Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [72]  PRZYJAC. [66]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Patriszja11
Pamiętnik internetowy
Życie na przełaj

Patrycja Dettlaff
Urodzony: 1983-10-11
Miejsce zamieszkania: Nowa Iwiczna
68 / 92


2015-03-20

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Jak Syzyf wyhodował swój kamień (czytano: 1078 razy)

 

Jeśli nie masz nic do powiedzenia
zamilcz
Jeśli nie masz motywacji aby dalej biec
zatrzymaj się


Nie wiedząc już czy to ja mam dość swojego ciała
czy to ono ma dość mnie
z początkiem roku postanawiam zrobić sobie przerwę
odpocząć
Dwa tygodnie pierwszego w życiu roztrenowania
mijają mi jak z bata strzelił
ani się oglądam
a u progu wita mnie kolejny sezon
i kusi swymi atrakcjami.
Wygłodniała po dwóch tygodniach nic nie robienia
na dobry początek sezonu
startuję w Falenicy
i...
zaraz za drugą górką
stopa ucieka mi na szyszce
słyszę traaach
czuję ból
i jak w bajkach widzę krążące wokół gwiazdki
W pierwszej chwili
jest przerażenie
nie mogę stanąć na nogę
mam kontuzję co teraz
drugie uczucie to retoryczna złość
dlaczego teraz? dlaczego ja?
Po nim następuje już znane wszystkim biegaczom
wyparcie
nieee nic mi nie jest trochę tylko boli
ooo nawet mogę już stanąć więc może zdołam ukończyć bieg.
No więc jak to rodowita Polka i biegaczka
kończę bieg ze skręconą (jak myślę) kostką
i kuśtykam do domu w nadziei
że jednak to nic poważnego.
Mijają dni a noga wciąż boli
jest sztywna
mało tego
po całym dniu stania w okresie świątecznych przygotowań
puchnie jak bania
na dwa dni niemal uniemożliwiając mi chodzenie
lekko przerażona znów robię kilka dni wolnego
po których opuchlizna znika
więc i ja wracam do biegania
Co prawda jest to żółwi trucht w stabilizatorze
ale dla mnie zawsze to coś.
Ponieważ optymizm nigdy mnie nie opuszcza
myślę sobie że najgorsze już minęło
że teraz z każdym dniem będzie coraz lepiej
przecież najgorsze co może być przy kontuzji
to bezruch
więc odrobina ruchu może tylko przyspieszyć proces rekonwalescencji...
jednak jak się wkrótce okazuje nie tylko mój układ ruchu szwankuje.
Dopada mnie przeziębienie
po którym zostaje zapalenie pęcherza.
Z początku nie przejmuję się za bardzo tym stanem
ale gdy do objawów dołącza gorączka
i kłucie w boku idę do lekarza.
Z powodu powiększonych migdałków
Lekarz podejrzewa anginę
ale gdy wspominam o bólu w lewym boku
dostaję skierowanie na usg brzucha
w trybie dość przyspieszonym
czyli za miesiąc.
W międzyczasie walczę z nogą
tzn staram się trochę ją rozruszać
choć już mnie nie boli
wciąż jest dziwnie sztywna.
Gdy po dwóch tygodniach od kontuzji
na sylwestrowym wybieganiu
stopa znów boleśnie podwija mi się na zamarzniętym błocie
mówię sobie dość
i postanawiam odwiedzić znajomą fizjoterapeutkę.
Jakież jest moje zaskoczenie kiedy słyszę diagnozę
prosto z Cudownych Rąk Które Leczą:
- ależ ten staw jest zablokowany, musiałaś zwichnąć tę kostkę.
No i zaczyna się
godzina bólu spędzona na kozetce
na rozciąganiu ścięgna Achillesa skręconej nogi
do stanu pozwalającego na przywrócenie zakresu ruchu w stawie
i umożliwienie poprzestawianym kosteczkom wskoczenie na swoje miejsce.
W końcu udaje się
Po wizycie choć lżejsza o 120 zł
czuję się jak nowo narodzona.
W nadziei że teraz już będzie z górki
wznawiam treningi
a w wyznaczonym terminie
pojawiam się na usg
A tu kolejny szok
Diagnoza
Kamica nerki lewej!
Jak na ironię
Syzyf wyhodował swój kamień - myślę sobie
Choć lekarz twierdzi że złóg
jest słabo wyraźny i może być to piasek
jego rozmiary dają podstawy aby się zaniepokoić.
10 mm to musi być coś
skoro dostaję skierowanie do poradni urologicznej
i znów czekam na wizytę
tym razem dwa miesiące.
Po drodze wchodzę w wir przygotowań
do zimowych startów którymi
chcę zrekompensować sobie nieudany początek sezonu.
Jednak na cztery dni przed pierwszym z nich
Zimowym Półmaratonem Gór Stołowych
z godziny na godzinę czuję się coraz gorzej
rozkłada mnie na obie obie łopatki
ból i gorączka.
Nie poddaję się biorę leki przeciwbólowe
i udaję że atak kolki nerkowej to nic takiego.
Wraz z moją Szybszą Połową jedziemy w odwiedziny
do znajomych biegaczy
lecz ja zamiast biegać mam siłę tylko leżeć w łóżku i patrzeć w sufit.
- Oj myślę że w sobotę to Ty raczej nie pobiegniesz - kwituje mój stan znajomy Komandos
- A ja znając ją mogę się z Tobą założyć że pobiegnie - zaprzecza Moja Szybsza Połowa.
Chociaż schlebia mi taka wiara w moje możliwości
po dwóch dniach walki z chorobą
sama już nie wierzę że pobiegnę
mało tego bieganie przy prawie 40 stopniowej gorączce
wydaje mi się być ostatnią rzeczą na jaką
w ogóle mogłabym się zdobyć.
Postanawiam jednak że do Pasterki pojadę
chociaż potowarzyszę i pokibicuję Mojej Szybszej Połowie.
Widząc że ja nie odpuszczam
choroba daje za wygraną
i w piątek nad ranem budzę się zupełnie mokra
i jakby zdrowsza.
Gorączka ustępuje
a ja z godziny na godzinę czuję się coraz lepiej.
Nadal jednak w swym samopoczuciu daleka jestem od szczytu formy.
Pobiec czy nie pobiec oto jest pytanie.
Decyzja że biegnę pada dosłownie
na godzinę przed startem.
Ustawiam się na samym końcu stawki
i stawiam sobie za cel po prostu
ukończyć ten bieg.
Po strzale startera otaczający mnie biegacze
zaczynają... iść
W wyżłobionym na szerokość jednego człowieka tunelu w śniegu
mieści się tylko jedna osoba więc nie pozostaje mi z początku nic innego
jak iść w ich ślady.
Po kilku minutach takiego marszu
przy temperaturze ok -4 stopni Celsjusza
pomimo narciarskich rękawiczek zaczyna mi być przejmująco zimno
nadganiam więc nieco i próbuję wyprzedzać po głębokim śniegu.
To co nadrabiam na w miarę płaskim odcinku
tracę później gdy zaczyna się stromy oblodzony zbieg
tu wyprzedzają mnie posiadacze kijków i butów z kolcami.
Gdy dobiegam na pierwszy punkt odżywczy
słyszę jak ktoś krzyczy w moim kierunku:
- brawo jesteś 27 kobietą!
Ta sytuacja trochę mnie mobilizuje
Podrywam się do szybszego biegu
lecz co i rusz doganiam jakąś grupkę
i zaczynają się kłopoty z wyprzedzaniem.
W pewnym momencie wpadam dosłownie po pas w śnieg
Sytuacja jest nader zabawna.
Biegnąc tak znajomą trasą rozmyślam
kto by pomyślał że koniec tego tygodnia
może być tak zupełnie różny od jego początku.
Korzystając z przypływu dobrego samopoczucia
nadrabiam sporo na podbiegu pod Błędne Skały
a potem już tylko utrzymuję ten poziom.
Na mecie melduję się z czasem 3h 24min
jako 17 kobieta
i choć wynik jest daleki od ideału
odpuszczam sobie samej krytykę po tym biegu.
Cieszę się sukcesem Mojej Szybszej Połowy
która melduje się w pierwszej dziesiątce open
tego przecież bardzo trudnego biegu.
Po tym starcie z każdym dniem jest ze mną coraz lepiej
Dolegliwości nerkowe ustępują
zapisuję się więc na półmaraton komandosa
który stoi pod znakiem zapytania od listopada.
Tym razem biegnie mi się dobrze
a nawet znacznie lepiej niż w roku poprzednim
choć pogoda zmienia nieco charakter zawodów z biegowych
na tańce na lodzie.
Na mecie melduję się z czasem 2h 26min
co na zimowej trasie
jest moim absolutnym rekordem
i wynikiem lepszym od zeszłorocznego o 18min.
Choć przy dobrej obsadzie wynik starcza tylko na 11 miejsce wśród kobiet
myślami jestem zupełnie gdzie indziej
Cieszę się że mam okazję spotkać się z Nieustraszonym Włóczykijem
który dołącza na chwilę do naszej watahy
i znów jest jak za starych dobrych czasów.
Wydaje się że problemy zdrowotne z początku sezonu
ustępują lecz gdy tylko zaczynam się tym cieszyć.
Wszystko znów nieoczekiwanie wywraca się do góry nogami.
Najpierw Moja Szybsza Połowa
zaczyna skarżyć się na problemy z łydką
które teraz jego wyłączają na dłuższy czas z treningów
Później pada na naszego Małego Aleksandra.
Panoszący się grypopodobny wirus
który rozkłada wszystkich po kolei w otoczeniu
z nami obchodzi się wyjątkowo łagodnie
jednak gdy wydaje się że infekcja minęła
pojawiają się groźne powikłania
Dziecko tak żywe że rodzicom biegaczom
trudno za nim nadążyć
nagle z dnia na dzień odmawia chodzenia.
Z początku tylko przyglądamy się sceptycznie sytuacji
lecz gdy do objawów dołącza także wysoka gorączka
a Aleksander nie jest w stanie sam pójść nawet do toalety
jedziemy do szpitala.
Badania wskazują jednoznacznie
wirusowe zapalenie mięśni.
Nagle wszystko włącznie z bieganiem schodzi na dalszy plan
myślę tylko o zdrowiu dziecka
zostaję z nim w szpitalu
czuwam dzień i noc.
Na szczęście stan Małego Aleksandra poprawia się
i po trzech dniach zaczyna znów chodzić.
A ja wracam myślami do codzienności
i pojawia się lekki smutek.
Ten stan szybko wychwytuje Moja Szybsza Połowa:
- co się dzieje?
- nic szczególnego, smutno mi się zrobiło że nie pobiegnę ZUKa - odpowiadam
ale w tej sytuacji trudno siła wyższa
- ale wcale nie musisz rezygnować, jeśli będzie trzeba ja z nim zostanę
myślę że powinnaś pojechać tym bardziej że ja i tak nie wystartuję przez kontuzję
- niee to nie jest dobry pomysł jestem zmęczona, lekko przeziębiona
i myślami zupełnie gdzie indziej
- jak chcesz, ale pamiętaj że ja zawsze chętnie się nim zajmę.
- nie chyba źle bym się z tym czuła.
Ucinam tę jałową jak myślę rozmowę
sądząc że ten wyjazd i tak się raczej nie uda.
W piątek jest znaczna poprawa
Mały Aleksander ma już lepsze wyniki i może na weekend zostać wypisany do domu.
W obliczu tej dobrej nowiny podejmuję decyzję
która zaskakuje mnie samą
Jadę!
Znajomy biegacz przyjeżdża po mnie
wprost pod szpital
i jedziemy w Karkonosze
Usprawiedliwiam się w myślach
tłumacząc sobie że potrzebuję tego
jako odskoczni od piekła ostatnich dni spędzonych z dzieckiem w szpitalu
jednak ten głos zagłusza poczucie winy
i przekonanie że jestem wyrodną matką.
Na starcie staję ze spuszczoną głową
trochę mi głupio że jednak tu jestem.
Zamiast cieszyć się spotkaniem z górami
i dawno nie widzianymi znajomymi
myślami jestem już w domu po biegu.
Sam bieg okazuje się też dużo trudniejszy
od ubiegłorocznej edycji.
Trasa została odwrócona
i teraz na dzień dobry przychodzi nam pokonać 7km odcinek
do Hali Szrenickiej w kopnym śniegu
nawet bez wyraźnie wyżłobionej ścieżki.
Męczę się strasznie
Wychodzi zmęczenie i brak dobrego przygotowania.
Do pierwszego punktu kontrolnego z 2h limitem
docieram po 1h i 27min marszu gęsiego w głębokim śniegu
Mam dość!
A przede mną jeszcze 45km trasy z podejściem na Śnieżkę po drodze.
Ta myśl jakoś mnie przytłacza i do połowy dystansu ciężko powłóczę nogami
Później przy Odrodzeniu
odradzam się jakby
Choć trasa wciąż trudna a śnieg tylko trochę mniejszy
tak bardzo chcę mieć już to za sobą że zaczynam walczyć o każdy krok
i udaje się przyspieszyć nieco tempa.
Za Śnieżką robi się cieplej
więc odżywam aż za bardzo
Za wcześnie zaczynam finisz
i nogi kończą mi się dokładnie po 42km
gdy do mety pozostaje jeszcze 10km.
Wtedy dopada mnie straszny kryzys
choć jestem tak blisko
mam wrażenie że nie zdołam dotrzeć do mety.
Patrzę bezwiednie jak na w miarę płaskim odcinku
na którym nie mam sił biec wyprzedzają mnie kolejni biegacze
Ze łzami w oczach powłóczę nogami
Przebiegam metę zrezygnowana na ostatnich metrach daję się wyprzedzić jeszcze innej biegaczce.
Po przebiegnięciu mety pierwszą rzeczą jaką robię jest telefon do domu.
-Niepotrzebnie tu przyjechałam powinnam zostać z Wami - wyżalam się Mojej Szybszej Połowie.
-Nie dramatyzuj przynajmniej możesz biegać, byłaś w górach podziwiałaś je, robiłaś to co sprawia Ci radość
- Wiesz tak naprawdę podczas tego biegu ani przez chwilę nie czułam radości.
Z tym przygnębiającym stwierdzeniem wracam do domu ze spuszczoną głową.
Choć znajomi gratulują mówią że nieważne że czas godzinę gorszy bo warunki odwrócona trasa itd.
Ja wiem swoje
i nie potrafię cieszyć się z tego biegu.
Wiem że podjęłam złą decyzję co do tego startu na wariata
ale żeby to sobie uświadomić musiałam to zrobić.
Kiedyś obiecałam sobie pewną rzecz
jeśli dopadnie mnie jakaś kontuzja
gorszy okres
zamiast rozpaczać
zaplanuję sobie dłuższy urlop od biegania
tak abym zdążyła zanim zatęsknić
jak wtedy gdy byłam w ciąży
dokładnie tak...

Cisza na morzu
kamień śpi
Nie wiem co przyniesie jutro
siedzę w pociągu który ma trzy wagony w środkowym z nich
Do miejsca do którego zmierzam mam tak samo daleko jak do domu
ale kierunek jest jeden
zawsze do przodu
cokolwiek to znaczy
Jestem w takim miejscu że zmiana na lepsze
może oznaczać nawet chwilową przerwę w bieganiu
Powoli godzę się na to
i z drugiej strony ta myśl
daje mi motywację do robienia tego co wciąż
jeszcze trochę mnie kręci
Jutro inauguracja Montrail Ligii Biegów Górskich
Nie wiem jak będzie
ale przerywam milczenie
znajduję motywację
odnajduję się w teraźniejszości
co by się nie zdarzyło
na pewno o tym napiszę.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


macias24 (2015-03-21,18:17): Długo czekałem na Twój kolejny wpis. Trochę się działo przez ten czas. Życzę zdrowia, trzymam kciuki i już z niecierpliwością oczekuję na kolejne teksty :)
dziadekm (2015-03-22,07:40): Niestety organizm człowieka to nie maszyna i czasem się psuje.... wiem z własnego nikłego doświadczenia,że lepiej wyleczyć do końca kontuzję i odpuścić 1 lub 2 biegi, bo lubi się to mścić nawet przez rok i dłużej.... pozdrawiam biegowo i proszę o częstsze wpisy w blogu, który z przyjemnością czytam, hej
Inek (2015-03-23,21:39): Jak to dobrze, że w tym wszystkim znajdujesz zrozumienie i wsparcie u najbliższych. Życzę Ci Patrycja dużo zdrowia i zadowolenia z tego co robisz, samych trafnych wyborów :)
michu77 (2015-03-26,08:25): ...trochę mi to przypomniało moja ubiegłoroczną kontuzję. Nieodpuściłem, i nabawiłem się poważniejszych kłopotów z kręgosłupem. Teraz wiem, że trzeba sobie zrobić przerwę... a kiedy jest na to lepszy czas niż przełom roku. Powodzenia i zdrówka!!!
Mahor (2015-03-27,20:21): Twój przykład przywołuje nas do pionu.Zdrowego rozsądku uczymy się całe życie.A że czasem boli...
Patriszja11 (2015-07-15,17:28): Dziękuję Wam wszystkim za słowa otuchy bardzo mi pomogły w ostatnich miesiącach gdy uczyłam się jak nie biegać.







 Ostatnio zalogowani
jacek50
21:50
kos 88
21:35
Citos
21:32
Raffaello conti
21:22
fit_ania
21:09
Hubert87
21:00
wojtasbiegacz
20:58
uro69
20:29
chris_cros
20:23
Wojciech
20:14
bogaw
19:59
lachu
19:25
Stonechip
19:06
zbig
18:59
CZARNA STRZAŁA
18:56
entony52
18:53
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |