2022-07-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| ORAVA TRAIL w ramach Tatrzański Festiwal Biegowy (czytano: 1179 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2022/07/orava-trail-w-ramach-tatrzanski.html
ORAVA TRAIL w ramach Tatrzański Festiwal Biegowy.
W swoich biegowych podróżach dotarłem pod samiutkie Tatry, aby po raz pierwszy pobiegać na Tatrzańskim Festiwalu Biegowym i to na trasie od Słowacji do Polski.
Flagową imprezą Festiwalu jest Tatra SkyMarathon rozgrywany na dystansie 42 km / 3500 m+ i gromadzący najlepszych polskich i nie tylko, zawodników w skyrunningu. Powiem krótko, strasznie mnie kusił ten start. Z jednej strony spełniałem wymogi kwalifikacyjne, ale z drugiej strony nigdy nie biegałem w Tatrach. Przed startem i podjęciem ostatecznej decyzji co do dystansu, zasięgnąłem języka u Arka, znajomego z Rybnika, który z bardzo dobrym skutkiem ukończył ubiegłoroczny bieg. Arku bardzo Ci dziękuję za cenne wskazówki 👏, te wszystkie za i przeciw 👍. I powiem Ci w tajemnicy 😉, że im bardziej zachęcałeś mnie do startu w Tatra SkyMarathon, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że chyba postawię na drugi z biegów - ORAVA TRAIL. Bieg na 30 kilometrów, wprowadzony po raz pierwszy do kalendarza Festiwalu i będący jednocześnie eliminacją do przyszłorocznego SkyMarathonu.
Postawiłem zatem na Orava Trail, i od razu napiszę, że nie pożałowałem tego wyboru. Zapisałem się, opłaciłem start i nocleg, i w zasadzie zapomniałem o tym biegu, koncentrując się na innych startach.
I tak znienacka, na dzień przed moim wyjazdem na Festiwal, z letargu obudził mnie mail od organizatorów. Informowali mnie w nim, że mój dystans został wydłużony do … przeszło 36 kilometrów. Nie powiem, żeby mnie to specjalnie przeraziło. Takie nadmiarowe kilometry to ja w zasadzie już na starcie wpisuję do biegowego ryzyka 😉😅. Trochę mnie jednak martwi fakt, że to już kolejny bieg, gdzie organizatorzy nie pozwalają mi się „wykazać” moimi autorskimi pomysłami na przebieg trasy 😉😂 i sami dołączają dodatkowe kilometry. Tylko tutaj, coś co naprawdę przerażało, zawarte było w drugim zdaniu, gdzie podano przyczynę owego wydłużenia. Otóż TANAP - słowacki odpowiednik polskiego Tatrzańskiego Parku Narodowego, musiał zamknąć część właściwej trasy z powodu … wysokiej aktywności niedźwiedzia 😱😮. No po takim komunikacie, jeszcze przed wyjazdem dostałem silnej motywacji, żeby lecieć zgodnie z nowym trackiem. I wiecie co, uprzedzając fakty, nowy track trasy pokazywał 36 km 120 m i ja … dokładnie tyle zrobiłem. No chyba jakiś cud 😉😅😂.
Był też i drugi, prawie cudowny przypadek. Skontaktował się ze mną Marcin, którego poznałem podczas ubiegłorocznego półmaratonu w Rabce, gdzie podobnie jak ja, kilka kilometrów, poleciał sobie tylko wiadomą trasą 😉. On również był na listach startowych Oravii. Podjęliśmy zatem decyzję o wspólnym pokonaniu trasy. W końcu w duecie z takimi możliwościami tkwił spory potencjał 😉😂.
Piątkowe popołudnie to czas pojawienia się w miasteczku biegowym na Siwej Polanie w Dolinie Chochołowskiej, odebranie pakietu startowego, spacer po końcowych metrach najkrótszego biegu Festiwalu – Tatra Trail (19 kilometrów), małe zboczenie z kursu 😉 i podziwianie uroków Doliny Lejowej, uważne zapoznanie się z tablicą informacyjną dotyczącą niedźwiedzia i potężna burza gradowa, która z przerwami trwała aż do godzin wieczornych.
Sobota to dzień startu Tatry SkyMarathonu. Ja też skoro świt, pojawiłem się w Dolinie Kościeliska, aby zobaczyć rywalizujących biegaczy. Dolina wyglądała pięknie w świetle poranka, bez tych tłumów turystów, którzy mieli nadejść w ciągu najbliższego czasu. Było podziwianie gór, było podziwianie "dwóch drzew połączonych konarami niczym dłońmi" potocznie zwanych drzewami miłości, ale przede wszystkim było zapoznanie się i ocena … bufetów usytuowanych na trasie 😜😋. Mi udało się spotkać aż dwa z trzech. Na Cudakowej Polanie w Dolinie Kościeliskiej (ok.9.9 km od startu Tatra SkyMarathonu) oraz w Schronisku na Hali Ornak w Dolinie Kościeliskiej (ok. 27,1 km od startu). Szczególnie tego drugiego bufetu nie mogłem ominąć. Obsługiwanego m.in. przez moich dobrych znajomych Iwonę i Arka. Jak ja się cieszyłem z tego spotkania 😅, a jeszcze bardziej z tego, że również w następnym dniu będziecie odpowiadać za jeden z dwóch bufetów na mojej trasie. Cudownie Was było spotkać, trochę pogadać, no i posłuchać czarnego humoru Arka, który opowiadał jak teraz na taczce zwozi do punktu arbuzy i izotoniki, ale później, być może będzie zwoził pogryzionych przez niedźwiedzia 😉😱.
Nie mogę nie wspomnieć, że cały ten punkt spożywczy, został zorganizowany przez ekipę odpowiadającą za trzydniową imprezę - Maraton Trzech Jezior, rozgrywany w końcówce września. A ja się musiałem tłumaczyć jego dyrektorowi Wojtkowi, jak to się stało, że jeszcze tam nie biegłem. Spuściłem głowę i solennie obiecałem poprawę 😉😃, a Was szczerze zachęcam do udziału w tej górskiej imprezie 👍. Ja już się czuję przekonany stwierdzeniem Wojtka, że to co zobaczyłem na bufecie teraz, to nawet nie jest dziesięć procent tego, co zobaczę we wrześniu 😉😂😋.
Żeby sobotę zakończyć z półmaratonem na liczniku, to była jeszcze próba podejścia na Magurę Witowską, ostatni szczyt na mojej niedzielnej trasie. Próba nie do końca udana, bo ... spotkałem ogromne ilości leśnych malin, którym nie potrafiłem się oprzeć 😉😋.
Niestety sobotnie popołudnie zakończyło się tak jak piątkowe – potężną ulewą. A ja z jednej strony byłem pełen podziwu, dla wszystkich bez wyjątku zawodników, którym udało się ukończyć Tatra SkyMarathon, a z drugiej oglądałem zdjęcia z trasy mojego biegu po dwóch ulewach i przyznam, że już wiedziałem, że czeka mnie prawdziwie błotna kąpiel 😅😱.
W niedzielny poranek, wśród ponad dwustu zawodników, zameldowaliśmy się z Marcinem na rynku w słowackim Twardoszynie. Ostatnia odprawa techniczna, a potem krótkie powitanie przez włodarza tego słowackiego miasteczka i polskiego Kościeliska. Pełen szacunek dla Wójta Gminy Kościelisko, który także wystartował w biegu 👏.
A my podczas tego czasu oczekiwania do startu i wspólnej rozmowy wyliczaliśmy sobie, w ilu to imprezach braliśmy razem udział i nawet o tym nie wiedzieliśmy, jak chociażby w ostatnim Biegu Rzeźnika, gdzie Marcin jest prawdziwym weteranem tej imprezy. Brał w niej już udział siedem razy i jak zapewnił, nie po raz ostatni. Polubiłem tego gościa 👍. Z bardzo podobną do mojej filozofią życiową i biegową. I podczas, gdy inni solidnie się rozgrzewali, myśmy prawie jednocześnie stwierdzili, że na to przyjdzie czas … na trasie 😉😅.
Wreszcie rozległo się odliczanie, a po nim start. Krótki, asfaltowy odcinek, a po nim już od razu w górę. Było mokro i to określenie towarzyszyło nam podczas praktycznie całej trasy. Zmieniała się tylko jego intensywność. Od mokrych traw po małe jeziorka, których nie sposób było ominąć.
Pierwszy odcinek to prawie piętnastokilometrowy podbieg do szczytu Skorušina. Jeszcze tak naprawdę się na dobre nie rozpoczął, a Marcin już uszkodził kijek. I odtąd cały bieg kontynuował z jednym kijkiem 😱. Są różne kwalifikacje biegowe : open, płci, wiekowe. Jak dla mnie Marcin jest niekwestionowanym zwycięzcą wśród zawodników, którzy ukończyli bieg … z jednym kijkiem 😉👏. Za to pewnie pucharów nie dają, jednak na mój podziw zasłużyłeś.
Aż sam byłem zdziwiony jak szybko mijały nam wspólne kilometry. Tempo mieliśmy zbliżone, chociaż Marcin pewnie mógłby biec szybciej, ale co najważniejsze idealnie wstrzeliwał się z miejscami, w których z biegu przechodziliśmy w marsz oraz z potrzebami … zrobienia sobie zdjęć na trasie 😉. I co najważniejsze, mogliśmy nagadać się do woli. Jest podobno teoria, która głosi, że każda minuta rozmowy podczas biegu wydłuża czas trwania tego biegu o dziesięć sekund, ale my na taką teorię mamy kontrteorię, która głosi, że bieg bez ogólnego „fun-u” się nie liczy 😉😂😅.
Dzięki fantastycznie oznakowanej trasie (chorągiewki, tabliczki, szarfy) i całej ekipie wesołych i uczynnych wolontariuszy, dotarliśmy na szczyt pierwszego odcinka. Wolontariusze (tutaj na zdjęciu z jednym z nich) to byli tacy i do tańca i do różańca. A to wskażą kierunek, a to napoją, a to zadzwonią dzwoneczkiem, a to zdjęcie zrobią i to wszystko z uśmiechem i życzliwością. Wielkie, wielkie brawa dla Was 👏👏👏.
Oczywiście na szczycie sesja zdjęciowa to rzecz święta 😉😅.
I zaraz potem lecimy na złamanie karku do Czarnego Potoku na spotkanie z ekipą Maratonu Trzech Jezior, obsługującą mega wypasiony pierwszy bufet na trasie. Niby Ci sami ludzie co wczoraj, tylko jeszcze bardziej weseli 😀. Słońce przygrzewało mocno, więc uzupełniłem zapasy w kwestii napojów, parę ciastek i kawałków arbuza, serdeczne pożegnanie ze znajomą ekipą i przez prowizoryczny mostek, wspólnie z Marcinem pognaliśmy na kolejną górkę. Słońce dawało się we znaki, niedźwiedzi nie spotkałem, ale zaskrońca to i owszem. W dole zauważyłem kompleks basenów termalnych Oravice, ale my stromo po wyciągiem wspinaliśmy się ciągle w górę.
I tak aż na samą Magurę Witowską, już po polskiej stronie. W pewnym momencie na trasie zrobiło się gęsto od zawodników. Nasza trasa połączyła się z dystansem Tatra Trail (19 km), który wystartował trzy godziny za nami z Siwej Polany. Biegliśmy w większości nieosłoniętym terenem, słońce piekło i w duchu dziękowałem organizatorom, że dołożyli drugi bufet na trasie siedem kilometrów od poprzedniego.
W oddali widać już zarysy bufetu na Magurze Witowskiej, a tu jeszcze do pokonania kolejne wzniesienie i zmuszenie się do biegu, bo wśród traw czaił się fotograf, a jak tu pokazać, że człowiek idzie już na oparach 😉😅.
Punkt bufetowy z kolejną energetyczną ekipą, z mnóstwem biegaczy z dwóch dystansów i czekającym nas prawie siedmiokilometrowym zbiegiem do mety. Niestety młodość ma swoje prawa (Marcin jest osiem lat młodszy) i wspólna decyzja, że zbieg każdy już robi swoim tempem. Widząc te ogromne ilości błota, biegłem asekuracyjnie i być może dzięki temu, uniknąłem wywrotek, które zdarzyły się innym.
Biegło się bardzo fajnie, a dużo energii dodawały odgłosy niosące się z mety i doping wielu kibiców, wszak byliśmy już w Dolinie Chochołowskiej. Niesiony tym dopingiem, omalże nie skręciłem … w przeciwną stronę do mety 😉😂. Ale uratowało mnie stanowcze nawoływanie przez jedną z wolontariuszek (bardzo Ci dziękuję 👏).
Wbiegłem na metę, wykonując swój radosny wyskok, który według spikera zasługiwał na najwyższą ocenę, bo jako jedyny w ten sposób skończyłem bieg 😉😂. Na mecie czekał już na mnie Marcin. Równie zadowolony jak ja. Limit wyznaczony przez organizatorów wynosił 7,5 godziny. My marzyliśmy o skończeniu go w 6 godzin, a przybiegliśmy sporo poniżej 5 godzin.
Marcin dziękuję za ten wspólny bieg. Za te przegadane godziny. Za słowa wsparcia i wzajemnej motywacji na całej trasie. Dziękuję za zaproszenie do odwiedzenia Twoich stron. I do zobaczenia na kolejnym biegu 👍.
Na mecie spotkałem także kolejnego ze znajomych – Ireneusza, któremu ogromnie gratuluję osiągniętego wyniku. Patrząc na Twoje osiągnięcia to człowiek ma jedno marzenie – mieć za parę lat chociaż połowę Twojej wytrzymałości i kondycji 👍.
Dziękuję także organizatorom i wolontariuszom. Wykonaliście kawał solidnej roboty, dzięki czemu zawody zorganizowane były perfekcyjnie 👏👏👏.
A przede mną pytanie i wyzwanie, czy podjąć rękawicę i wystartować w przyszłorocznym Tatra SkyMarathon ?
Ps. Nie lubię niedokończonych historii i korzystając z dodatkowego dnia wolnego na Słowacji, postanowiłem sprawdzić w poniedziałek, jak to jest z tymi niedźwiedziami. I powiem tak, niedźwiedzia nie spotkałem, ale stada owiec na halach i łanię przed wejściem … do baru to i owszem 😉😂😂😂.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |