2022-01-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mój 2021 (czytano: 1131 razy)
Minął już czas sylwestrowych uniesień, uleciały bąbelki z “musiaka”, czas podsumować rok, który minął, 12 rok mojej biegowej przygody.
Niewiele ponad 2700 km, najmniej od czasu kiedy zacząłem to mierzyć (2013), dotkliwa kontuzja, niemowlę w domu (:-)), pandemia...a jednak dopisałem do swojej listy kolejne cztery maratony, dwie “połówki” i jeden bieg na 10 km.
To był czas biegów terenowych, biegów “falowych” z niepewnością czy w ogóle dojdą do skutku.
Najpierw zimowa Ślęża: po kryjomu załatwiony nocleg pod Wrocławiem, pakiety wydawanie przez okno i start “po kolei”. W kieszeni świeżo zakupione raki biegowe bo spadł pierwszy tego roku śnieg (a był luty). Same zawody też nie były zawodami tylko “Zimowym Budowaniem Odporności” ale się odbyły i to był sukces. Do szczytu szło nieźle a potem niestety zamarzła woda w bukłaku i odezwała się niezaleczona kontuzja stopy. Do tego doszło przemęczenie spowodowane “trzymaniem formy” od listopada, kiedy w ostatniej chwili odwołali “Piekło Czantorii”. Skończyło się na 32 miejscu i generalnie byłem szczęśliwy, że się skończyło ;-)
Potem nadszedł czas długiej rehabilitacji, zabiegów i powolnego powrotu do treningów. Nie było wiadomo czy będzie coś płaskiego jesienią a jeżeli tak to gdzie.
Obserwowałem Paryż i Pragę, na szczęście bez wnoszenia opłaty...
W maju znów nie odbyła się impreza w Hajnówce lecz zgodnie z tradycją pobiegałem po puszczańskich lasach dystans półmaratoński. Tym razem, po raz pierwszy, w wycieczce towarzyszyło nam maleństwo :-) Kubuś zniósł wyjazd nad wyraz dobrze...
Na pierwsze zawody udałem się więc do Spały gdzie, trochę nieśmiało, po trzeciej “fali” pandemii zorganizowano I Półmaraton Spalski. Na leśnej, płaskiej trasie wybiegałem 16 miejsce w 1:29:03. Nawet jeżeli brakowało kilku metrów wg Garmina to wracałem stamtąd bardzo zadowolony.
Podobnie jak trzy tygodnie później z Białegostoku gdzie w świetnie zorganizowanym Nocnym Półmaratonie byłem 48 na ponad 1800 uczestników. Na trasie pełnej pagórków, w niemal 30-sto stopniowym upale (podczas startu pierwszej fali) osiągnąłem 1:27:27. Biorąc pod uwagę pogodę i stan po kontuzji wbiegałem na metę, gdzie w kawiarnianych ogródkach tłumy oglądały mecz Hiszpania-Polska na Euro, zdecydowanie kontent.
Pozytywnie nastawiony zabrałem Rodzinę do Lądka na Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich. Z moim, kolejnym do kolekcji, dystansem maratońskim czułem się trochę nieswojo wśród biegaczy pokonujących 110, 130 a nawet 240 km. Szczególnie “zawstydziła” i wzbudziła mój szacunek Koleżanka kończąca dystans 110 km. Ale realizuję wciąż swój projekt: “50 maratonów na 50 urodziny” i jestem w tym konsekwentny.
Z pięknego miasteczka biegowego przywiozłem maskotkę “Biegusia” dla Syneczka i 65 miejsce wśród 658 startujących. Znów pokonały mnie zbiegi a także zmylenie trasy. Ten bieg był także wyjątkowy bo po raz pierwszy nieco odpuściłem w końcówce. Ból w klatce piersiowej uświadomił mi kto jest teraz najważniejszy :-)
W gwarnej atmosferze biegaczy trzech dystansów, którzy wspólnie pokonywali linię mety wzniosłem ręce w geście “finiszera” poniżej 5,5 godziny na 45 kilometrowym dystansie. Szkoda, że akurat wówczas skończyła się karta w aparacie fotografa :-/
Po Lądku przyszedł czas na wyjątkowy bieg, którego nie opuszczam od 10 lat (z ubiegłoroczną, pandemiczną, przerwą) - Bieg Powstania Warszawskiego. Na tradycyjnej trasie, w poświęconej pamięci Mamy koszulce, dałem z siebie wszystko i ukończyłem 10 km w satysfakcjonującym czasie 39:04. Biegałem już tutaj szybciej...ale dwa lata wcześniej po podobnym czasie zrobiłem maratońską życiówkę! Miesiąc później “spakowałem” więc Rodzinkę i znowu ruszyliśmy w góry. Po Masywie Ślęży i Górach Złotych tym razem ruszyliśmy w Beskid Sądecki na Festiwal Biegowy, rozgrywany po raz pierwszy w Piwnicznej. Asfaltowy maraton poprowadzony Nowym i Starym Sączem do Piwnicznej nie był zupełnie płaski. Szczególnie mocny podbieg na ostatnich kilometrach mocno dał się we znaki. W kameralnej stawce stu biegaczy walczyłem twardo o drugie, po ubiegłorocznym Helu, maratońskie “pudło” open uciekając i biegnąc na trzecim miejscu przez kilkanaście kilometrów ale później czołowy wiatr, ukształtowanie terenu i obycie miejscowych biegaczy sprawiło, że ukończyłem ostatecznie szósty, z drugim miejscem w kategorii i medalem Mistrzostw Polski weteranów. Czas 3:02:22 to nieco szybciej niż rok wcześniej na Helu, choć było tu trudniej. Jestem pewien, że gdyby nie podbieg w końcówce powalczyłbym o kolejne <3h. Na trasie był też znajomy z otwockich szlaków Andrzej, którego Serdecznie Pozdrawiam :-)
Na tym właściwie powinienem sezon zakończyć ale miałem jeszcze “niezałatwioną” sprawę z ubiegłego roku i presję aby tą moją maratońską listę powiększyć jeszcze o jeden maraton. To był odpowiedni czas na “Piekło Czantorii”.
Piekło Czantorii to faktycznie najtrudniejszy bieg w jakim wziąłem udział. 4500 m przewyższeń na 47 kilometrach, bieg w nocy, w błocie, w siąpiący deszczu, bez płaskiego kawałka trasy. Specjalnie na te zawody kupiłem kije i trenowałem z nimi w nocy, w otwockich lasach, z “duszą na ramieniu”. Faktyczne piekło ! Poobijany, umorusany, na “ostatnich nogach”, z przekonaniem, że zbiegów to ja się nigdy nie nauczę (straciłem na nich mnóstwo czasu) dowlokłem się na metę po przeszło 9 godzinach, jako 28. I to, że się dowlokłem było sporym osiągnięciem. Dwie pętle pokonała bowiem niewiele ponad połowa (80) ze startujących (150). Wróciłem bogatszy o wiedzę na temat swojej wytrzymałości. I jest to wiedza budująca.
Rok z niewielką ilością imprez, w większości terenowych,kończę usatysfakcjonowany.
Liczbę moich maratońskich startów powiększyłem o cztery, do 37. Pozostaje niespełna pięć lat na osiągnięcie celu. Utrzymałem poziom, półmaratony poniżej 1h30’, w trudnych warunkach i asfaltowy maraton bardzo blisko 3h (jest już takich dwadzieścia) sprawiają, że nie mogę nie być zadowolony. Wygrałem, tymczasem, z kontuzją. I ukończyłem jedną z najtrudniejszych imprez biegowych w Polsce (o ile “Piekło” nie jest w ogóle najtrudniejsze). Czego chcieć więcej ?
Niegasnącej motywacji na kolejny, trzynasty sezon startów. I zdrowia !
PS Nie mogę nie wspomnieć o moich wolontariackich doświadczeniach podczas “Zabieganej Mamy”, “Biegu Niepodległości” i “Biegu Pamięci 13 grudnia”. Wraz z koleżankami i kolegami z Run Vegan mogłem pomagać uczestnikom biegów “z drugiej strony”. I miałem z tego super satysfakcję.
Dziękuję również za zaproszenie na Bieg Urodzinowy Szefuńcia “Otwockich Tuptusiów”. Czuję się zaszczycony, że mogłem wziąć w nim udział.
Jak również potrenować z “Amatorską Grupą Biegową” z Otwocka, Pani Trener Bożeny Dziubińskiej. Jestem pewien, że pomogło mi to powrócić do sprawności po kontuzji.
Taki to był rok...2021...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2022-01-03,08:34): Dla mnie jesteś Wielkim pasjonatem biegania i tylko pogratulować tak pięknego przeżywania. Do tego nie myślisz tylko o sobie. Naprawdę piękne. Trzymaj się i równie udanego Nowego 2022 Roku :) witas (2022-01-03,09:42): Marek, coś Ci się pomyliło z ty Lądkiem. Tam nie ma dystansów biegów 80, 100 i 160 km. Pozdrawiam i życzę przede wszystkim bezkontuzyjnego 2022 roku. Dla biegacza amatora nie ma nic gorszego niż niemożność biegania. Marco7776 (2022-01-03,15:19): Dziękuję Pawle :-) Dla Ciebie również pięknych doznań biegowych w 2022 roku. I braku kontuzji. Marco7776 (2022-01-03,15:21): Faktycznie...dzięki za korektę ;-) Już poprawiłem. Wszystkiego Najlepszego na biegowych ścieżkach :-)
|