2010-07-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| wakacje (czytano: 1620 razy)
Po powrocie z Bieszczadów byłem rozbity psychicznie, zły na cały świat (choć tego nie pokazywałem po sobie) a na dokładkę kolano boleśnie przypominało o swoim istnieniu. W pierwszej chwili chciałem rzucić bieganie na jakiś czas, wyleczyć się solidnie i odpocząć. Myśl tą porzuciłem jednak dość szybko. Nie tak nie może być!!! Owszem dostałem boleśnie po tyłku, ale nie mogę się poddawać. Dodatkowo postanowiłem wziąć byka za rogi i już 8 dni po Rzeźniku wystartowałem w III Biegu Marszalka w Sulejówki (10 km), poprawiłem tego samego dnia Zielonym Biegiem Garniera (5 km). Następnego dnia zakończyłem weekend w Legionowie - II Legionowską Dychą (10 km). Paweł stanowczo mi odradzał te starty, jednak ja chciałem biegać, by już nie myśleć o bieszczadzkiej porażce. Kolano bolało jakby mniej a w bieganiu pomagała mi opaska stabilizująca. Zanim jednak wystartowałem w Sulejówku dopadła mnie ze zdwojona siłą infekcja gardła i krtani (wyszła niedoleczona choroba z końca maja). Ja to mam pecha. Jak łatwo przewidzieć start w Sulejówku (przy niezłym upale) zakończyłem ze słabym wynikiem. Wkurzony tym faktem w Biegu Garniera zacisnąłem zęby i udało się go skończyć z przyzwoitym wynikiem. Dzień później w Legionowie nie było rewelacji, ale biegało mi się już znacznie lepiej niż w Sulejówku. Po tych startach postanowiłem wyleczyć się solidnie i przez tydzień łykałem antybiotyk. I jak to po antybiotykoterapii bywa forma odleciała sobie w siną dal. Jedyny plus w tym, że przez ponad półtora tygodnia nie biegania podkurowałem trochę kolano. W perspektywie miałem wyjazd na wakacje i mocno wierzyłem w to, że biegając po plaży uda mi się odnaleźć jako taką formę. Przez dwa tygodnie dużo biegałem i jeździłem na rowerze. Kolano początkowo jeszcze dawało mi się we znaki, ale z każdym dniem było coraz lepiej. Pierwszym sprawdzianem mojej formy był VIII Bieg 12 Mostów w Sławnie i wypadł on bardzo obiecująco. Wierzyłem, że mając jeszcze tydzień uda mi się poprawić swój czas z ubiegłego roku w Międzynarodowym Biegu po Plaży w Jarosławcu. Niestety moja nie do końca dobra forma i wyjątkowy upał sprawił, że tym razem 15 kilometrów tego trudnego biegu pokonałem o 6 minut gorzej niż w 2009 roku. Szkoda, kolejnym razem się uda. Przez dwa tygodnie biegania nie zanotowałem gorszego czasu w treningach niż ten w zawodach. PECH!
Pomimo tych wiecznych „niedogodności” z urlopu jestem zadowolony, praca nad formą musi dać jakiś efekt być może już podczas XX Nocnego Biegu Powstania Warszawskiego (24.07.2010) bardzo bym tego chciał. Byłby to jakiś mały zastrzyk optymizmu i kolejna motywacja do pracy przed Maratonem Warszawskim i Dębnem a w dalszej perspektywie Rzeźnikiem 2011.
Foto: z Pawłem po Biegu w Sławnie
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora golon (2010-07-22,16:54): szkoda ale nie będzie mnie na Biegu Powstania Wa-wskiego bo zbyt daleko żeby jechać samemu tłuc się busem i zaraz po wracać , mam nadzieje ze w tym roku się jeszcze zobaczymy gdzieś ZBYSZEK1970 (2010-07-23,09:10): Też żaluję, być może zobaczymy się w Skarżysku Kamiennej. Pozdrawiam. Kkasia (2010-07-23,22:29): a co to za pucharki?
będzie dobrze, wiesz dobrze... powodzenia w jutrzejszym starcie
|