2019-12-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| "Tamtędy nie idźcie, wody jest po szyję!" (czytano: 2742 razy)
Słowa z tytułu usłyszeliśmy z koleżanką na tegorocznej Wildze. Autorem był jeden ze współbiegaczy, który robił trasę w przeciwnym kierunku niż my i widząc nasze analizowanie wariantów z PK5 na PK4 postanowił nam trochę pomóc. Nie powiem, rada zdecydowanie przekonująca! Tym bardziej, że otrzymaliśmy ją zaraz po zaliczeniu PK5, do którego trzeba było dojść przez rzekę. Niby płytką, bo woda ledwie do kolan/ud, ale jednak. Wizja brodzenia po szyję nas nie przekonała, więc poszliśmy naokoło i, co ważne, na sucho.
Hmmm... Organizator, Sebastian W., znany w półświatku orientalistów jako Seba, przyznał po rajdzie, że to miała być niespodzianka, a później na FB imprezy napisał wymowne zdanie "W tym roku Wilga miała być po prostu mokra". Gdyby był napisał to jasno wcześniej, to ... w sumie nic. I tak bym przyjechał. Bo jak odpuścić Wilgę? :)
Tyle tytułem wstępu. Teraz już po kolei.
Wilga w tym roku była po trosze wyjątkowa. Nie dość, że to piąta, więc w zasadzie jubileuszowa edycja, to jeszcze jadąc na zawody, będąc już niemal na miejscu, zauważyłem, że nie wziąłem bluzy. Trochę marnie to rokowało, bo temperatura zewnętrzna była niższa niż moja graniczna dla biegania na krótko (było niewiele powyżej zera), ale na szczęście się okazało, że koleżanka ma bluzę zapasową i się zgadza mi ją odstąpić. Kamień z serca.
Gdy dostaliśmy mapy, rzuciło się w oczy coś jeszcze: brak opisów słownych, same symbole. Po przejrzeniu ich zorientowaliśmy się, że nie wszystkie znamy – ale w oficjalnej liście symboli w Necie nie dojrzałem tego jednego, którego nie kojarzyłem, ale przeglądałem ją na szybko i mogłem go zwyczajnie przeoczyć. No nic, ustaliliśmy, że się okaże na trasie, co i jak. I faktycznie się okazało – podwojony symbol drzewa oznaczał, o dziwo, grupę drzew. ;)
Start był o dziewiątej. My wyruszyliśmy o 9:03, jak zwykle z tyłu, bo się zagapiliśmy, ale też zgodnie z zasadą "ostatni będą pierwszymi". Która w naszym wypadku nigdy się nie sprawdza. ;)
Pierwsze punkty, od razu na mapie do BnO, szły nam w miarę płynnie, choć warianty dobieraliśmy tak genialnie pokręcone, że aż Seba z żoną sobie z nich na mecie żartowali (ale odparliśmy, że przy tak pięknej pogodzie szkoda było się spieszyć i skracać drogę – przyjęli takie wytłumaczenie). Już przy drugim punkcie (PK20) było taplanie się w błocie i pierwsze kroki w wodzie, i to to nas skłoniło do dobierania dalej raczej suchych wariantów.
Pierwsze poważne problemy mieliśmy przy siódmym punkcie (PK12). Zawzięliśmy się na dojście do ambony na wprost, nie zauważając tuż obok nas innej (tej właściwej – no ale wiadomo, że łatwiej zobaczyć ambonę wśród trzcin niż wśród drzew). Przedzieranie się przez trzciny wysokie na 2-2,5m, jakimiś dawnymi ścieżkami myśliwych bądź zwierzyny, zajęło trochę czasu i sił, więc gdy dotarliśmy do ambony, zdecydowaliśmy się odpocząć i obejrzeć teren z góry. Tam zrozumieliśmy, że zbłądziliśmy – bo to zła ambona była... I cóż, trzeba było przedzierać się przez trzciny z powrotem. Unikatowe doświadczenie.
Wtedy do mnie dotarło, że sam z siebie w życiu bym w takie miejsce nie wszedł, więc aspekt krajoznawczy BnO jest po prostu nie do przecenienia! Ale jeszcze bardziej mnie zastanawia, jak trzeba dany teren dokładnie obejść, by takie fajne miejsca na lampiony znaleźć. GoogleMaps pewnie nie wystarcza...
Kolejne punkty na pierwszej mapie do BnO znaleźliśmy dość łatwo, mijając po drodze stado saren, i gdzieś nawet komuś pomagając znaleźć lampion. Po marnym Rajdzie Koziołka, gdzie kilka razy musiałem się posiłkować radami innych współbiegaczy, z radością mogłem się zrewanżować. W końcu!
Przebieg z jednej mapy BnO do drugiej trochę się ciągnął, choć odcinki najbliższe punktowi położonemu pod mostem w ciągu S11 były naprawdę piękne i zarazem trudne technicznie. Bo jak biec wąską skarpą zarośniętą gęstą trawą, z jednej strony mając zbiorniki retencyjne, a z drugiej płot, a potem nasyp drogi? Ten punkt był jednym z ciekawiej położonych.
Na drugiej mapie do BnO punkty też znajdywały się w miarę gładko. Ale to właśnie tam był pamiętny PK5. Dobiegliśmy na miejscu, ujrzeliśmy lampion – i rzeczkę oddzielającą nas od niego. Płytka, dwumetrowej szerokości, więc dałoby się ją nawet przeskoczyć, gdyby nie wysokie trawy i błoto. Chwila ciszy, zwątpienia i rozmyślań. Trochę marszu w lewo, trochę w prawo – nigdzie nie było widać mostku ni nic takiego. Więc trzeba było brodzić. Chciałem pójść, choć w sumie bez radości, bo mam awersję do wód powierzchniowych na biegach, ale koleżanka chciała bardziej i mnie wybawiła – wzięła obie karty, z radością wskoczyła w wodę i podbiła nas oboje. Później schła przez 2h i aż do mety w ogóle nie przejmowała się kałużami, rzeczkami i błotem. ;)
Na ostatnim punkcie tej mapy zaplątaliśmy się w jeżynach. Lampion miał być gdzieś w dołku, w środku lasu, o gęstym poszyciu. Po dłuższym czasie go znaleźliśmy. Ale to tamten moment sprawił, że nawet mimo długich spodni wróciłem do domu z poranionymi nogami.
Wychodząc na główną mapę, po przerwie na zamkniętym przejeździe kolejowym, mieliśmy przed sobą tylko pięć punktów, i w zasadzie nadal szło nam całkiem dobrze, z jednym wyjątkiem. Wybiegając z PK28 przeoczyliśmy ścieżkę, w którą mieliśmy skręcić, przez co nadrobiliśmy ponad kilometr. Z perspektywy czasu nie wiem, czemu do tej ścieżki nie wróciliśmy (mieliśmy do niej raptem 150 metrów), tylko lecieliśmy dalej baaardzo naokoło, kompletnie bez sensu, ale może kierowała nami chęć cieszenia się pogodą i suchymi terenami.
PK30 był przy linii kolejowej z Rokietnicy do Międzychodu, która niby wymieniona jest w planach PKM jako linia do reaktywacji (coś mi gdzieś mignęło). Stan wygląda całkiem nieźle, więc myślę, że to realna wizja. Ale pamiętam, że pod Pniewami to wygląda gorzej, by nie powiedzieć: źle. Współpraca samorządów w tym punkcie jak zwykle leży...
Bardzo ciekawie położony był też przedostatni nasz punkt, czyli PK31. Jakieś półpodmokłe ścieżki przez rozległe trzcinowiska trzeba było przebyć, by dotrzeć do lampionu. I tak w zasadzie byśmy punktu szybko nie znaleźli, gdyby nie współbiegacz, który wybrał poprawną ścieżynkę i nas zawołał (my sprawdzaliśmy akurat inne). Po zaliczeniu tego punktu mieliśmy przed sobą spory suchy, prosty odcinek, z drobnym odbiciem tuż przy mecie do ostatniego punktu. Marszobiegiem i bez problemu znaleźliśmy i lampion, i metę, niestety minimalnie przekraczając nasz standardowy cel, czyli 6h.
Na mecie okazało się, że skończyła się passa podiów koleżanki. Po trzech trzecich miejscach z rzędu przyszło miejsce piąte, z dość sporą stratą do podium. Ale trzeba przyznać, że tym razem trasa była wymagająca, a my staraliśmy się biegać bezpiecznie. No i Seba na mecie przyznał, że konkurencja była wymagająca.
Po obiedzie i napojeniu się oraz sympatycznej rozmowie z dwu-/trzyosobowym gronem organizatorów ruszyliśmy do Poznania. Niestety nie mogłem zostać dłużej, bo na 18:00 spieszyłem do pracy. Oczywiście jak zwykle wyjeżdżałem z Wilgi z pozytywnymi wrażeniami – pogoda dobra, trasa ciekawa, organizacja wzorowa. A co najlepiej zapamiętałem z dnia zawodów? Dużo wody, pełno rzeczek, kanałów, rowów, bagienek, jeziorek, trzcin, sitowi, i wszystkiego, co tam jeszcze wiąże się z wodą w głębi lądu. Po prostu mokra Wilga. Etymologicznie patrząc to nawet do siebie pasuje. :)
W tym roku został mi tylko jeden dłuższy bieg: Nocna Masakra. TP25, już jutro, znów z koleżanką. Prognozy wyglądają niekoniecznie pozytywnie, ale na pewno będzie ciekawie. Cele ponownie dwa – dobra zabawa, ale w max. 6h. Oby punkty znajdywały się łatwiej niż przed rokiem. Po NM kilka tygodni przerwy w startach, będzie czas na spokojne trenowanie do PMnO 2020. ;)
PS. Mapa i ślady: http://3drerun.worldofo.com/?id=-633946&type=info&fbclid=IwAR0gJN_QGJ45aEwQ5XKo6mE6huXGubG0y9um8DTw-1IFBWdPsn15MpWrTLM
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |