2012-05-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wilkowice - pół i ćwierćmaraton (czytano: 1348 razy)
Postanowiłem spisywać wspomnienia swoich biegowych przygód. Zacznę od wczorajszej imprezy w której brałem udział.
19-05-2012 Półmaraton w Wilkowicach (ja biegłem dychę)
Gdy dowiedziałem się o tym biegu ucieszyłem się, że w wolny weekend będę mógł się zmęczyć w towarzystwie konkurencji. Wszedłem na stronę organizatora, rzut oka na regulamin, zgłoszenie przez internet i gotowe. Po krótkim okresie euforii coś w mojej główce się przestawiło i na tydzień przed biegiem już mój entuzjazm nie był zbyt duży - wiejska impreza będzie - pomyślałem widząc, że przez internet na mój dystans zapisało się mniej niż 10 konkurentów.
W sobotę rano nie miałem żadnych problemów ze wstaniem, obudziłem się lekko zdenerwowany przed biegiem. Nie wiem skąd to się bierze ale nawet gdy jadę na "bieg o pietruszkę" przed biegiem cały niemal trzęsę się zdenerwowany. Rano śniadanko, płatki mleczko - tradycyjnie + bardzo słodka herbatka i bananek żeby kolka nie złapała i baterii nie odcięło w trakcie biegu. Ubrałem sprzęt startowy i najstarszy, najgorszy, podarty dres jaki posiadam. W czasie biegu musiałem zostawić go w torbie pod drzewem , w obawie przed złodziejaszkami ubrałem więc stare szmaty. Plecak w trakcie trwania biegu mogłem przypiąć kłódką do roweru, natomiast każdy mógł swobodnie otworzyć pakunek i wyciągnąć jego zawartość.
Na start dojechałem moją ulubioną czerwoną bryką - rowerem marki Jubilat 2 z Kowalewa (1992 rocznik) Po dotarciu na miejsce czekała mnie nawet całkiem spora kolejka biegaczy w biurze zawodów, troszkę postałem, pakiet startowy dostałem i 15 minut przed starem pobiegłem się rozgrzać. Pobiegłem kilkaset metrów aby sprawdzić jak oznaczona jest trasa biegu. Niestety nie zauważyłem żadnych oznaczeń, więc troszkę się wystraszyłem, że bieg zmieni się w szukanie trasy. Okazało się, że kilkaset metrów od startu trasa wyznaczona została w linii prostej, stąd brak oznaczeń na początku.
Bieg ten z założenia był imprezą towarzyską, zatem nikt nie kwapił się aby zająć miejsce w pierwszej linii, postanowiłem zająć więc pustą przestrzeń aby ładnie prezentować logo sponsora naszego klubu :) i swój jeszcze nie zmęczony biegiem pyszczek. Ledwo zająłem miejsce i zaczęło się odliczanie 9, 8, 7, ... i start. Pierwszy kilometr przebiegłem w tempie 4:17 i utrzymanie go do mety było moim celem. Po starcie minęło mnie kilku zawodników i równym tempem pokonywaliśmy dalszą część biegu. Jednak kolejne kilometry były coraz wolniejsze - drugi 4:26, trzeci 4:33, mimo że tętno nie spadało. Wiedziałem już wtedy, że mój cel powoli się oddala. Postanowiłem biec swoje. Uczepiłem się dwóch chłopaków i przez dwa kilometry biegłem chowając się za nimi. Czułem też, że mógłbym ich wyprzedzić, jednak przede mną jeszcze więcej niż połowa dystansu więc postanowiłem nie szaleć. Leśna, szutrowa droga, krótkie podbiegi i zbiegi dały mi jednak popalić i dwaj panowie zaczęli się oddalać. Biegłem równo swoje. Wtem jakieś 3-5 metrów w krzaku przede mną coś się poruszyło. Wystraszyłem się jak cholera, w głowie tylko jedno - nogi za pas, dzik!!! Na szczęście nie była to dzika świnia lecz dziennikarz lokalnego portalu robiący zdjęcia, który siedział zaczajony w krzakach polując na biegaczy. Swoją drogą zdjęcia bardzo ładne robił.
Około dwóch kilometrów przed metą wyprzedziło mnie dwóch panów, następnie wybiegliśmy z lasu. Na polu minęliśmy tabliczkę oznaczającą 9 kilometr i rozpoczęły się zmagania z wiatrem wiejącym w twarz. Do mety został kilometr pomyślałem i depnąłem gaz do dechy. Licznik (pulsometr) zaczął wskazywać grubo powyżej 180 BPM. Jednego pana wyprzedziłem z łatwością. Jednak po kilkuset metrach, gdy zaczęło robić się już ciężko minęliśmy tabliczkę z oznaczeniem 10 km a mety nie widać. Wtedy się przestraszyłem, przypomniałem sobie, że to nie 10 tylko ćwierćmaraton. Niestety nie byłem w stanie policzyć ile jeszcze do końca. Zaczął się powolny zgon i wypluwanie płuc. Jednak już po 2 minutach widać było metę, do której dobiegłem wypluwając płuca.
Skończyłem z czasem równym 48 minut, dychę przebiegłem z czasem 2:35 szybszym. Przed startem liczyłem na 42-43 minuty. Niestety tym razem się nie udało.
Po krótkim roztupaniu i dojściu do siebie postanowiłem dostarczyć swojemu organizmowi paliwa. Na grochówkę ochoty nie miałem ale za to zjadłem kilka pysznych ciastek, które rozdawały bardzo sympatyczne panie.
Na zakończenie nie zostałem, gdyż zawodnicy zapewne jeszcze przez 2 godziny będą wracać, poza tym za ćwierćmaraton nie było nagród. Wyjąłem więc kluczyki od mojej czerwonej bryczki i pognałem ją do domu.
Sama impreza bardzo udana. Zawsze podziwiałem i gorąco dopingowałem działania kolektywu spod znaku Korony Wilkowice. Działacze z tego klubu na prawdę bardzo dużo działając utrzymując w rewelacyjnej formie stadion na którym mieścił się start i meta. Ba, nawet kiedyś w wilkowicach czynnie działała ścianka wspinaczkowa, jednak z braku instruktora nie działa ona w chwili obecnej, a ksiądz proboszcz który jest właścicielem stodoły w której wisi ścianka niezbyt chętnie wpuszcza tam nawet doświadczonych wspinaczy i przeznaczona jest do likwidacji.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |