2013-07-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| W butach z Lidla na bieg górski (czytano: 1443 razy)
Dychę zaliczyłam...półmaraton zaliczyłam...maraton zaliczyłam i bieg górski zaliczyłam...bogaty sezon biegowy, a jakież jeszcze plany...
Syn namówił mnie na udział w XV Międzynarodowym Biegu Górskim na Górę Żar. My biegacze uliczni spróbowaliśmy innego rodzaju biegu...oj jakże innego..Górskie biegi nijak można porównać do tych organizowanych w miastach czy duktach leśnych po prostym...ale mieszkając pod górami to grzechem byłoby biegać tylko ulicami, tym bardziej,że posmakowałam ostatnio treningów górskich. Sama w lesie, w górach...czasem minie i pozdrowi jakiś zdziwiony turysta widząc samotnie biegnącą z trudem pod górę nie najmłodszą kobietę... ;) Ostatnio wpadłam pod Szyndzielnią w bardzo gęstą mgłę, która nawet nie wiem kiedy mnie otoczyła...ledwo widziałam kamienie pod nogami i groźnie wyglądające zarysy lasu. Przypomniał mi się film „Mgła”, ale odpędziłam złe myśli i biegłam dalej chyba automatycznie przyspieszając bo z niezłym czasem wleciałam do schroniska.
Przyjechaliśmy z synem w sobotę, dużo za wcześnie do Międzybrodzia Żywieckiego, a tam już był problem parkingowy. Ilość uczestników biegu chyba zaskoczyła samych organizatorów, ale spokojnie gdzieś tam pokluczyłam i na jakimś osiedlu udało mi się załapać na lukę parkingową. Twarze tych biegaczy mnie raczej nie znane...rozmowy wokół biegów górskich...nachyleń trasy i stopnia trudności, poczułam się jak totalny laik bo na dobrą sprawę nawet nie sprawdziłam planu trasy na Żar. Pojechaliśmy z Kubą po prostu w ciemno, w butach z Lidla kompletnie nie dostosowanych do tak trudnej trasy jak się później okazało. Nasz debiut nie był łatwy, ale wiedziałam,że musimy trochę powalczyć, co by dostać pamiątkowy medal naszego pierwszego biegu górskiego bo niestety medale nie były dla wszystkich. Były przygotowane dla 330 zawodników, a biegło nas 414. Klimat imprezy spodobał mi się już przed startem. Nikt się tez nie wygłupiał ze słuchawkami na uszach. Początek łagodny, asfaltem przez około 2 km, potem już koniec tego dobrego i coraz ostrzej w górę po coraz większych kamieniach i błocie. Rozciągliśmy się i teraz biegliśmy grupkami sapiących wspinaczy :)) Tylko 7 km...albo aż 7...tętno waliło niemiłosiernie, czułam go złowrogo pulsujące pod czaszką...próba zwolnienia oddechem nie pomagała,zwolniłam tempo marszobiegu i dalej nic...doszło do mnie,że jestem nie przygotowana do tego typu wysiłku mimo regularnych treningów. Spojrzałam na gościa obok...wydał mi się znajomy, patrzył na pulsometr i prawie szedł...pomyślałam ma ten sam problem. Dysząc spojrzał na mnie i już wiedziałam skąd się znamy...razem przebiegliśmy Silesia maraton przez większość kilometrów, wpadając na metę z niewielką różnicą czasu...tu też zapowiadało się na podobny czas bo i to był jego debiut. Kawałek ostrego i śliskiego zbiegu wykończył mnie do cna, gdy buty na trawie z kamieniały tańczyły walca wbrew mojej woli :))) Już słychać było gongi na mecie, ale taka ścianka na finisz, że jej w ogóle nie było widać. Dogoniłam jakieś gościa, który szedł pod metę...zaczęliśmy finiszować idąc, ale doping kibiców zmusił nas do żółwiego biegu „Stasiu brawo nie daj się dziewczynie” i Stasiu lecący obok ostatkiem sił zdobył się do wyprzedzenia mnie o krok przed samą metą:)) Ale najważniejszy był merdol!!!!Tak...spokojnie go dostałam,syn tym bardziej, bo odstawił mamuśkę o 6 min. Na mecie pan z mikrofonem podszedł do mnie, abym powiedziała parę słów o sobie, a ja nie mogłam złapać oddechu. Niestety z braku doświadczenia nie oddaliśmy rzeczy do depozytu i na szczycie było nam trochę zimno, ale czy to ważne jak się jest zadowolonym ze startu! Przygrywała góralska kapela, a my zajadaliśmy się przepysznym bograczem przygotowanym przez organizatorów. W ramach opłaty startowej był również zjazd kolejką , jako dodatkowa atrakcja,chociaż mieliśmy ochotę zbiegnąć...spojrzałam na swoje śliskie buty...może lepiej tego nie robić...Może nie było nam łatwo, ale satysfakcja ogromna...Kuba podsumował imprezę „mamuśka hard core był niezły, ale dałem z siebie wszystko! Jedziemy na Pilsko?” No i cóż ja mam robić...?:)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |