2008-07-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Moja droga do setki c.d. (czytano: 304 razy)
Zrobiło się już w na tyle widno że w końcu mogliśmy poznać swoje twarze i poobserwować otaczające Nas miejscowe krajobrazy. Powoli zbliżaliśmy sie do 13 minuty biegu od początku pętli, czyli do momentu kiedy Chłopaki zamierzali przejśc do pierwszego dwuminutowego marszu.
Od pewnego czasu coraz częściej rozważałem możliwość i skłaniałem sie ku temu czy nie przyłączyć sie do nich i nie wypróbować tej metody. Więc kiedy Leszek zagadnął mnie czy bym nie chciał do nich dołączyć i spróbować marszobiegu, bez większego wachania wyraziłem swoją akceptację i zadowolenie.W końcu, próba nie strzelba .
Od tego momentu biegliśmy w cyklach – 13 minut tempem 5:30 – 5:40 ,następnie 2 minuty szybkiego marszu. Co przekładało sie na to że średnio 1km pokonywaliśmy w czasie lekko poniżej 6 minut . Leszek, ze względu na posiadane cudeńko na dłoni został jednogłośnie wybrany TIMEREM i SZEFEM naszej ekipy i na nim spoczęła odpowiedialność odnośnie utrzymania właściwego tempa i rytmu biegu.
Musze nadmienić że warszawski duet miał na trasie samochodowy serwis w postaci nieocenionego
zmotoryzowanego kolegi Piotra który regularnie co kilkadziesiąt minut pojawiał się w różnych fragmentach trasy i oferował swoja pomoc w różnych kwestiach okołobiegowych .Przy okazji pstrykał nam co chwila foty i dodawał dodatkowego kolorytu podczas tej naszej drogi przez mękę. Dzięki temu ze załapałem sie do tego towarzystwa to i ja przy okazji, parokrotnie korzystałem z usług ich przyjaciela. Niezaprzeczalnie był takim dobrym duchem naszej kaliskiej przygody.
Na około 15 km biegliśmy już we czterech Podczas naszego, kolejnego biegowego odcinka dołączył do Nas Piotr .Podczas wspólnego biegu i po krótkiej wymianie zdań ,on również, podobnie jak ja, niewiele wcześniej , postanowił zmienić swoje dotychczasowe biegowe plany i przystał do naszej Galloweyowej grupki. Jak dowiedzieliśmy sie po chwili Piotr był z Elbląga. Na bieg do Kalisza przyjechał razem ze swoją żoną – Aurelią, która jednak biegła szybciej i znajdowała się kika minut przed Nami.
W niezmienionym , stałym składzie odległośc maratonu minęliśmy w czasie 4h:07.minut
Samopoczucie mieliśmy dobre z plusem .Marszobiegło sie nam, naprawdę przyzwoicie. Postanowiliśmy jednak że od tego momentu będziemy się tylko posługiwać odległościami pozostałymi do ukoczenia kolejnej pętli gdyż głośne podawanie odległości do końca biegu stawało się abstrakcyjne i z lekka dołujące. .
Gdzieś w okolicach 45 km , nagle i niespodziewanie dogoniliśmy utykajacą żonę Piotra. Okazało sie że ujawniły sie u niej jakieś problemy z kolanem które uniemożliwiały jej praktycznie kontynuację biegu. Aurelia była naprawdę podłamana .Widać było że ma ogromna ochotę i siły do dalszej walki ale niestety jeden ważny podzespół nie chciał współpracować i nieubłaganie następował koniec jej dalszych marzeń o pokonaniu całego dystansu..
I w tym momencie nieoceniona i wielce przydatna okazałą sie pomoc naszego „grupowego” czyli Leszka. Czym prędzej sięgnął do kieszeni i podał Aurelli tabletki przeciwbólowe. Wzięła je dośc sceptycznie bez większej wiary w powodzenie ich działania ale jak sie póżniej okazało zadziałały i na tyle uśmieżyły ból ze pozwoliły jej one dotrzeć do końca 3 pętli (55km)Tam zaopiekowali sie nią ludzie z punktu medycznego i jak się póżniej okazało po podaniu mocniejszych lekarstw nadal mogła kontynuować bieg i go nawet ukończyła:).
Tabletki w posiadaniu Leszka nie znalazły sie przypadkowo czy profilaktycznie. Ale miał je w wyniku kontuzji jakiej nabawił sie schodząc ze schodów we własnym domu na 1 dzień przed wyjazdem do Kalisza .Nieopatrznie ,żle postawił noge na stopniu schoda , niefortunnie przekrzwił stopę i nabawił sie urazu. Na tyle ta dolegliwośc dawała sie mu we znaki że nawet w dniu startu nie dokońca był pewien czy da radę pobiec. Od wieczora poprzedzającego start faszerował sie jednak przeciwbołowymi lekami i dzieki nim oraz własnej silnej woli , nie do końca w pełni sprawny mógł rzucić wyzwanie 100 km.
Dobiegliśmy do 55 km. Wyraznie juz czuliśmy zmeczenie. Postanowiliśmy zatrzymać się przy usytuowanym tam punkcie odzywczym na kilka minut aby odrobine odsapnąć . Po chwili podszedł do mnie jeden z orgów i widzac juz spore zmeczenie w moich oczach zagadnął żeby sie nie poddawać. Ze dam radę. Poinformował mnie ze kilka lat temu sam biegł tutaj setkę i wie jakie to trudne i mozolme zadanie. Ale satysfakca po ukończeniu jest niesamowita i jedyna w swoim rodzaju.Słuchajac tych słow oraz na skutek przepieknego , odpoczynku w pozycji stojącej zrobiło sie mi na moment błogo , niemal komfortowe. Szybko to jednak minęło bo czas niestety biegł nieludzko szybko a pozatym powróciła świadomośc że do końca jeszcze 45 km czyli 3 pełne pętle. Pisząc inaczej maraton z hakiem.
c.d.n.
Foto : Nasza galołejowa czwórka w trakcie dwuminutowej przerwy na marsz:)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Marysieńka (2008-08-12,16:06): Trebi...Dokąd tak zmierzacie....zgodnym krokiem, noga w nogę???? Który z Was mówił..lewa?????/
|