziemy na całośc..." (czytano: 1536 razy)
Jak ten czas...urlop,urlop i po urlopie. A na urlopie to jak na urlopie...po prostu nic się nie chciało i nic miało sie prawo się nie chciec bo w sumie po to jest urlop i już:)
Tym razem na urlop wybraliśmy wspólnie ze znajomymi Roztocze,zawitaliśmy do urokliwej "Kędrawki". Nigdy tam wcześniej nie byłam,zatem jechałam zaciekawiona.Przez pierwszy tydzień upał niemiłosierny nie dawał odpoczynku nawet nocą. Za dnia ratował nas chłodny drink i tyłek w "kapslu" jak na basen przy domku mawiał mój znajomy. Co do biegania...to nawet myśl o treningu była męcząca :))) Raz pobiegłam do najbliższego sklepu po chleb i browce czyli po zestaw śniadaniowy;)i byłam umęczona do cna!!!Już nie mówiąc jak na Roztoczu patrzą tubylcy na samotnie biegnącą kobietę...byłam OKAZEM...głowy wszystkim chodziły z zainteresowania, starsze panie stawały na chodnikach i bez obciachu mierzyły mnie zaciekawionym wzrokiem...kilku panów klaskało...jeden się zatrzymał "podwiozę panią niech się tak dziewczyna nie męczy!.Jednak w tym wszystkim wyczuwałam sympatię do obcej licho ubranej i kapiącej potem prawie babci biegowej :) Drugi tydzień był dla mnie więcej biegowy i nie tylko...rozjeździłam się również na rowerze, pograłam z młodymi w piłkę na boso...oj jakie miałam poobijane na drugi dzień nogi to nikt nie ma pojęcia!Same siniory!!!Talent badmingtona również odświeżyłam. Może Roztocze to nie region z super bazą turystyczną, jednak dla kogoś kto chce wypocząc od ludzi, zgiełku dużych ośrodków wczasowych i przy okazji coś zobaczyc jest super.Wyjątkowo pozytywne wrażenie zrobiło na mnie miasteczko Józefów. Cudowny ryneczek z rzeźbami z piaskowca wydobywanego z kamieniołomu opodal,knajpka z przepysznymi, świeżo klejonymi pierogami ruskimi z miętą i najlepszą zupą kurkową jaką kiedykolwiek jadłam!Zalewik doś mały, plaża typu "patelnia" bez jednego miejsca zacienienia...ale z ratownikiem i knajpką:) A co najciekawsze to właśnie Józefów ma prężnie działającą Józefowską Kawalerię Rowerową. Akurat trafiliśmy na organizowany przez nich rajd...miałam przyjemnośc osobiście poznac prezesa,który zachęcał nas,abyśmy pojechali z nimi.Pozdrowiłąm Kawalerię od BTC jako cyklistka ino biegająca i delikatnie wykręciłam się z uczestnictwa w tym trudnym jak się dowiedziałąm rajdzie po drogach piaszczystych, podjazdach przez 65km.Jeszcze dwa lata temu na pewno bym z nimi pojechała nawet na tym moim trekingu,jednak teraz moja kondycja rowerowa ma dużo do życzenia.Jak biegacz może nadążyc za wyjeżdzonymi od wiosny rowerzystami?Chyba,że na nogach...:)A co z tyłkiem???Jednak zafascynowali mnie Ci ludzie...na pewno będę śledzic ich kalendarz imprez bo tam to inna bajka...a inna zawsze jest ciekawa;) Kawalerzyści!My do Was przyjedziemy!A może też są biegający...kto wie:))
Spływ kajakowy Wieprzem może nie rozwinął mnie biegowo,ale na pewno pozwolił pocwiczyc płuca i gardło w pisku i krzyku o dużym zasięgu oraz wydobył trochę adrenaliny...popłynęliśmy na trzy kajaki, ja sobie wzięłam "jelenia" do wiosłowania czyli młodszego syna co wiecznie cwiczy jak to nazywa "bajcepsy"na rzeźbę...może nie biega,jednak jest nieźle wytrenowany...powiem szczerze,że mimo braku treningów biegowych spokojnie przebiega dychę w lepszym tempie niż ja...kiedyś wyciągnę go na zawody niech się sprawdzi bo widzę,że ma talent.Jednak w wiosłowaniu to mu tak średnio szło...obyrtaliśmy się w koło, obijali o pnie,konary...kajak nawet nam stanął na jakiś gałęziach czubem ponad wodę a ja się darłam w niebogłosy...Emocji i wrzasków było co nie miara.
Większą grozę przeżyłam jednak wybiegając rano na długie wybieganie...częśc drogi musiałam przebyc przez las...biegnę sobie spokojnie a tu wylatuje 10 metrów przede mną coś wielkiego, popielatego i dzikimi oczami wbitymi we mnie spoziera złowrogo...poczułam strach od czubka głowy do pięt.Przestałam biec,wzrok odwróciłam od zwierzęcia i poczułam się cholernie bezbronna.To coś ( zombi jakie)zawarczało...napięło się do biegu i śmignęło mi za plecami...strużki potu poleciały z czoła i tym razem nie z wysiłku..Poźniej dowiedziałam się od sąsiadów,że to to coś to był haski skundlony z wilkiem..."on nic nie zrobi,czasem go tu tak puszczają rano"Swietnie...zwłaszcza dla samotnej biegaczki.
No coż...wszystko kiedyś się kończy...teraz czas myślec o przygotowaniach do maratonu i po drodze zaliczyc dwa półmaratony kontrolnie.Bo "jutro idziemy na całośc".Tyle planów, że jak powiedział Mieciu biegający zawsze za mną :)) "Jolusia musimy się zwolnic z pracy żeby to wszystko zrealizowac" Fajnie by było miec dużo czasu..ale bez pieniędzy też te plany byłyby skromne...Zatem pracujmy ile trzeba,kombinujmy ile się da i planujmy co w naszej mocy!Bo "jutro znów idziemy na całośc....w tym życiu to nam życia ciągle mało"
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora jacdzi (2013-08-27,12:01): Nie ma jak fajny urlop...
Teraz powrot do rzeczywistosci, jakze trudny, ale na pocieszenie wizja systematycznych treningow.
|