2018-02-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wilcze Gronie 2018 (czytano: 1175 razy)
Kolejny sylwester przeszedł do historii, rok 2018 to już fakt. Każdy snuje nowe plany życiowe, a w przypadku nas”zarażonych” bieganiem, plany biegowych podbojów. W moim przypadku ten rok zaczynam tak jak zakończyłem poprzedni. Jak? ano w górach. Po zaszczepieniu we mnie bakcyla górskiego biegania w grudniu, postanowiłem iść za ciosem i zapisałem się na Wilcze Gronie w Rajczy. Nie traktuję tego startu jak kiedyś na ulicy z parciem na życiówkę, bo nie miejsce i czas na to. To ma być kolejna, może troszkę szybsza wycieczka górska w klimacie zawodów. „Wilcze” zawsze przyciągały wielu Harpaganów, więc i tym razem nie brakowało mi towarzystwa (przynajmniej na starcie, bo potem poszli jak strzała pod górę). Po
odebraniu pakietów startowych (a raczej numerów z agrafkami i folią) ustawiamy się do kilku fotek i na start. Dwa pierwsze km to bieg po drodze asfaltowej, większość gna na złamanie karku, żeby wywalczyć jak najlepszą pozycję przed podejściem pod górę. Mnie nie śpieszno, prawie na końcu stawki spokojnie sobie biegnę (uważając, żeby nikogo nie zahaczyć kijkami) mobilizując siły na pierwszy podbieg. Już po kilkudziesięciu metrach było widać, że parę osób przesadziło z tempem na początku, bo ku mojemu zdziwieniu wyprzedzam parę osób, które już maszerują. Po kolejnych kilkudziesięciu metrach sam muszę maszerować, bo góra uczy pokory, oddech przyśpiesza, tętno rośnie. Kontynuuję „natarcie” na szczyt góry. Sił nie brakuje, a i głowa pracuje bardzo dobrze. Im wyżej tym ładniejsze widoki się ukazują, lecz niestety nie czas na podziwianie krajobrazu, bo trzeba się koncentrować na tym co pod nogami (góry to nie gładziudki asfalt), a ja muszę niestety uważać na moją „szaloną” nogę. Pierwszy podbieg dał popalić, ale jakoś poszło potem trochę po płaskim, małe pogaduchy z innym biegaczem i kolejny podbieg. Gdzie się dało starałem się „podgonić”, to co traciło się na podejściach. Ostatnie kilometry to już zbieganie .Na dwa kilometry przed metą już słychać spikera, a za chwilę moich kibiców na dole. Uff jak fajnie, że to już koniec pomyślałem i to mnie zgubiło. Ostatnie ostre zbieganie. Myślałem, że się nigdy nie skończy. Stromo, kamienie i tak ślisko, że nie dało się miejscami ustać na nogach i parę metrów praktycznie zjechałem na tyłku. Jest, wreszcie ostatnia prosta. Dobrze, że było lekko zmrożone podłoże na górce i nie było błota, bo jak się gnało na ostatnich metrach to już z pełnym ryzykiem. Oczy lekko mi się zaszkliły” z radości, że dałem radę te 15 km bez problemu przebiec. Kibice drą się w niebogłosy to nie można ich zawieść :0)
Meta zdobyta, medal odebrany (niestety marnusi ten medal) ciepły poczęstunek i do domku.
Cóż z tego, że dwa dni nie mogłem normalnie się poruszać, co z tego, że nogi nie chciały współpracować schodząc ze schodów, skoro ten wysiłek daje tyle radości. Teraz już wiem, że ten rok będzie rokiem gór i górskiego biegania. Plany już się snują, coś tam zaznaczam w kalendarzu. Oby tylko zdrowia nie brakowało :0)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |