2019-02-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Śnieg + bieg na orientację = bieg na tropienie? ;) (czytano: 494 razy)
Na Śnieżnych Konwaliach 2019 było dużo śniegu. Gdy myślałem o pisaniu tego tekstu, planowałem rozpocząć od tej informacji i wyrażenia zdziwienia. Ale później się zreflektowałem: to mój czwarty start na ŚK, i przynajmniej na trzech był śnieg. Nie jestem pewien tylko edycji przed rokiem, a akurat wtedy relacji nie pisałem... Więc zdziwiony powinienem być, gdyby śniegu nie było. Śnieg na ŚK okazuje się normą. Zgodnie z nazwą. :)
Tak czy siak, śnieg był, więc dojazd rano do Trzebiechowa był wyzwaniem. Od wypadku bardzo niechętnie jeżdżę, gdy jest ślisko, ale dojechać trzeba, więc pojechałem – i spokojnym tempem jakoś dałem radę. Na miejscu paru znajomych, z którymi pogadałem, ponadto parę znajomych twarzy, które jednak okazały się mieć obcych właścicieli, znaczy - coś pomyliłem. Moja niepamięć do twarzy wciąż mnie zadziwia. ;)
Jeszcze w grudniu świtała mi w głowie myśl o starcie na TP50, ale ostatecznie wybrałem TP25, i jednak słusznie, bo końcówka pokazała, że forma daleka od tej wymaganej na pięćdziesiątce.
Ruszyliśmy o 10:00. Map niby sześć, ale na tylko dwóch kartkach, więc nie było problemów z ich przekładaniem. Za to przechodzenie z mapy na mapę było utrudnione przez brak konturów mniejszych map na mapie głównej. Ale tym razem akurat to nie sprawiło mi problemów. Gorzej z innymi rzeczami... ;)
Punkty były ułożone tak, że zasadniczo nie było kombinowania z kolejnością punktów, jedynie trzeba było wybrać kierunek. Postanowiłem pobiec pod prąd, czyli zacząć od PK18 i skończyć na PK1. Początek prosty, spokojny, z tłumem, choć wybrałem nieco dłuższy wariant, bo jakoś nie miałem ochoty biegać na starcie na szagę (później mi przeszło). Wbieg na punkt centralnie, potem okólny dobieg do PK17, dość długi i już w większości samotny (jedynie z paroma sarnami), ale efektywny.
Na PK16 się porządnie zamieszałem. Z mapy wynikało, że czerwony szlak turystyczny odbija z głównej drogi nad strumykiem, więc dobijając do skrzyżowania i widząc coś strumykopodobnego poleciałem w las. Długo krążyłem, czasem słuchając innych, czasem nie, i ostatecznie nic nie znalazłem, więc wróciłem do drogi. Tam pobiegłem trochę dalej za skrzyżowanie, z którego odbiłem wcześniej w las, i wypatrzyłem wieeelki strumyk (tak względnie, w porównaniu do tego wcześniej), wzdłuż którego poleciałem na północ i niemal idealnie trafiłem w punkt. Od tego momentu do mety biegłem ze spotkanym podczas poszukiwań tego punktu zielonogórskim biegaczem.
Do PK15 pobiegliśmy trochę na szagę, trochę drogami, znajdując lampion bez trudu, i nawet wspomagając jakąś grupkę z TP50. Przez głupią pomyłkę wybiegliśmy jednak źle i nadrobiliśmy spory odcinek, nim się zorientowaliśmy, jakiż błąd popełniliśmy. Na szczęście mimo to prędko dotarliśmy do PK14, a od niego równie łatwo, choć nieco naokoło, do PK13. Przeszliśmy na mapy do BnO.
Na PK12 dotarliśmy łatwo, później do PK11 też, choć na szagę przez pole. Do PK10 biegliśmy równolegle ze znajomym biegaczem z Sulechowa, więc niemal tutejszym, dlatego trochę się jego wariantem kierowaliśmy. Ale byliśmy czujni i skręciliśmy w odpowiednim momencie, podczas gdy on poleciał gdzieś dokądś... Gdy my wybiegaliśmy już z dziesiątki, mijaliśmy go na dobiegu. Tam widzieliśmy się z nim chyba ostatni raz, za to zaczęli pojawiać się ludzie robiący trasę w przeciwnym kierunku.
Trafienie do PK9 było banalne, przejście na drugą mapę do BnO też okazało się łatwe. Do PK7 biegliśmy drogowo i dotarliśmy tam bez problemów, na PK8 skierowaliśmy się na szagę i tym razem było trochę małych problemów z lokalizacją, na szczęście finalnie udało się znaleźć lampion w miarę szybko.
Wybiegliśmy na PK6, planując bieg bezpiecznym wariantem, jedynie na koniec biegnąc na przełaj. Niestety w pobliżu punktu się trochę zamieszaliśmy, pomyliliśmy przecinki, i przez to dotarliśmy do lampionu bardzo okólną drogą. Spora i głupia strata, wystarczyło uważniej operować mapą i miarką...
Dobieg do PK5 był łatwy, za to później trzeba było zejść z mapy do BnO i radzić sobie z mapą 1:50000. Wtedy zorientowaliśmy się, że możemy biec na szagę na południe, posiłkując się tropami w śniegu. Ogólnie kierowaliśmy się po prostu na azymut. w końcu docierając do odpowiedniej ścieżki i niemal z marszu trafiając do punktu. Podobnie wyglądał dobieg do PK3 – na azymut, najpierw przez las, później przez pola, co jakiś czas sprawdzając, czy tropy są tam, gdzie trzeba. Niekiedy to prawdziwe autostrady było w śniegu widać. Z jednej strony to ułatwiało znalezienie dobrej drogi, z drugiej psuło zabawę, ale czasem po prostu nie dało się nie zauważać tych ścieżek... Do punktu dobiegliśmy więc łatwo, tam spotkaliśmy kilkoro współstartujących i człowieka z aparatem.
Wybieg z punktu okazał się niełatwy, trzeba było się trochę naszukać bezpiecznych zejść ze ściany wyrobiska. Sporo musieliśmy kluczyć, tracąc pewnie kolejne minuty, w końcu jednak zeszliśmy w pobliże ... czegoś jakby starej cegielni (?). Zwróciliśmy uwagę na wielki komin z ogólno dostępną drabinką i stwierdziliśmy, że fajny by był punkt na samej górze. Ale cóż, może innym razem. ;)
Przed nami był najdłuższy przebieg, a kilometry dawały się już we znaki. Co prawda nie sprawdzałem Endo podczas biegu, ale czas wskazywał na wyraźne przekroczenie 20km, a to niestety rokowało sporą nadwyżkę na mecie. Zważając na to, że pomyłek było mało, stwierdziłem, że tego dnia moje dobieranie wariantów było dość marne...
Po długim, żmudnym, nudnym i monotonnym biegu udało się trafić idealnie do PK2. Podczas dalszego biegu towarzysz zaczął narzekać na na razie niezbyt męczące skurcze i musieliśmy co jakiś czas robić przerwy. Nawet mi to pasowało, bo formy na bieg ciągły po tylu kilometrach już nie miałem. W pobliżu PK1 znaleźliśmy w lesie jakieś tajemne ścieżki niezaznaczone na mapie, którymi pobiegliśmy, i szczęśliwie wbiegliśmy w punkt. Zostało tylko wrócić do bazy. Max. 3km.
Niby niedużo, ale znów namieszałem z wybiegiem i wyszło więcej. Mea culpa... Gdy dobiegliśmy do drogi i precyzyjnie się zlokalizowaliśmy, towarzysz kazał mi gnać do przodu, bo już było mu ciężko, ale go nie posłuchałem. Celem było zmieszczenie się w 4h30m i cały czas próbowałem go zmotywować do biegu – nawet skutecznie, więc jednak miał więcej sił, niż myślał. :) Na ostatniej prostej wyprzedził nas jeszcze organizator Olędrów, tym razem drugi na TP50, i na teren szkoły wbiegaliśmy tuż za nim, więc prawie jakby to nas dopingowano do finiszu. ;)
Na mecie stawiliśmy się o 14:29, czyli cel udało się osiągnąć. Pogratulowaliśmy sobie wyniku i poszliśmy chwilę odpocząć, a ja też się schłodzić. Czas nie zachwycił, a dystans według zegarka wręcz rozczarował – niemal 35km! Na ŚK zawsze mam problemy z dobrą nawigacją, odwrotnie niż np. na Oriento czy Róży Wiatrów, ale tym razem to już przesada... W przyszłym roku trzeba będzie się bardziej postarać, zdecydowanie. Czas zejść poniżej 4h i do pierwszej trzydziestki.
Podsumowując, impreza jak zwykle udana, sympatyczna, z miłą obsadą. Brak krótszych tras daje się odczuć na mecie,bo jest pustawo, ale to szczegół. Ważne, że atmosfera dobra, mapy aktualne, a punkty ciekawie położone. :)
Kolejne starty to chyba marcowe Złoto dla Zuchwałych i Róża Wiatrów. Start na TP50 planuję na tej pierwszej imprezie, na drugiej tylko TP25, bo, zdaje się, dzień później jest Bieg Świebody i Sulecha, półmaraton, i dobrze by było mieć choć trochę rześki krok. Taki weekend to dobry trening przed maratonem – tyle że żadnego jeszcze konkretnie nie wybrałem. A wiosna tuż tuż...
PS. Ślad na Endo: https://www.endomondo.com/users/35704120/workouts/1259690355
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2019-02-06,08:02): ponoć kto zimę dobrze przepracuje ten na wiosnę i w lecie zbiera owoce :) Tego Tobie życzę :)
|