2015-04-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Marathon Des Sables - relacja Michała Głowackiego (czytano: 5960 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.facebook.com/glowackirunner?__mref=message_bubble
Kiedy dowiedziałem się o 14-tej pozycji Polaka w tym z najbardziej ekskluzywnych a jednocześnie uznawany za najbardziej nieprzewidywalnych i najtrudniejszych biegów świata jakim jest Marathon Des Sables uznałem że trzeba nawiązać jakiś kontakt i zaczerpnąć jak najwięcej informacji. Z racji iż tym biegiem interesuję się odkąd sam zacząłem swoją przygodę z bieganiem i z racji przede wszystkich finansów jak do tej pory nie udało mi i się w nim jak do tej pory jeszcze uczestniczyć.
Maraton Piasków odbywający się nieprzerwanie od 1986 roku na południu Maroku na największej pustyni świata. Pierwsza edycja była właściwie spotkaniem amatorów joggingu, dla których przebiegnięcie klasycznego maratonu nie stanowiło problemu i potrafili przebiec na treningu co drugi dzień taki dystans - postanowili poddać się poważniejszej próbie. Dziś na liście startowej, obok nikomu nic nie mówiących nazwisk, rozpoznajemy zawodników z reprezentacji krajów. Co nie przeszkadza uczestniczyć w pustynnym maratonie osobom na codzień zupełnie nie związanych ze sportem: są to ludzie biznesu, naukowcy, dziennikarze, lekarze, studenci - reprezentanci wszystkich zawodów i obojga płci! Warto nadmienić, że wpisowe jest bardzo drogie i wynosi w zależności od terminu zgłoszenia i narodowości od 3000 euro.
Regulamin zawodów jest surowy i ściśle przestrzegany. Uczestnicy biegu muszą być całkowicie samodzielni - zabronione jest udzielanie jakiejkolwiek pomocy podawanie napojów czy też jedzenia. Biwak zawsze składa się z dwóch części: wydzielonej dla zawodników oraz przeznaczonej dla obsługi, prasy i gości. Biegacze sami przygotowują sobie część posiłków i musi im starczyć określona racja wody i pożywienia. Zdarzył się etap kilka lat temu, kiedy to podczas burzy piaskowej, zawodnik zgubił szlak. Ekipy ratownicze po czterech dniach poszukiwań odstąpiły od poszukiwań wpisując go na listę zaginionych.
Po mniej więcej dwóch tygodniach odnaleźli go tubylcy na wielbłądach zajmujący się przemycanie emigrantów, jednym słowem zawodnik miał szczęście iż jest biegaczem, obrał sobie jeden kierunek i biegł przed siebie. Mimo swojej i tak skromnej wagi, ubyło mu dodatkowo 12kg a jak wspomniał nie miał żywności i pożywiał się tylko...własnym moczem - co go utrzymało przy życiu!!.
Największa zmora biegacza jest tu temperatura, w dzień dochodzi do 50 a niekiedy do 60 stopni C i w nocy spada do ok 3-4 stopni. Zawodnicy biegną z całym ekwipunkiem który jest wyznacznikiem organizatora i trzeba się trzymać ściśle regulaminu.
Plecak ważący 10km musi zawierać m.in.śpiwór, zapalniczka, latarka z zmiennymi bateriami,gwizdek, nóż z metalowym ostrzem, anti venon pump w razie ukąszenia skorpiona do wyssania jadu, 10 agrafek, krem przeciwsłoneczny plus 50, dezynfekor na owady, lusterko, kompas, folia aluminiowa ochronna
Przez cały czas trwania biegu na końcu stawki podąża marszem wielbłąd wyznaczający limit czasu. Wyprzedzenie przez wielbłąda kończy marzenia o dotarciu do mety, zawodnik musi zejść z trasy.
Zapraszam do relacji najlepszego z Polaków tegorocznej edycji Michała Głowackiego, który zajął bardzo wysokie 14-te miejsce klasyfikacji generalnej, nikomu jak do tej pory nie udało się z Polaków zająć tak wysokiej pozycji.
Rekordy życiowe
800m 1:51.32 Emporia (USA)15.05.2004
1500m3:49.75 Louisville (USA) 29.05.2004
3000m 8:28.11 Watford (GBR) 27.07.2011
3000m ind. 8:54.32 Spala (POL) 20.02.2011
5000m 14:49.32 Bydgoszcz (POL) 13.08.2011
Half Marathon 1:10:35 Birmingham (GBR) 24.10.2010
Marathon 2:26:45 Manchester (GBR) 28.04.2013
Przygoda z Maratonem Piasków tekst MICHAŁ GŁOWACKI
Przygodę z bieganiem rozpocząłem 15 lat temu. W wieku 18 lat trenowałem w Szczecińskim MKL-u. Zawodnikiem byłem średnim, brakowało mi talentu choć zawsze byłem nazywanym “koniem” bo wykonywałem ponadprzeciętną pracę na treningach. Po kilku latach treningów wiedziałem, że ze mnie Kenenisa Bekele nie będzie, wiec zdecydowałem sie na wyjazd za ocean do Lindenwood university.
Tam sportowo się troszkę rozwinąłem.
Po powrocie z USA przeniosłem sie do Wielkiej Brytanii. Tam przez parę lat troszkę się opuściłem z bieganiem, przybyło parę kilogramów. Spotkałem mojego przyjaciela z polskich bieżni, który mnie namówił do wspólnych treningów. Jeszcze cztery lata temu byłem w stanie wystartować na MP w Bydgoszczy na dystansie 5000m.
Pierwszy raz o Maratonie Piasków przeczytałem 14 lat temu i wtedy obiecałem sobie, że kiedyś tam wystartuję. Powalczę przede wszystkim ze swoimi słabościami. W tamtym czasie nie mogłem ogarnąć jak można biegać maraton po piachu z pełnym plecakiem. Teraz to dla mnie bułka z masłem:)
Przygotowania
Teraz bogatszy o doświadczenie z Maratonem Piasków wiem ze popełniłem mnóstwo błędów przygotowawczych. Trenowałem jak do normalnego maratonu, biegałem za szybko i za krótko. Na treningach ciągle rozpędzałem się do średniej 3.25 na 14 km za mało biegając w terenie pagórkowatym a za dużo po asfalcie na płaskim terenie
Kilometraż zrobiłem całkiem spory w styczniu 600km, w lutym 420km.
W marcu na 3 tyg przed MDS doznałem kontuzji podczas biegu w Milton Keynes 20 mil. Miałem tam pobiec treningowo i kontrolować tempo, a ja się zapaliłem. Połówkę przebiegłem w 71 minut . Na jednym z ostatnich km poczułem ból w mięśniu czworogłowym ale jakimś cudem dotruchtałem do mety. Następne 2 tyg przed MDS spędziłem na masażach, basenach i krótkich wybieganiach po 10 km. Ominąłem cały sezon przełajowy, a to jest bardzo zalecane w przygotowaniach.
Przygotowanie do MDS jest bardzo czasochłonne. To nie jest trening do startu na 10km, więc czasu dla rodziny było bardzo niewiele. Prowadzę duży lokal (pub) w centrum Londynu i pomagam żonie w prowadzeniu jej firmy.
Ciężko było pogodzić treningi z obowiązkami zawodowymi i życiem prywatnym ucierpieli na tym moi najbliżsi - syn z małżonką. Zamiast wieczorem spędzać czas z rodziną ja wychodziłem na 30 km wybiegania. Często na treningi wychodziłem późnym wieczorem o 21 lub wcześnie o 6 rano. Żona zawsze powtarza ze bieganie jest moja drugą miłością, więc mi wybacza wieczorne spacerki.
Zamiast jechać z synem na mecz ja jechałem na zawody, a moja żona przejmowała rolę taty i zabierała 6 latka na mecz. Największe wsparcie miałem od niej. Jest bardzo wyrozumiała i podziela moją pasję czym jest bieganie. Sama jest bardzo aktywna.
Koszta
Nie zliczyłem całych kosztów MDS, ale oscylują w granicach 25 tys pln.
Wpisowe, bilety lotnicze, sprzęt, odżywki, co chwilę coś nowego wyskakiwało :).
1 etap 36.2km
Po przyjeździe na Saharę na obozie od razu zobaczyłem, że sprzęt który posiadałem był złym wyborem. Plecak, buty itp ok, ale śpiwór za duży 950 g zdecydowanie za duży żeby myśleć o ściganiu się z resztą. Przeszkadzał mi w poszczególnych etapach, dopiero na 4 etapie miałem miejsce w plecaku żeby go schować. Zacząłem stopniowo odciążać plecak zmniejszając go z 9 kg do 7.800 g. Przede wszystkim pozbyłem się jedzenia. Śniadania ograniczały się do batonika zbożowego, z 2000 kcal zrobiło się 1400 włączając w to żele energetyczne i napoje regenerujące na 7 dni (o obżarstwie nie było mowy).
Na 1 etapie nastawienie było bardzo waleczne i optymistyczne. Wiedziałem że mogę nawiązać walkę z Dannym Kendalem (8 w tej edycji). Początek był szybki 10km w 43min biegłem z samą czołówką. Po 15 km Marokańczycy odskoczyli, więc biegłem z Anglikiem, Amerykaninem i Francuzami. Zacząłem odczuwać wagę plecaka, organizm słabszy z kilometra na kilometr. Na 28 km dopadł mnie kryzys. Pustynia powitała mnie brutalnie, skurcze nóg, po piachu biegłem jak pijany człowiek rzucało mnie od prawej do lewej. Ciężko było mi zachować równowagę. Kolejni zawodnicy mnie wymijali a ja chciałem zareagować, przyśpieszyć, utrzymać tempo przeciwników, ale moje nogi na to nie pozwalały.
1 etap ukończyłem na 16 miejscu. Byłem piekielnie zmęczony i bałem się drugiego dnia. Byłem pewien że nogi będą ciężkie, jednocześnie byłem bogatszy o parę doświadczeń - jak zbiegać, jak podbiegać. Elitę biegu miałem przed sobą, więc obserwowałem ich taktykę podbiegania na wydmy piaskowe zbiegi po kamienistych wzgórzach, czas jaki spędzali na check pointach (praktycznie oni przechodzili jak burza nie zatrzymując się nawet na 5 sec).
2 etap 31.1 km
Etap drugi był dla mnie zaskoczeniem bardzo pozytywnym, ponieważ czułem się podczas niego rewelacyjnie. Kontrolowałem tempo biegu, nie popełniłem tego samego błędu co dzień wcześniej. Zrozumiałem że tu rekordy życiowe czy forma z biegów ulicznych nic nie znaczą. Na maratonie Piasków zawodnicy z życiówkami na połówkę 64 min przegrywają z zawodnikami którzy mają życiówkę 71 min. Tu czasy z ulicy się nie liczą tutaj piach i góry je weryfikują.
Początek biegu od razu duża góra o wielkim stopniu nachyleniac. Ale to było nic do podejścia na “the Jebel El Otfal”. Przy pierwszym podbiegu było dość płasko choć nagminna ilość dużych kamieni dała o sobie znać. Nogi mnie niosły do przodu wiedziałem że mogę szybciej, chociaż bałem się podkręcić tempo bo nie wiedziałem co na mnie czeka. Po 10km stopniowo się przesuwałem do przodu zaczynając bieg na 20 pozycji. Z upływającym dystansem mijałem zawodników którzy popełnili ten sam błąd co ja w pierwszym etapie, za szybki początek. Przed drugim check pointem i ostatnim była długa, płaska prosta 2 km przebiegłem w 8.30. Minąłem Francuza i zbliżyłem się na krok do następnego, później się okazało, że wyprzedził mnie o jedno miejsce w kwalifikacji generalnej. Check point numer 2 było podejście pod wyżej wspomnianą górę Jebel El Oftal. 1 km wspinaczki zajął mi 19 min. Marokańczycy pokonali go w 14 min. Ostatnie 70 metrów przed szczytem wspinaliśmy się używając liny górskiej przymocowanej przez organizatorów. Bez liny nie było mowy żeby zaliczyć tę piekielną górę, której nachylenie wynosi 18 stopni. Nie udało mi się utrzymać tempa Damiana Vieredet. Przybiegłem do mety na 15 pozycji i muszę przyznać, że na drugim etapie pobiegłem chyba najbardziej odważnie. Byłem mega wyczerpany po biegu. Nie byłem w stanie iść z 3 butelkami wody do swojego namiotu numer 25.
3 etap 36.7km
Etap 3 okazał się dla mnie najcięższy, jednocześnie pokazał moją silną stronę czyli charakter do walki zwłaszcza na końcowych kilometrach. Od początku źle mi się biegło. Nie mogłem wytrzymać tempa słabszych zawodników. Po 15 km na trasie temperatura osiągała 46 stopni (pot lał się ze mnie jak woda z kranu). Nogi jak z ołowiu nie były w stanie przyśpieszyć. Na drugim “check point” dogoniła mie najlepsza kobieta Elisabeth Barnes to już mnie podłamało do końca i uświadomiło mi jak słabą dyspozycję miałem tego dnia. Jednocześnie miałem w głowie słowa Dannego Kendalla, że “wyścig zaczyna się dopiero jutro na 92km” więc też nie chciałem się wypłukać z wszystkiego przed najdłuższym etapem. Przez głowę przewijało mi się tysiące myśli "dlaczego postanowiłem się tak męczyć, po co to robię?. Lepiej było wydać pieniądze na wycieczkę z rodziną all inclussive zamiast biegać po morderczej Saharze". Po paru kilometrach biegu z Elisabeth Barnes zażyłem ostatni żel kofeinowy przygotowany na ten etap. Organizm odżył, czułem że się pobudziłem fizycznie i jednocześnie nadeszły pozytywne myśli " dasz radę naciśniesz na ostatnich 5km ". Ostatnie 5km zaczęły się długim mozolnym podbiegiem, pod górę która była usłana złocistym piachem. Podbiegałem pod nią powoli jednocześnie miałem uczucie że mam drugie życie w nogach i finisz będzie mocny. Na podbiegu zajmowałem 27 pozycję mając przed sobą zawodników w zasięgu wzroku. Na ostatnim podbiegu towarzyszył mi Ed Kerry i Elisabeht Barnes. Po zaliczeniu ostatniego podbiegu zegarek wskazywał, że do mety zostało około 3km. Było w miarę płasko choć podłoże było piaszczyste z dużą ilością kamieni. Zdecydowałem się na szaleńczy finisz. Po pokonaniu ostatnich 3 km wyprzedziłem 7 zawodników tym samym meldując się na mecie na19 pozycji, a Edi który biegł ze mną na 3 km stracił do mnie ponad 3 min.
Po każdym etapie starałem się jak najwięcej wypoczywać popijając ciepłego regenerującego shake.
Z dnia na dzień miałem więcej odcisków. Paznokieć na dużym palcu po 3 dniu zakomunikował mi że ma dość takich warunków butowych i postanowił sobie zejść:)
W obozie namiotowym panowała super atmosfera każdy każdego wspierał. Dzielił się wrażeniami z biegu. Ja swój namiot dzieliłem z czteroma zawodnikami z Rumuni, jednym z Węgier oraz zawodniczką z Polski Natalią. Z niepokojem wyczekiwałem wieczoru, kiedy Commissaire Bivoace przyniesie listę wydrukowanych maili, wiadomości od kochanej żony, największej mojej fanki która przeżywała każdy kilometr mojego biegu, bacznie mnie obserwując na żywo na stronie MDSu. Maile od niej zawsze mnie rozśmieszały i dawały ogromną siłę do walki podczas kolejnego etapu biegu.
4 Etap 91.7km
Nadeszła chwila prawdy najdłuższy bieg w moim życiu. Obawiałem się tego dnia a teraz musiałem mu stawić czoła.Top 50 startowało 3 godziny później po całej reszcie biegaczy. Pamiętam, że tego ranka było dość wietrznie. Siedziałem opatulony w śpiworze jeszcze na 30 min przed startem. Obozowisko zniknęło w ciągu 2 godzin wszystkie namioty, posdety banery głośniki były już spakowane na tiry.
Na sam start przyleciał helikopter z pomysłodawcą biegu MDS Patricem Bauerem.
Ustawiliśmy się w jednej lini. Zawodnicy zaczęli odśpiewywać "hymn" MDS czyli "Highway to Hell" zespołu AC/DC, chwila której nie zapomnę do końca życia. Ciarki przeszły mi po plecach. Odciski na stopach bardzo mnie bolały, choć wiedziałem, że jak usłyszę głos startera ból odejdzie i rozpocznie się walka z samym sobą. W głowie kłębiąca się myśl "Teraz albo nigdy". Ruszyłem...
Start był pod górę, po piachu. Biegłem spokojnie wiedziałem, że będzie czas i dystans na ściganie się. Wybiegliśmy w strasznym upale, więc postanowiłem się zbytnio nie męczyć. Nigdy nie przebiegłem więcej niż 55km I nie wiedziałem jak moje nogi zareagują na 70 czy 80km. Na pierwszym Check point byłem jednym z ostatnich całej 50 - tki. Po 5km dołączył do mnie Irlandczyk Ciaran Dunne, który był zaskoczony tempem kiedy mu powiedziałem ze chcę pobiec 11godz zapytał się wtedy co ja tu robię? jeżeli chcę pobiec taki czas muszę zdecydowanie zwiększyć tempo. Przebiegaliśmy przez malownicze Oazy. Na 34 km spotkałem się powtórnie z górą Jabal El Otfal. Tym razem podbiegaliśmy pod nią z drugiej strony. Schodząc po górze ponownie korzystaliśmy z pomocy liny górskiej zamocowanej przez organizatorów. Irlandczyk biegł ze mną do 50km. Pamiętam jak na 50 km żartował, że został nam do pokonania już tylko maraton. Mijałem kolejnych słabnących zawodników, ktorzy wystartowali wcześniej. Ludzi, którzy mnie dopingowali na trasie bo dowiedzieli, że jest jakiś Polak który nawiązuje walkę z elitą. Nie wiedziałem na której pozycji biegnę. Bardzo ciężkie chwile przeżywałem od 40km do 70km gdzie biegliśmy cały czas po piaszczystych wydmach, które kosztowały mnie dużo energii. Zapadł zmierzch, włączyłem latarkę, temperatura spadła do 20 stopni C. Wtedy ruszyłem do małego ataku. Zwiększyłem tempo podłoże było pod moje bieganie czyli twarde i w miarę płaskie. Wiedziałem, że się przesuwam w górę kwalifikacji. Na 74km spotkałem Edwarda Kerry. Później jak się dowiedziałem, na pewnym etapie biegu straciłem do niego nawet 20 min. Pod koniec 4 etapu biegu zerwał się spory wiatr, było chłodno, a ja przyśpieszałem. Wiedziałem, że zachowałem dużo sił na koniec. Mijałem kolejnych zawodników, potykając się na nierównym podłożu co 3 krok. Zbliżałem się do mety choć chciałem żeby meta była dalej bo wiedziałem że zawodnicy słabli, a ja miałem dużo energii i odrabiałem straty choć zabrakło dystansu. 92 km ukończyłem w 11h 16min 49s co dało średnią 8.16km na godz. Bieg mentalnie i fizycznie zniosłem bardzo dobrze. Cel był 11h i się udało. Żałowałem tylko że ruszyłem do odrabiania strat o jakieś 10km za późno. Pamiętam jak dziś dotarłem do obozu była burza piaskowa znalazłem swój namiot nr 25 który był cały powalony na ziemię przykryty niezliczonymi kilogramami piasku. Wypiłem regenerujący napój “dwa energy bar” przykryłem się zakurzonym śpiworem i zasnąłem na gołej ziemi. Rano kiedy się obudziłem miałem po biegu mieszane uczucia. Byłem jednocześnie zadowolony i zły na siebie. Zadowolony, że udało mi się przebiec wszystkie cztery etapy bez chwili postoju nie wliczając w to obowiązkowych sekundowych przerw na check pointach- na odbicie kart na wodę, a zły, że nie poszedłem odważniej bo byłem w stanie spokojnie urwać z 30 - 45 min. choć byłem zmęczony fizycznie bo nigdy nie biegłem przez 11h.
Etap 4 ukończyłem na 17 miejscu
5 etap 42.2km
Na ostatnim etapie który zaliczał się do ogólnej kwalifikacji zająłem 14 lokatę tracąc 23 minuty Damiena Vieredat, który uplasował się na 13 pozycji. Natomiast zawodnik 15 - ty Philippe Verdier tracił do mnie tylko 15 sekund. Skupiłem się na obronie 14 miejsca, jednocześnie biegnąc swoim tempem. Nie szaleć od początku tylko czekać na końcowe kilometry w przypadku jeżeli Philippe byłby obok mnie. Moja szybkość nabyta z bieżni nie pozwoliła by mu wyrwać mojej 14 lokaty. Przed etapem maratońskim strasznie miałem pocharatane stopy choć mięśniowo czułem się dobrze. Okazało się że odcinek maratoński był w miarę płaski na twardym podłożu oprócz 4 km wydm piaszczystych i 43 km zamiast 42.2 odcinek był bardzo szybki. Bieg kontrolowałem od początku, czułem się bardzo dobrze do połowy dystansu biegłem sam nie oglądając się za siebie nawet na sekundę. Połowę dystansu pobiegłem w 1.53. Po 25km dołączył do mnie Damien zawodnik 13 w generalce pokonywaliśmy resztę dystansu razem. Na odcinku 30-34 km były wydmy piaszczyste to wtedy Damien próbował mnie zgubić, ale bez rezultatu. Czułem się mocny w tym dniu i już po połowie dystansu byłem na siebie zły pytając się samego siebie czemu nie spróbowałem zniwelować straty 23 min. do ostatnich kilometrów. Biegłem razem z Damienem, który wyczekiwał tylko momentu aż zmienię bieg i mu odjadę.Tak się stało na 39 km z tempa 4.20 km w przeciągu 100 m wskoczyłem na tempo 3.40. Zgubiłem kolegę z Francji i finiszowałem do mety. Ostatni km pokonalem 3.20 co pokazało mi że miałem dzień “konia”. Na ostatnich 3 km włożyłem Damianowi Verdiet prawie 2 min.
Na mecie czułem ogromną radość, energia mnie rozpierała. Medal wręczał mi sam Patryk Bauer, choć jak chwilę ochłonąłem muszę przyznać że uroniłem parę łez. Brakowało mi w tym momencie najbardziej mojej żony i syna, wiedziałem że oglądają mnie na web cam live.
Etap 5 zakończyłem na 15 miejscu z czasem 3.48.25
W generalnej klasyfikacji zająłem 14 miejsce z czasem 25.32 h
6 etap 11.5km
Ostatni etap był to bieg charytatywny nie zaliczający się do generalnej kwalifikacji. Bieg był mierzony czasowo. Przez to było całe zamieszanie w generalnej kwalifikacji bo przez przypadek czasy dołączano do generalnej kwalifikacji, ale szybko organizatorzy naprawili swój mały błąd. Wyeliminowali czasy z biegu Unicef więc byłem 14 w generalnej klasyfikacji, a co nie które media napisały 17. Bieg przemijał w miłej atmosferze. Był czas na rozmowy z Chema Martinezem czy Dannym Kenadelm. Zdjęcia na wydmach i podziwianie pięknych widoków Maroka
Podsumowanie
To była przygoda, bieg życia, miałem okazję sprawdzić swój organizm w ekstremalnych warunkach, poznać masę ciekawych ludzi. Zostałem zaproszony przez oragnizatorów na prywatną kolację gdzie była szansa poznać parę tajemnic biegu.
Zakochałem się w biegach Ultra. Mam zamiar wystartować za rok na MDS przy pomocy sponsorów. Chciałbym również zaliczyć parę biegów z serii Ultra trial world tour. Chciałem podziękować zawodnikom z mojego namiotu oraz nowo poznanym fantastycznym ludziom za wsparcie i porady podczas 30 tego MDS. Duże podziękowania dla znajomych i rodziny którzy trzymali za mnie kciuki. Podziękowania dla Maćka Śniegorskiego "Sklep biegacza" za sprzęt sportowy. Największe podziękowania chcę skierować do mojej żony Anny i syna Michała Juniora, którzy znosili to wszytko przez ostatnie miesiące, którzy zawsze mi kibicowali, wspierali duchowo i byli ze mną na każdym kilometrze. Bez Nich nie było by mnie na 30 Maratonie Piasków.
INNE DANE
Plecak musiał ważyć nie mniej jak 6.5kg, a nie więcej niż 14kg, choć byli zawodnicy którzy mieli cięższy plecak, np kolega z Węgier zabrał całą lodówkę ważącą ok 15kg.
Co do warunków pogodowy to były zmienne jak kobieta.tzn nie było mrozów czy ulew ale ranki i wieczory były bardzo zimne temp raz spadła do 9c. Rano zawsze mi było bardzo zimno ponieważ zawsze z ranka był wiatr. Raz mocniejszy raz słabszy a ja oprócz spodenek i koszulki nic nie miałem na sobie wiec często marzłem. Jak większość startów było rano więc temp. oscylowała w około 25 stopni ale jak już wybiła 11 było grubo ponad 30stopni jednego dnia zanotowaliśmy 46 stopni więc patelnia. Często było tak że na trasie zrywał się wiatr czasem było fajnie poczuć bryzę ale często ten wiaterek wiał w twarz z piaskiem wiec to utrudniało bieganie no i trzeba było zakłada buff na twarz. Ogólnie warunki ze względu na panując skwar zza dnia były bardzo utrudnione
Co do wpisowego, jest drogie dlatego, z czego bardzo duże koszta pochłania ubezpieczenie, druga sprawa to logistyka która nie jest tania. Przeniesienie całej wioski namioty obozowisko, koszty helikopterów wszystkie tiry, jeepy - to wszytko musi kosztować. Marketing, przy maratonie na etacie pracuje 60 osób przez cały rok a przez 3 tygodnie w którym trwa maraton 400. A najważniejsze rzecz to bezpieczeństwo zawodników(były pogróżki terrorystyczne i ta informacja jest z bardzo wiarygodnego źródła i opieka lekarska, nikt nie wiedział że był zawał podczas biegu na długim etapie i od wystrzelenia flary przez zawodnika który poczuł mega ból w klatce lekarze przy nim byli w 58 sekund - ta sytuacja miała miejsce rok temu.
Wyniki 30 Marathon Des Sables
Mężczyźni:
1 Rachid El MORABITY MAR 20:21:39
2 Abdelkader El MOUAZIZ MAR 20:35:35
3 Aziz El AKAD MAR 21:06:57
POLSKA
14 Michał GŁOWACKI POL 25:32:42
362 Wiesław KAMIŃSKI POL 40:00:51
928 Elżbieta SZMIGIELSKA MORIEUX POL 55:41:34
959 Anna LICHOTA POL 56:27:47
Michał Głowacki
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu (2015-04-25,09:19): Wielkie, wielkie gratulacje. Wspaniały wyczyn, czapki z głów. Wielki podziw, przy okazji relacji Michała, dla Pań które ukończyły ten morderczy bieg,... Ukłony,.... paulo (2015-04-25,21:00): Dwa lata temu zaczytywałem się o tym niezwykłym maratonie i nawet po obejrzeniu w National Geographik filmu o Mauro Prosperim nie omieszkałem podzielić się tym na MP. Uważam, ze jest to niezwykły, morderczy wysiłek, praktycznie nieosiągalny dla zwykłego maratończyka, takiego jak ja. Wielki szacunek dla "naszego" i trzymam kciuki za następnych śmiałków :) marcingtk (2015-04-26,22:37): zastanawiam sie gdzie jest granica ludzkich mozliwosci,to jedno a drugie Michale maraton pochlonal, wciagnal
,-juz tak duzo mamy ale ciagle wiecej chcemy :) -"zadna rzecz materialna nie jest trwala i nie da nam tyle co w twoim przypadku ten maraton-szacun
|