2019-03-31
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 3/5 (czytano: 623 razy)
Końcówka marca jawiła się jako ciąg startów, niby tylko trzech, ale nie dość, że w ciągu zaledwie pięciu dni, to jeszcze z moją ulubioną przedmaratońską jednostką treningową, tj. BnO TP25 plus półmaraton dzień po dniu. Męczące to były dni, ale sympatyczne, polecam. ;)
Zaczęło się w sobotę od Róży Wiatrów. Po raz trzeci w Koziegłowach, ale tym razem ze startem w Owińskach i wybiegiem w północną część Puszczy Zielonki, więc sporo nowych terenów, to było na plus.
Pierwsze kilometry to był długi dobieg do pierwszego punktu, ponad 3km. Tam przyłączyłem się do innego startującego, z Leszna, z którym połowę trasy zrobiliśmy razem, bo dobrze nam się wspólnie biegło. Z pierwszym punktem (PK13) zamieszaliśmy – perforator miał być przy ogrodzeniu, ale płotów w terenie było sporo więcej, niż wynikało nam to z mapy... Dopiero dobiegający kolejni zawodnicy nas naprowadzili. Nieco spadło morale, ale było mnóstwo czasu na nadrabianie strat.
Kolejne punkty z pierwszej BnO znajdywały się dość gładko, i duża w tym zasługa mojego współbiegacza. Gdzieś z raz czy dwa mignęły sarny, jak zwykle szybsze, ale cóż, mają drobną przewagę fizjologiczną. ;) Słońce jeszcze nie męczyło, ale widać było, że na niebie dość czysto i po wybiegu z lasu może nie być łatwo. Niestety się to u mnie sprawdziło.
Ukończywszy pierwszą z map BnO ruszyliśmy na PK9, i zacząłem rozmyślać nad odłączeniem się od towarzysza, miał za mocne tempo. Niby pożegnaliśmy się przed punktem, ale później jeszcze kawałek biegliśmy razem. Na dobre rozeszliśmy się parę minut później, gdy na rozwidleniu każdy obrał inną ścieżkę. Od tego momentu do końca biegłem sam.
Na PK8 zdecydowałem się biec na azymut i na szczęście się to udało, dość ładnie wbiegłem w okolice lampionu. Kolejnego punktu się obawiałem, bo był w okolicach, w których zgubiłem się na RW dwa lata temu i rowerem zeszłego lata, nijak tam się mapa z terenem nie zgadza. Biegłem więc bezpiecznie, drogowo, jedynie ostatni odcinek robiąc na azymut. Dobiegłem do ścieżki, przy której powinien być punkt, i niestety najpierw szukałem go na wschód od miejsca, w którym wybiegłem z lasu. A lampion był z 30 metrów na zachód od niego... Głupia strata paru minut.
Zmęczenie już na tym etapie było duże, słońce grzało niemiłosiernie. Oczywiście to tylko subiektywne wrażenie, ale po prostu był to pierwszy tak ciepły dzień tego roku i organizm się tego nie spodziewał. Miałem też na trasę tylko jeden litr wody, okazało się, że to za mało.
Punkty 2-6 były na drugiej mapie BnO, i tam sobie radośnie hasałem na szagę, na ile siły pozwalały, dość gładko znajdując wszystkie lampiony. Jedynie jedna rzecz mnie zmartwiła – porządnie zakrwawione nogi. Jak zwykle na BnO biegam lasem, często na przełaj, często przez jeżyny, i zawsze nie czuję żadnych problemów, a potem się okazuje, że mam dziwne czerwone "wzorki" na nogach. Tym razem parę ran było głębszych, bo krew normalnie ściekała po łydkach. Nieładnie...
Dobieg do PK1 i dalej do mety był udręką, sił brakowało, wody brakowało, a słońce grzało. Biegłem klasycznym Gallowayem z licznymi przerwami marszowymi. Do tego wybieg z PK1 na metę wybrałem nie najlepszy, trochę naokoło, i jeszcze po drodze na czerwone światło trafiłem. ;) Ale w końcu dobiegłem do mety w zakładanym czasie – tuż poniżej 3h30m.
A na mecie niespodzianka. "Trzeci". Byłem zaskoczony, bo czas nie wydawał mi się szczególnie dobry. Nawigacyjnie niby było nieźle, ale końcówkę miałem słabą i spodziewałem się miejsca w najwyżej drugiej dziesiątce. A tu podium – pierwsze w karierze. Bardzo miła niespodzianka. :) Jak na ironię, ten szybszy współbiegacz zgubił się na punkcie, przed którym na dobre się rozłączyliśmy, i dotarł na metę sporo po mnie. Szkoda...
Po powrocie do domu upewniłem się, że się nieco odwodniłem, że nogi znowu są straszliwie poranione i że nie widzę niedzielnej połówki. Wyglądało to średnio...
Ale w niedzielę udało się wstać, i to o wczesnej porze, bo przed szóstą. Dotarłem na czas do Świebodzina, zarejestrowałem się, coś przekąsiłem, zostałem dowieziony do Sulechowa i cierpliwie czekałem na start ciesząc się, że jest chłodniej niż w sobotę. Nogi dało się odczuć, i o dziwo barki też, nie mam pojęcia dlaczego. Plan był prosty - bieg w tempie 5:00min/km i końcówkę zrobić szybciej, by zejść poniżej 1h45m. Obawy też były proste – coś w stylu "nie dam rady po wczoraj".
Organizm postanowił mnie jednak zaskoczyć. Nie wiem, czy to kwestia lepszej pogody, czy znajomej trasy, czy mojego tradycyjnego startowania z tyłu i wyprzedzania przez cały dystans, ale biegło się zaskakująco dobrze. Na dziesiątym kilometrze miałem ponad minutę zapasu, i nadal czułem się rześko. Od ok. 15. kilometra zacząłem z lekka przyspieszać, porządny finisz robiąc na ostatnich kilkuset metrach, już w samym centrum Świebodzina. Meta pod ratuszem, słabo widoczna, bo poprzedzało ją parę zakrętów, ale w końcu do niej sprintem dotarłem. Czas: 1h42m17s – zadowalający. Jeszcze bardziej cieszył mój ogólny stan – czułem się całkiem dobrze, bez problemów z odwodnieniem, skurczami czy stawami. I jeszcze na mecie był J. Skarżyński i gratulował finiszującym, nawet ja się załapałem. Fajnie.
Niestety później się upewniłem co do jedynego, ale nieco poważnego w moich oczach minusa tego biegu – nie mierzono czasu netto. Gdy nie ma netto, atest nieco traci sens... Ale poza tym same pozytywy, udany bieg i w kwestii organizacji, i dla mnie pod względem startowym.
I w końcu, po wtorkowej treningowej dziesiątce przyszedł środowy debiut w Poznaj Poznań Nocą, czyli sprinterskim BnO, na os. Sobieskiego. Raz w czymś podobnym brałem udział, ale na Morasku, byłem chyba drugi czy trzeci od końca. Tym razem miałem nadzieję na lepszy wynik, tym bardziej, że ostatnio czuję się w niezłej formie, ale na BnO nigdy nic nie wiadomo.
Start o 19:42, mapę dostałem tuż przed wyruszeniem na trasę. Na głowie czołówka, w lewej ręce kompas, w prawej mapa – i ruszyłem. Z początku spokojnie, bo musiałem się zorientować w ogóle, co i jak. Mapa super dokładna, opisy niewiele mówiące, ale proste (symboliczne)... Dopiero później, gdy się rozkręciłem, biegłem niemal bez przerw i z niezłym tempem. Generalnie nie miałem problemu z żadnym punktem, w każdy trafiałem idealnie, niemal nie korzystając z kompasu, więc zakładam, że trasa nie była trudna. Przy jednym punkcie musiałem skakać przez płotek, miał wysokość idealną, by nie rozerwać sobie nic w kroku. ;) Teren ogólnie był płaski, więc czas mijał szybko, sporo innych biegaczy się wokół kręciło, i wyszło na to, że na mecie stawiłem się po nieco ponad 18 minutach, a liczyłem przed startem na 30... Skończyłem finalnie na szóstym miejscu, co jak na debiut uznaję za wynik niezły.
Generalnie bardzo spodobała mi się specyfika tego biegu. Duża dynamika, aktywność, spory ruch – zupełnie inaczej niż na długich BnO. Myślę, że nie był to mój ostatni start w tego typu zawodach, i szczerze żałuję, że PPN 2018/2019 dobiegł końca. Za rok muszę zaliczyć wszystkie pięć etapów, i niekoniecznie na trasie dla średniaków – może warto spróbować tę dla elity? Zobaczymy, jak z formą wyjdzie.
Ogólnie więc wszystkie trzy starty oceniam pozytywnie. I organizacja każdorazowo na dobrym poziomie, i atmosfera super, i moje wyniki zadowalające. Szkoda, że kolejny start BnO nawet w planach nie jest bliżej określony... A z klasyków – poznański półmaraton i później Olęderski Festiwal Biegowy (też półmaraton). Na tym pierwszym będę walczyć o dobry wynik, a na tym drugim mam nadzieję rozkoszować się świeżą wiosną (bo to przełaj). I jakoś w najbliższych dniach zdecyduję, czy startuję w maratonie w Lublinie. Jeśli tak, trzeba by się w końcu zapisać.
Ogólnie jakoś ostatnio dobrze mi się biega, chętnie wychodzę na trening i chętnie biegam dużo. Oby ten stan jak najdłużej się utrzymał. Dzięki tej aktywności samopoczucie też dobre. Nic, tylko się cieszyć wiosną, bieganiem i startami. :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2019-04-01,08:10): nic, tylko przyklasnąć :) Trzymaj się
|