2016-12-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Biegiem przez Ogrody Turii (czytano: 1580 razy)
Na TVP seriale po raz n-ty leci „40-latek”, oglądam go zatem po raz n-ty i po raz n-ty świetnie się przy tym bawię. W trzynastym odcinku inż. Karwowski otrzymał z rąk ministra nominację na stanowisko Dyrektora Przedsiębiorstwa Robót Drogowych. Podczas wręczania nominacji – minister poinformował inżyniera, że jego kandydatura została wskazana przez komputer, który po przeanalizowaniu kilkuset cech wybrał Karwowskiego spośród kilkunastu konkurentów. Przy wyborze swojego późnojesiennego maratonu posłużyłem się podobną metodą. Może nie analizowałem aż tylu cech, ale kilkanaście - na pewno. Przede wszystkim celowałem w końcówkę listopada lub początek grudnia (wcześniejsze terminy odpadały, bo nie zdążyłbym odbudować formy po kontuzji). Jeżeli chodzi o miejsce – to w grę wchodziła południowa Europa – raz, że relatywnie blisko, dwa, że miałem nadzieję na sprzyjającą pogodę. Ważna była też trasa – oczywiście płaska, niezbyt pokrętna czyli sprzyjająca szybkiemu bieganiu. Idąc dalej – dogodne połączenie lotnicze – wylot najchętniej w czwartek lub piątek, z Warszawy i bez przesiadek (do tego mile była widziana niewygórowana cena za bilet). Nie bez znaczenia były również oceny i opinie biegaczy dotyczące wcześniejszych edycji. Na koniec najważniejsze – możliwość zapisania się na ten maraton na kilka tygodni przed startem. Po przepuszczeniu kilku kandydatur przez taki filtr, do ścisłego finału przeszły dwie, a w ostatecznym rozrachunku wygraną lokalizacją okazała się Walencja.
Termin maratonu – 20 listopada, wylot w czwartek rano z Modlina pod Warszawą, powrót w poniedziałek (w opcji tylko biegowej) albo w kolejny czwartek po południu (w opcji biegowo-turystycznej) – po prostu idealnie. Wspólnie z Agnieszką zdecydowaliśmy, że polecimy razem i wybraliśmy opcję dłuższego pobytu. Za bilety lotnicze zapłaciliśmy po 400 zł w obie strony. Spodziewałem się temperatury w granicach 18 - 19 stopni w rzeczywistości w czasie biegu było 15 przy zachmurzonym niebie, a jak tylko przebiegiem przez metę wyszło słońce i zrobiło się dużo cieplej – po prostu idealnie. Trasa płaska, organizacja wzorowa – słowem: wybór tego maratonu okazał się strzałem w dziesiątkę.
Jeszcze na lotnisku w Modlinie miałem nieodparte wrażenie, że nie będę jedynym pasażerem lecącym do Walencji w celu przebiegnięcia maratonu. Wystarczyło rzucić okiem na buty współpasażerów, żeby zorientować się, że są one przeznaczone bardziej do biegania niż spacerowania. Jak się później okazało na liście startowej było blisko stu Polaków.
Po trzech godzinach spędzonych w powietrzu Hiszpania przywitała nas wiosenną, słoneczną pogodą. Zanosiło się na miłą, ciepłą odskocznię od naszej listopadowej pluchy. Zgodnie z planem, jeszcze na lotnisku zajrzałem do biura informacji turystycznej, w którym można było otrzymać nie tylko mapy Walencji, ale również dużą mapę z trasą maratonu, informator, przewodnik po ścieżkach biegowych (a jeszcze parę godzin wcześniej, w drodze do Modlina denerwowałem się, że zapomniałem zabrać z domu wydrukowanej mapy z trasą maratonu). Nie wychodząc nawet z hali lotniskowej zjechaliśmy na niższy poziom do stacji metra i po 20 minutach byliśmy tuż pod naszym apartamentem.
Lokalizacja apartamentu była doskonała: blisko historycznej części miasta, dosłownie kilka kroków od głównej stacji metra, kilkanaście kroków od stacji rowerów publicznych – Valenbisi, które były naszym podstawowym środkiem komunikacji i 400 metrów od Ogrodów Turii – miejsca, w którym zrobiłem swój aklimatyzacyjny, przedmaratoński trening.
Geneza powstania ogrodów jest niezwykle ciekawa. Jeszcze 60 lat temu przez centrum Walencji przepływała rzeka Turia. W 1957 r. doszło do tragicznej w skutkach powodzi - zginęło wtedy ponad 80 osób. Nie był to pierwszy raz, kiedy rzeka rozlała więc ówczesne władze postanowiły rozwiązać problem raz na zawsze i zmieniły bieg rzeki kierując jej wody nowym korytem na południowe obrzeża Walencji. Pierwotnie, w starym korycie miała powstać trasa szybkiego ruchu, ale po konsultacjach społecznych zdecydowano, że zamiast drogi dla samochodów powstanie duży (a w zasadzie długi) park sprzyjający nie tylko wypoczynkowi ale również, a może przede wszystkim - rekreacji. Alleluja!
Jedną z atrakcji Ogrodów Turii, na którą na pewno zwrócą uwagę wszyscy biegacze, jest pięciokilometrowa ścieżka biegowa. Nie jest to zwyczajna ścieżka z oznaczeniami odległości, jakie coraz częściej pojawiają się również w naszym krajobrazie biegowym. „Circuid 5k” została zaprojektowana w najdrobniejszych szczegółach w taki sposób, aby była maksymalnie przyjazna dla biegaczy. Zbudowana jest z trzech warstw o łącznej grubości sześćdziesięciu centymetrów. Warstwa spodnia to żwir, potem jest warstwa ziemi i w końcu warstwa wierzchnia utworzona ze specjalnego kruszywa, Dzięki takiej konstrukcji - bieganie jest bardziej komfortowe, z dobrą amortyzacją podłoża, ale chodziło również o to, aby nawet w ciągu tych nielicznych dni, kiedy na południu Hiszpanii pada deszcz – woda była bardzo szybko absorbowana, biegacze nie musieli skakać przez kałuże, a po deszczu nie było błota. Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, ale ścieżka jest certyfikowana przez Walencki Instytut Biomechaniki.
Ścieżka oznakowana jest pionowymi znakami informującymi o jej przeznaczeniu (duże, wyraźne znaki z sylwetkami biegacza i biegaczki na niebieskim tle). Na niej to biegacze są gospodarzami, a w zasadzie jedynymi użytkownikami. Oczywiście zawsze gdzieś może zaplątać się jakiś mniej ogarnięty spacerowicz – ale to się dzieje raczej sporadycznie. Można spokojnie rozpędzić się i nie przejmować, że na naszej drodze pojawi się pan połączony ze swoim psem długą smyczą (przy czym pan spaceruje po jednej stronie chodnika, a pies akurat po przeciwnej), albo dwie mamy z wózkami, które tak skutecznie blokują chodnik jak wyprzedzające się na autostradzie TIR-y.
To, że odrębne znaki wskazują pokonaną odległość nie jest niczym wyjątkowym, ale już to, że znaczniki odległości znajdują się co 100 metrów oraz że cała pięciokilometrowa trasa posiada atest na pewno zasługuje na odnotowanie. Jeżeli jest atest i pomiar odległości co 100 metrów to nie stoi już nic na przeszkodzie , żeby we własnym zakresie zrobić sobie test Coopera. Projektanci pomyśleli również o tym i przy ścieżce ustawili duże tablice z instrukcją jak przeprowadzić taki test oraz jak interpretować wyniki. A to jeszcze nie koniec, bo na tych samych tablicach, w przystępnej, graficznej formie przedstawione są plany treningowe dla początkujących. Co prawda są one bardzo uproszczone, bo mówią nam jedynie ile i w jakim tempie powinniśmy biegać w zależności od wyniku Coopera, ale dla osób stawiających swoje pierwsze biegowe kroki mogą to być cenne wskazówki. A skoro o tablicach mowa - to nie brakuje również tych z informacjami o ciekawych miejscach, obok których przebiegamy.
Każdy szanujący się biegacz nie może zapomnieć o rozgrzewce, rozciąganiu i ćwiczeniach siłowych. Na „Circuid 5k” nie zapomni. Przypomną mu o tym liczne placyki z przeróżnymi urządzeniami do ćwiczeń siłowych oraz ze specjalnymi drabinkami i ławeczkami do rozciągania. A jeżeli biegacz po tych ćwiczeniach, albo już w czasie biegu poczuje pragnienie – nie ma najmniejszego problemu z jego ugaszeniem. Wystarczy skorzystać z jednej z wielu „fontann” z wodą pitną. Fontann z izotonikiem i dyspenserów z żelem jednak nie widziałem…
Na osoby biegające po zachodzie słońca czeka kolejne udogodnienie: co 12,5 metra zainstalowane są światełka ledowe. No to już jest biegowa rozpusta. Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce do treningów, tym bardziej, że na terenie ogrodów znajduje się również stadion lekkoatletyczny z 400-metrową, ośmiotorową bieżnią czynny od 8:00 do 24:00 (w soboty i niedziele do 22:00).
Ogrody Turii to istna biegostrada prowadząca niemal przez całe miasto. Startując w zachodniej części można biec szerokim, tonącym w zieleni parkiem przez prawie 9 kilometrów (w tym „Circuid 5k”) – bez skrzyżowań, bez świateł, bez zatrzymywania się. W ten sposób dobiegniemy do Ciudad de las Artes y las Ciencias (miasta sztuki i nauki) - miejsca z którego startuje i w którym kończy się maraton. Potem można przebić się do portu, gdzie czeka na nas niespełna 3 kilometrowa trasa (tym razem już współdzielona ze spacerowiczami), a po wybiegnięciu z portu znajdziemy się na szerokiej i długiej na 3,5 km nadmorskiej promenadzie. Dalej już się nie zapuszczałem…
W Walencji nic co biegowe nie dzieje się z przypadku. Wszelkie inicjatywy w szerokim tego słowa znaczeniu (nie tylko organizacja zawodów) koordynowane i realizowane są w ramach programu Valencia Ciudad del Running (w wolnym tłumaczeniu - Rozbiegane miasto). Na stronie internetowej można przeczytać, że VCR to „new city concept”. Pomysł, który ma silne poparcie m.in. Ratusza i Fundacji organizującej największe imprezy biegowe.
PS.
Przez cały pobyt w Walencji naszym podstawowym środkiem komunikacji był rower. Jeszcze w Polsce wykupiłem dwa tygodniowe bilety po 13,30 euro, pozwalające na korzystanie z sieci prawie 300 stacji rowerowych. O ile jedna jazda nie przekraczała 30 min nie były naliczane dodatkowe opłaty. Jeżeli kończył się ten czas – wystarczyło zaparkować rower w stacji, ponownie go wypożyczyć i dzięki temu licznik czasu zerował się. Dodając do tego gęstą sieć ścieżek rowerowych było to dla nas najbardziej optymalne rozwiązanie. Miłą niespodzianką było to, że w dniu maratonu można było korzystać z rowerów bez żadnych limitów czasowych.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2016-12-22,10:22): jprdl... to jest właśnie cywilizacja :) fajnie te ogrody są zaprojektowane i wykonane
|