2011-12-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Był człowiekiem i biegaczem (czytano: 722 razy)
To było w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Niedzielnym popołudniem biegliśmy wtedy wraz ze Staszkiem Lasakiem wokół Krakowskich Błoń. Byliśmy zawodnikami Wisły Kraków, ja w biegu na 400m a on w rzucie oszczepem. Nigdy jednak nie osiągnęliśmy takich wyników jak Janusz Sidło czy Andrzej Badeński, chociaż były lata, że bardzo się do nich zbliżaliśmy.
Po Błoniach często biegaliśmy dla relaksu po trudach treningu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby to niezwykłe spotkanie na biegowej trasie. Gdzieś przy głównej bramie do Parku Jordanowskiego, w okolicy, gdzie teraz się znajduje start i meta Cracovia Maratonu minęliśmy samotnego, około czterdziestoletniego biegacza. Biegł szybko lekkim krokiem...
Jak to bywało i bywa obecnie w zwyczaju, pozdrowiliśmy się przez kiwnięcie ręką. Nie byliśmy zdziwieni, że po ukończeniu biegu spotkaliśmy się ponownie w kafejce na Błoniach zwanej popularnie Pod Płachtą – ulubionym miejscem spotkań zawodników Wisły Kraków i nielicznych wówczas biegaczy. Kiwnął w naszym kierunku dłonią, abyśmy usiedli przy nim. Przedstawiliśmy się. Byliśmy ubrani prawie tak jak on. Nie było w tym czasie specjalistycznych strojów biegowych i butów jak dzisiaj, ale nikogo to nie dziwiło. Ja jestem Lolek – powiedział nowopoznany pasjonat biegania. Zauważyliśmy, że wcale nie był zmęczony a z nas spływał pot jak tłusta oliwa z lokomotywy Tuwima. Piliśmy wszyscy buskowiankę, jedyną wtedy dostępną wodę mineralną Wywiązała się normalna przy takich spotkaniach dyskusja.
Pamiętam pierwsze jego słowa – "podczas biegania nie jest wskazane prowadzenie rozmowy, bo to zakłóca rytm oddechu i powoduje szybkie zmęczenie”. Dużo dowiedzieliśmy się o technice i filozofii biegania a kwestie poruszone przez
Lolka przy kawiarnianym stoliku w niczym nie straciły na aktualności i są do tej pory przypominane są na obozach treningowych. Już wtedy zwrócił nam uwagę, że dla dobrej kondycji nie wystarczy tylko biegać. Koniecznym jest także uprawianie innych dyscyplin sportu.
"Chodzę po górach, pływam kajakiem oraz odbywam w miarę wolnego czasu dłuższe wyprawy rowerowe i do tego zachęcam was również” – powiedział w toku dyskusji. Słuchaliśmy jego wskazówek z zapartym tchem. Był świetnym interlokutorem. To ktoś chyba z WSWF- u (obecnie AWF) stwierdziliśmy, gdy pożegnał się z nami i lekkim krokiem pobiegł w kierunku Wawelu.
O tym, jak wielką pomyłkę popełniliśmy w tym osądzie było nam dane przekonać się już niebawem. Czasy były wtedy bardzo zakręcone. Oliwy do ognia władzy dodało orędzie biskupów polskich skierowane do Niemców "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie". W Krakowie mieszkańcy owacyjnie witali biskupów wracających z Rzymu popierając ich stanowisko skandowaniem słów "Przebaczamy, przebaczamy” na przekor ówczesnej władzy.
Stałem z grupą studentów w tłumie. Gdy biskupi byli blisko nas zauważyłem idącego obok Prymasa Polski naszego niedawno poznanego na Błoniach biegacza. Popatrz to Lolek – wypowiedziałem głośno do Staszka. "Nie mów bzdur – ktoś odpowiedział - to nasz arcybiskup Karol Wojtyła". Chyba usłyszał te słowa, bo kiwnął dłonią w naszym kierunku i usłyszeliśmy wyraźne "cześć", gdy przechodził w niewielkiej odległości od nas.
Teraz za każdym razem, gdy wbiegam na metę Maratonu Cracovia dzieje się coś niebywałego a przed oczami staje mi jak żywe to spotkanie sprzed lat. To coś nadzwyczajnego, że biegnę końcowe kilometry wokół Krakowskich Błoń w tempie prawie sprinterskim a zmęczenie morderczym biegiem pryska jak za dotknięciem czarodziejskie różdżki. Wyprzedzam innych.
Końcowe 400m pokonuję prawie w czasie jak dawniej na bieżni stadionu Wisły a metę znajdującą się w miejscu, gdzie spotkałem się z przyszłym Papieżem, który pozostał człowiekiem i był biegaczem przekraczam wypoczęty jak na starcie. To chyba za sprawą magii tego niezapomnianego
miejsca – myślę zawsze odbierając medal.
Stanisław Wójcik
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |