2018-12-1
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Leśnik - Zima 2018 (czytano: 1365 razy)
Leśnik! zimowy leśnik! znowu namawiają mnie na kolejne szaleństwo. „Nie chce mi się, wszystko mnie boli, co rusz to nowe dolegliwości” jednym słowem mam „Dosyć” biegania na ten rok! Teraz odpoczywam. Tak, lecz żyjąc wśród ludzi, którzy mają „nie po kolei w głowie na punkcie biegania”, bo jak inaczej określić szaleńców wstających raniutko, a wręcz czasem jeszcze przed świtem, tylko po to, żeby jechać 100 km samochodem i „ściorać” się na górskich szlakach, szalejąc kilka godzin w chłodzie i mrozie. „Weź się ogarnij, nie marudź i jedź z nimi, teraz marudzisz, a popołudniu wrócisz z takim bananem na twarzy” mówi mój prywatny motywator Agnieszka :0) Co było robić, rano zebrałem „gnaty” i ruszyliśmy z Mariuszem w Beskidy,… Dla takich chwil warto żyć, co za widoki, wschód słońca jakiego nie zobaczysz z górki środulskiej. Tydzień później kolejna wyprawa z Anią, Olgą, Kasią i Krisem. Nie chciało się oczywiście znowu, ale jak usłyszałem Babia Góra to przepadłem, bo marzyłem o niej już latem, lecz powstrzymała mnie skręcona kostka. Wszystko było idealne pogoda, widoki, oczywiście jak to Babia pogroziła nam trochę na szczycie dmuchając ostrym zimnym wiatrem, a i poprószyła śniegiem, lecz pozwoliła na powrót przed świtem. Stało się jedziemy na Leśnika. Aga, Adam, Konrad i oczywiście ja docieramy na miejsce w radosnych humorach, gdzie spotykamy resztę naszych Paulinę, Kasię, Krisa i Jarka. Odbieramy numery startowe (trochę długo to trwało) i nareszcie z półgodzinnym opóźnieniem startujemy. Zostaję trochę z tyłu, bo odpina mi się agrafka od numeru i muszę troszkę gonić, żeby nie utknąć całkiem z tyłu na pierwszym podejściu. Szeroka ścieżka nie blokuje zawodników, więc nie ma problemu. Pierwsze podejście już weryfikuje stawkę zawodników, kto miał cisnąć już go nie widać, a inni jak mogą tak idą, ostry zbieg w dół i tu niespodzianka trasa pnie się wzdłuż kolejki linowej na Szyndzielnię. Ciekawy widok, połowa góry w kolorach jesieni, połowa zimowa, a środkiem kolorowa karawana ciśnie na szczyt. Ostatnia szansa zobaczyć kto prowadzi pod warunkiem, że ktoś przypadkiem ma lunetę :0) Wchodzę spokojnie, miarowo, nie zatrzymując się, żeby nie blokować i nie tracić czasu, dopiero mniej więcej w połowie na lekkim wypłaszczeniu staję, żeby nacieszyć oko krajobrazem. Szybka focia, batonik, łyk wody i dalej - Szyndzielnia zdobyta :0) Chwila rozproszenia kosztowała mnie jakiś 500 m więcej na trasie, bo jedząc na szczycie, zamiast pilnować oznaczenia trasy i skręcić w prawo, poszedłem za innymi jak „ślepa kura” prosto. Na szczęście dużo nie straciłem ale ... Ania mówiła, że to ciężka trasa, lecz chyba nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, zbiegam na dół i … znowu spora góra - no ładnie - pomyślałem. Dobiegam do punktu kontrolnego, chyba trochę za blisko rozstawiony, bo miał być w innym miejscu. Spisali mi nr (chyba za szybko biegłem i będzie mandat:0) ) nie biorę nic, bo mam swoje i targam pod kolejną górę. Góra jak to góra, dała popalić (Stołów 1035 m) ale, te widoki zimowej aury ukoiły wszystko kilka fotek (nie mogłem się oprzeć) i uciekam w dół, bo zaczyna robić się zimno. Kolejna góra Przykra (824 m) się nazywa, jak mnie później oświecił Konrad, który na mnie czekał na szczycie (nazwa trafiona, bo radości po drodze nie widziałem, a do tego woda zamarzła w bukłaku) :0) Po drodze jeszcze mijamy Wysokie (756 m) i Borowina (718) prawie cały czas w dół i zdecydowanie cieplej. Na moje pytanie do Kondzia (który od Przykrej cały czas mi towarzyszy) „jeszcze jakaś góra przed nami?” odpowiada nie spoko tylko takie chopki. Kondziu, ty oszuście, miało nie być już góry a tu co? Wejście poza szlakiem na Palenicę (688 m). Drwale grzeją się przy ognisku patrząc na nas z politowaniem, a tu trzeba walczyć. Przed szczytem dochodzi do nas Adam ratuje mnie odrobiną wody z bukłaka. No nareszcie ostatni zbieg do zapory wyprzedzamy z Kondziem parę osób, Adam gdzieś się zapodział :0) przez mostek i już asfalt. Niby wydaje się łatwo, ale nogi chyba wolałyby kończyć po miękkim. Na ostatnich metrach doganiamy jeszcze Jarka i „kita” do mety. Na mecie chyba zaskoczyłem żonkę, że już jestem … bo zamiast tradycyjnego „dawaj Paweł” usłyszałem „Paweł? Ja pier.... „:0) To się nazywa powitanie Dzięki Kotku :0) I co? kolejny banan na mojej twarzy, chociaż mocno sponiewierany. Kochanie masz zakaz zapisywania mnie na zawody w tym roku (powiadam) „dobrze skarbie w tym roku już nie będę, obiecuję.” O kurna ... (zmiarkowałem się) przecież mamy już grudzień :0)
Paweł
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |