2017-09-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Norek. (czytano: 299 razy)
Z wrocławskim bieganiem żegnałem się kilka razy. Raz zrobiłem 20 km. po centrum miasta ze szczególnym uwzględnieniem małych uliczek na Ostrowie Tumskim i wokół Rynku, bo w niektórych miejscach już dawno nie byłem a w innych nigdy, więc to był ostatni dzwonek. Drugi raz, by mi nie było przykro, córka zabrała mnie na 25 km. rowerami po takich miejscach, w których nigdy nie byłem i już chyba nigdy nie będę. Wydawało się, że to już koniec, ewentualnie jakieś zawody w przyszłości. A gdzie tam.
Syn dostał mieszkanie, a że więcej bywał w pracy niż w domu, a jego połówka starała się donosić, więc ja i żona pojechaliśmy do Wro, by ich wspomóc.
Raz byłem kierowcą, raz murarzem lub kafelkarzem, innym razem tragarzem, hydraulikiem i elektrykiem. Elektryka prąd nie tyka. Mnie też nie, bo go nie było, gdy na stałe mi zaczęło wywalać bezpieczniki. Trzeba było wzywać fachowca.
Ciężka i długa robota nie spowodowała mojej rezygnacji z biegania. Tyle tylko, że to były rekordy powolności. No cóż, ważne że był ruch, bo kot, choć ciągle gdzieś ukryty pod kartonami lub innym sprzętem, tak mnie dusił, że aż mi się to wydało podejrzane, a przepłukać płuca trzeba było. Doszedłem do wniosku, że kurz, klej i cięte kafle dolały oliwy do ognia. Pewnego razu zrobiłem przerwę (na obiad) w fugowaniu, więc żona resztkę mazi zawinęła w worek foliowy. Po kilkunastu minutach tak się zrobiła gorąca, jak złodziejski tyłek w piekle. To co musiało się dziać w moich płucach?
Nowy teren trzeba było poznać. Codziennie inna trasa. Trochę się gubiłem, odnajdywałem, aż poznałem całą okolicę. Po kilku tygodniach większość biegów wykonywałem w parku. Znałem już kilometraż, spotykałem ludzi, było przyjemnie.
Kilka dni przed wyjazdem natknąłem się na małego pieska, który był bardzo zasmucony. Pewnie się zgubił. Po okrążeniu (prawie 2 km) znowu go widziałem a po następnym ponownie. W niedzielę też się na niego natknąłem. To już nie mógł być przypadek. Zaczepiłem starszą panią z pieskiem i spytałem czy nie zna kundelka lub jego właściciela, ale pani niezbyt kojarzyła. Wróciłem do domu, opowiedziałem żonie i postanowiliśmy, że po robocie wieczorem pójdziemy go nakarmić. Tak też się stało, ale piesek nie bardzo chciał jeść, bo podobno ktoś go tam dokarmiał, a pan który też się nad nim pochylił miał w domu suczkę, której zapach cieczki ciągnął za sobą jak basset pług, więc samiec atakował nogę. Podobno piesek włóczył się trzy miesiące. Nie wiem, ja go widziałem dwa dni. Po naradzie zdecydowaliśmy się zadzwonić do schroniska dla zwierząt, ale tam nam powiedziano, że mają zaległości, bo we Wro był maraton, i że mogą po psa przyjechać na następny dzień. Dla takiego malucha, to dosyć długo, więc po drugiej naradzie postanowiliśmy zawieźć go osobiście. Czworonóg nie bardzo chciał się dać podnieść, więc wymyśliłem, by pan od cieczki wszedł do naszego pojazdu, to piesek pewnie pójdzie za nim. Do końca tak nie wyszło, ale udało nam się psinę zgarnąć. W schronisku kundelka wzięli, kwity sporządzili, zamknęliśmy go w celi za kratami. Po dwóch godzinach, pełni wątpliwości, wróciliśmy do mieszkania. Deszczowa aura rozwiała nasze skrupuły.
Po trzech dniach, już będąc na wsi, zadzwoniłem do schroniska. Okazało się, że właściciele się znaleźli, pieska odebrali i wszyscy byli szczęśliwi. Kundelek miał 17 lat.
Mieliśmy dzisiaj jechać po deski, by dokończyć altanę, którą zaczęliśmy klecić zanim syn dostał mieszkanie. Coś żonę wczoraj podkusiło i zaczęła grzebać w internecie, by sprawdzić rasę psów nie pamiętam jaką – podobną do posokowców. Przez przypadek, wujek Google, naprowadził ją na schronisko w Kłodzku, w którym wypatrzyła psiaka podobnego do gończego polskiego. Co się działo potem, nie opiszę, bo szkoda mi nerwów. W efekcie, dzisiaj pojechaliśmy do schroniska a potem po deski, tyko że z tyłu już siedział niemal roczny Norek i zarzygał podłogę. Teraz śpi obok mnie na wersalce, choć pół wieczoru go zganiałem.
Czekaj kundlu, jutro cię wypróbuję na parę kilometrów. A jak nie dasz rady, to mam dwa tygodnie próby, by cię oddać.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2017-09-20,08:12): Marzył by mi się taki Przyjaciel, który mieszkał by blisko i wszystko potrafi :) W tej materii jestem bardzo nieudolny :( Hung (2017-09-20,14:48): Dziękuję, Pawle, za docenienie. Życie mnie zmusiło do robienia wielu rzeczy a żadna z tych wymienionych nie jest moim zawodem. Mając trochę czasu mogłem sobie pozwolić na doświadczenia. Śmiejemy się z żoną, że jesteśmy jak Sąsiedzi z czeskich filmów animowanych.
|