2016-06-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bossan (czytano: 1150 razy)
Wczorajsza (17.06.2016) przygoda skłoniła mnie do poświęcenia paru zdań temu koniowi. Bosiu to dziwny koń, z pozoru „ciapkowaty”, przytulaśny, ale wystarczy najdrobniejszy impuls i wybucha jak gejzer. Usypiał już czujność nas wszystkich i wszyscy byliśmy przez niego nieźle poturbowani. Pierwsza Klaudynka, już w dniu zakupu, gdy wprowadzała go do naszej stajni. Szedł potulnie jak baranek do momentu, gdy zobaczył znienacka nasze konie- wtedy wypalił w ich kierunku chyba z czterech nóg na raz- Klaudynka była pośrodku, skończyło się trzema tygodniami o kulach.
Potem przyszła moja kolej. Przy zajeżdżaniu okazało się, że ma problemy z dotykaniem uszu, ba, nawet samym zbliżaniem ręki w ich kierunku, tak czy owak, lądowałem z niego już drugiego dnia, a trzeciego tak skutecznie, że pauzowałem od sportu przez 70 dni.
Później powierzyliśmy go pani Kasi, naszej instruktorce( w stanie spoczynku) i specjalistce od naturala. Niestety i ona nie sprostała zadaniu, a ile razy lądowała, pozostanie jej tajemnicą.
Ponieważ dla mnie nastał wówczas czas startów w ważnych zawodach na Mai, więc zostałem objęty planem ochrony specjalnej, a Bosse przypadł w udziale Martynie. Radziła sobie z nim całkiem nieźle, choć nie obywało się bez upadków (w końcu to polubiła), czasem bolesnych np. na asfalcie. I wreszcie doprowadziła go do startu w zawodach. Tu tez dał o sobie znać jego temperament i nie obeszło się bez upadku tuż przed startem- impulsem był odgłos wydany przez plastikową butelkę! Zawody udało się ukończyć, aczkolwiek Martyna miała mocno potłuczoną pupę i o wsiadaniu na konia musiała na jakiś czas zapomnieć
I tak historia zatoczyła krąg i Bossan musiał powrócić do swego pierwszego jeźdźca, czyli mnie. Zwłaszcza, że z naszej pary pięciolatków przygotowywanych na mistrzostwa, Klaudynka widziała Martynę raczej na Cesrze. Pierwsza jazda była próbą charakterów, Bosiu po trzystu metrach stwierdził, że nie wejdzie pode mną do lasu i zrobił zwrot w kierunku domu. Nie chciałem z nim walczyć w tym momencie, więc taktycznie skręciłem w sad. Niestety, po jakimś czasie był kolejny las i sytuacja powtórzyła się, zamiast do przodu, koń cofał się. Nie wiem, czy nie pogwałciłem tym wszelkich zasad jeździectwa( w końcu jestem tylko biegaczem), ale w tej sytuacji odwróciłem konia tyłem do kierunku jazdy i tak pokonałem cały leśny odcinek. Sytuacja jeszcze raz się powtórzyła w następnym lesie, ale to był już ostatni taki numer Bossana. Dalej było już znośnie. I tak z jazdy na jazdę dopasowywaliśmy się do siebie. Nie, żeby było pięknie, ale czasem łapałem się na tym, że to normalny koń.
Aż przyszedł wczorajszy dzień- wyjechaliśmy w samo południe, w upał koło 30 stopni, nic nie zapowiadało raptownej zmiany pogody. Bossan szedł dość leniwie(pauzował kilka dni) w połowie pętli pojawiły się czarne chmury, ale jakoś działa przeciw gradowe tym razem milczały, niemniej postanowiłem wracać najkrótszą trasą do domu- tak na wszelki wypadek. Ale nawet najkrótszą, to ze siedem kilometrów polnymi i leśnymi drogami. Gdy już mogliśmy galopować, zerwał się wiatr. Postanowiłem przeczekać za krzakami, żeby nie znaleźć się w lesie w taką wichurę. Zeskoczyłem z konia i wtedy rozpętało się piekło, Bossan stał w miarę spokojnie, póki nie zaczął sypać grad wielkości owoców czereśni. Wtedy zaczął krążyć wokół mnie gwałtownie, analizowałem w głowie, co się może stać jak go puszczę ? Na szczęście nie szarpał się w panice i wreszcie udało się go zatrzymać, wreszcie mogłem zdjąć mu wodze z szyi i ruszyliśmy w kierunku domu drogą, która w tym momencie była lodowatym strumykiem. W lesie przekonałem się o słuszności decyzji o zatrzymaniu, cała masa wywróconych drzew, droga usłana gałązkami i liśćmi i mgła, a raczej opary z gwałtownie topniejącego lodu. A na moście koło gajówki niespodzianka w postaci zawieszonego na barierkach konara wierzby. Perspektywa ominięcia to nadłożenie bagatela, siedmiu kilometrów z koniem w ręku lub zrzucenie konara z barierki, czego nie zrobię trzymając Bosia. I co robię? Zarzucam wodze mojego panikarza na słupku mostu, mocuję się z trzeszczącym konarem stękając przy tym niemiłosiernie z wysiłku i…udaje się, Nie w pełni, bo bydle ciężkie, ale sterczy tylko pół metra nad ziemią. Uwalniam Bossana, ten daje się przekonać do przeskoczenia gałęzi i mamy wolną drogę do domu. Tutaj też coś się zmieniło, zwalone drzewo na ujeżdżalni, przyczepa dla koni zaparkowana w płocie, ale reszta koni w komplecie na pastwisku. Rozsiodłuję rumaka i puszczam na padok, co ten wykorzystuje na radosne tarzanie w błocie, Chyba kocham bydlaka!?
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Truskawa (2016-06-19,00:06): To oczywuste,że kochasz bydlaka. Nie mam zadnych wątpluwości. Dobrze, ze nic wam nie jest.
|