2019-04-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Poznań Półmaraton – magia masowego biegania i kibicowania (czytano: 678 razy)
14.04. W telewizji mówili, że jest narodowe święto biegania – w Warszawie. O Poznaniu nie wspomnieli. A szkoda, bo tu też całkiem liczna i sympatyczna grupa biegła. I atmosfera przez cały weekend była świetna. Rzadko ostatnio mam okazję brać udział w tak dużych zawodach, więc za każdym razem odczuwam tę ‘świetność’ całkiem wyraźnie: pełno pozytywnie zakręconych ludzi (i biegaczy, i kibiców), bardzo udana organizacja, fajna trasa. Aż się chciało biec!
Na liście startowej było paru znajomych, ale na miejscu niemal żadnego z nich nie spotkałem. Niestety, w tłumie ponad 10 tysięcy ludzi nie jest z tym łatwo, zwłaszcza w moim przypadku. ;) Tak więc w spokoju się przygotowywałem, trochę razem z koleżanką, trochę potem sam, i skupiony wszedłem do swej strefy startowej, ustawiając się na jej końcu. Cel był prosty – poniżej 1h40m. Miało się raczej łatwo udać, ale pewności nie miałem, dlatego wybrałem końcową część strefy B.
Gdy przyszła godzina 10:00 i puścili elitę, z głośników rozległ się „Chariots of fire’ – i nagle adrenalina rozlała się po całym ciele, czułem to bardzo mocno. Jest start! Z całą tą ogromną bracią zaraz ruszę na trasę, na 21km, by spotkać tysiące kibiców, silny wiatr i swoje słabości. To na (m.in.) ten start pracowałem w ostatnich miesiącach. Czas na sprawdzian.
Do linii startu dotarłem ok. 1,5 minuty po elicie. Po pierwszych metrach zniknęła adrenalina, zniknęły emocje, zaczęło się spokojne dążenie do mety, kontrolowanie tempa i przybijanie piątek dzieciakom. Powoli, ale do przodu.
Tylko dwójkę prywatnych kibiców miałem na trasie, spotkałem ich około siódmego kilometra, dało to trochę energii. Ale cała chmara nieznajomych kibiców też potrafiła uskrzydlić, zwłaszcza w trudnych momentach.
A te niestety przyszły. Tempo miałem całkiem mocne jak na mnie, szedłem na okolice życiówki, ale raczej powyżej niej niż poniżej, a to musiało dać efekt w postaci zmęczenia pod koniec. I faktycznie ostatnia długa prosta oraz końcowe podbiegi, czyli łącznie jakieś 6km, to był subiektywnie zdecydowanie trudniejszy i dłuższy odcinek niż moja standardowa świebodzińska pętla treningowa (5,5km). Na tej długiej prostej, płaskiej, było jeszcze znośnie, choć kilometry się ciągnęły, ale po wejściu na Solną i rozpoczęciu odcinków podbiegowych nachodziły mnie chwile zwątpienia, a raz niemal stanąłem. Ale na szczęście wiatr wiał w plecy, i, co najważniejsze, byli kibice – dopingowali naprawdę porządnie, dzieci wystawiały ręce i zbierały piątki, no i żal by było się przy nich zatrzymać. Walczyłem, więc nawet w tamtym momencie szybko odrzuciłem precz tę złą myśl i biegłem dalej, choć wolniej – udało się więc nie stanąć, ale jednak kilometry 19 i 20 miały tempo gorsze o osiem sekund od średniego tempa z całego dystansu.
Zakręt przy Zamku, dobieg do Kaponiery – tu już postanowiłem w miarę możliwości przyspieszyć. Pełno kibiców, głośny doping, z MTP dobiegały już głosy prowadzących imprezę na mecie. Na życiówkę już nie liczyłem, ale planowałem zrobić drugi wynik w życiu. Było na styk. Po Kaponierze i zbiegu w prawo (Bałtyk) zacząłem finisz. Kilometr 21 zrobiłem dzięki temu w czasie akceptowalnym (nieco lepszym od średniej), a ostatnia prosta na czerwonym dywanie to już (względnie) sprint. Widziałem zegar na mecie, pokazywał coś ponad 1h39m, brutto. Linia mety, czas stop – 1h37m58s. Udało się! Wiceżyciówka. ;)
W strefie finiszera owoce, czekolada, picie – na bogato. A potem ciężki, całkiem ładny medal. Schłodzenie, posiłek – i potem dopingowanie kolejnym finiszującym. W tym, nieświadomie, znajomym, którzy właśnie jakoś po 2h brutto dobiegali do mety. Pełno ludzi, pełno pozytywnych emocji. Super czas.
Ogólnie zawody prześwietne i nawet chcąc nie miałbym się do czego przyczepić. Niestety zdarzyła się tragedia, która skłania do myślenia i analizy i swego trybu życia, i planu treningowego. Z drugiej strony, sytuacja ta prowokuje dziwne dyskusje w Internecie, i to dotyczące nie tylko badań przedstartowych, ale nawet definicji prawdziwej i fałszywej przyjemności z biegania. Jak zwykle sytuacje dramatyczne potrafią nas podzielić...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2019-04-17,22:58): Fajnie przeżyć to jeszcze raz innymi oczami:) Gratuluję super wyniku. Pogoda i atmosfera chyba Ci sprzyjały :) insetto (2019-04-18,13:27): paulo - Dzięki! Z tą pogodą było ambiwalentnie, bo niby temperatura dobra i słońce nie grzało, ale z drugiej strony wiatr potrafił zmęczyć. Jednak ogólnie było na plus. :)
|