2015-02-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| B7D - sukces (czytano: 1830 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/ultramaratonka/photos/pcb.707312179361089/707311842694456/?type=1&theater
2014
Stan nogi poprawiał się. Nosiło mnie okrutnie, żeby nie zwariować nadmiar energii starałam się wykorzystać w basenie. Potrafiłam pływać 3-4 razy w tyg. po 1,5 do 2 km (kraul + grzbiet). Marcin Świerc pocieszał mnie, że taka mocna ogólnorozwojówka zaprocentuje w sezonie, a roztrenowanie i tak bym musiała zrobić. Przepływałam tak prawie półtora miesiąca, dopiero w drugie połowie października zaczęłam troszkę więcej truchtać. Od listopada tydzień w tydzień dostawałam od Marcina plan, a odsyłałam mu raport. Cele na sezon były dwa i to niewyśrubowane: połamanie 4h w maratonie i ukończenie B7D. Zaordynowany trening nie był dla mnie łatwy- przyzwyczajenie się do 5-ciu dni treningowych i zmiennych środków, w tym znienawidzonych skipów, kosztowało głowę trochę wysiłku. Ustawianie głowy zaczęło się właśnie od zaakceptowania treningów, nie dyskutowania czy trzeba. Ciało się nie buntowało, że za ciężko, to głowa. marudziła, że "nie lubi" rytmów czy interwałów, które tłukłam wieczorami po pętlach przy Parku Fontann, jak chomik na kołowrotku.
Trening szybko przyniósł efekty, już w styczniu poprawiłam życiówkę na 15km, a w kwietniu maraton skończyłam z czasem 3:50 i..... niedosytem. Wynik był słabszy, niż możliwości, bo... zaniedbałam regenerację. Generalnie jednak forma rosła :) Miałam świadomość, że moją piętą achillesową w górach są zbiegi. Jedyną formą oswojenia się z nim jest trening w naturze. Nie da się wyćwiczyć zbiegu po błocie i / lub kamieniach latając w dół po wyasfaltowanych ulicach. Trochę wysiłku włożyłam w organizację różnych wyjazdów, ale za to praktycznie w każdym miesiącu byłam w górach przeplatając Beskid Sądecki z Tatrami. Przed B7D jedyny sprawdzian jaki zaplanowaliśmy to Chudy Wawrzyniec na trasie 50+. Ten start wypadł super, bo biegnąc spokojnie na 75% mocy załapałam się w 9 m-ce w generalce kobiet. Był tylko jeden mały problem – odbiłam stopy….to miało się zemścić.
B7D
Trudno opisywać sam start. Trasę znam jak zły szeląg – biegam tam od 15 lat. Na starcie stanęłam przygotowana, z dobry nastawieniem, jedyną niewiadomą było jak wytrzymają moje stopy, które nie do końca wyleczyły się po Chudym. Od początku startu pilnowałam się swojego własnego rytmu. Generalnie mało rozmawiałam. Wiedziałam, że jeśli chcę wygrać te walkę ze sobą i z założonym czasem, to musze się skupić na sobie, troszkę egoistycznie nawet… Z pierwszego etapu najlepiej zapamiętałam ostatni zbieg przed Rytrem – ślisko, błocko, ludzie zbiegają ostrożnie. A mnie jakby skrzydła wyrosły… salomony speedcrossy trzymały się pięknie podłoża, dość fajnie wychodził mi balans ciałem… nie mogłam uwierzyć jak wiele osób tam minęłam. Przez punkt przy Hotelu Perła Południa przeszłam dość szybko przy pomocy sprawnych wolontariuszy. Na podejściu pod Prehybę zaczęłam odczuwać stopy, przez co lekko motywacja spadła. I to był jedyny moment obniżenia nastroju na całym biegu … Na szczęście zanim osiągnęłam Schronisko na Prehybie dostałam sms od mamy (5 słów, a + 100 do siły). Potem poszło…. Troszkę przeszkadzał upał, ale czułam się zaskakująco dobrze. Na punktach obowiązkowo jadłam pomarańcze z solą i ew. podjadałam coś stałego np. drożdżówki popijane herbatą, w drodze żele + woda z bukłaku lub wystawiana przez mieszkańców. Starałam się unikać proponowanej przez organizatora wody, bo była wysoko zmineralizowana i lekko gazowana, co nie służyło żołądkowi. Przed punktem w Piwnicznej po raz kolejny spotkałam Malwinę, która poznałam na Chudym, a teraz parę razy tasowałyśmy się ma trasie. Miała niezły kryzys, chciała skończyć. Udało mi się ja namówić na kontynuowanie, ostatecznie przybiegła parę minut po mnie. Widziałam, że fizycznie jest mocniejsza ode mnie, i znów uświadomiłam sobie, że jak mam ukończyć ten bieg, to muszę wykrzesać siły psychiczne.
Za Piwniczną wspinanie się pod górę w niezłym upale kosztowało masę sił. Mniej więcej na tym etapie pojawiły się w mojej głowie słowa: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. Do końca biegu powtarzałam je jak mantrę…. Przydały się zwłaszcza na po ok. 77 km, gdy przyczepy mięśni czworogłowych ud w obu nogach na raz postanowiły okazać swe niezadowolenie z długiego wysiłku. Zabolało, zakur…, zwolniłam. Chłopak, który biegł blisko zapytał co się stało, odpowiedziałam, zapytał „I co?” Odpowiedź „Niech spier… do mety jeszcze 23 km”. Roześmiał się. Nawet mi przez myśl nie przyszło, żeby się wycofać. Wręcz oczekiwałam tego momentu ….Wiedziałam, że w pewnym momencie będzie boleć. Stopy bolały od 44 km, doszły uda… przetrwałam najgorszy moment i dalej do przodu. Tyle, że jeszcze bardziej skoncentrowałam się na zbiegach.
Dotarłam do punktu w Wierchomli, miałam tylko 3 min straty do założonego czasu… Ktoś mnie zawołał, zanim się obejrzałam wpadłam w objęcia kolegi ze Spartan. Niespodziewane spotkanie i entuzjazm kolegi natchnęły mnie niesamowitą energią. Przydała się ona na najbardziej upierdliwym podejściu pod wyciągiem na Wierchomlę. Podobno cuda się tam z ludźmi działy, kolega opowiadał o napadach śmiechu, inny o totalnej niemocy i załamaniu. Podejście ma ok. 1700m. Ja miałam w pamięci lipcowe zawody w biegu pod górkę w Zakopanym i to, jak organizm tam oszukiwał mnie, że więcej nie da rady. Skoro w Zakopanem przeżyłam biegi na 1300 m z większym nachyleniem, to powtarzałam sobie, że Wierchomla też mnie nie zabije. Ostatecznie podejście pokonałam sprawnie, bez kryzysów.
Zdawać by się mogło, że teraz to już będzie z górki, byle do mety…. Do momentu wyjścia z ostatniego punktu tj. z Bacówki pod Wierchomlą miałam nadzieję, że planowane 14 h przekroczę o max. 10 min. Zadzwoniłam jeszcze do koleżanki, mówiąc za ile będę. Usłyszałam, że burza, której odgłosy towarzyszyły nam przez prawie pół trasy przeszła już nad Krynicą, więc powinnam mieć już łatwy bieg do końca. Zdążyłam odłożyć telefon. Kap, kap, kap, luuuuu…… I zaczęła się ulewa. Ścieżki spłynęły wodą, szlaki zamieniły się w rzeźnickie wręcz błoto… Dla moich zmęczonych stóp to był gwóźdź do trumny – pływałam wręcz w butach, każde poślizgnięcie powodowało ból. Zwolniłam mocno, minęło mnie wiele osób, które wcześniej zostawiłam gdzieś w tyle. Przez pewien moment mocno zaciskałam zęby, żeby przeć do przodu. Pokonałam zwalone drzewa zagradzające trasę. W końcu przestało padać, ostatni zbieg pokonywałam już w pięknym słońcu.
Wpadłam na krynicki deptak….
Nigdy nie przeżyłam takich emocji. Tłum ludzi po obu stronach trasy, który klaszczą, gratulują… Jako jedna z niewielu kobiet, które ukończyły zawody, byłam o wiele głośniej i serdeczniej witana niż panowie. Ostatnie metry pokonałam biegiem, nic już nie bolało ….
Zegar dla mnie zatrzymał się na 14:26:24
Meta, medal i umiarkowana radość. Cieszy mnie dobry start, ale przecież byłam do niego przygotowana. Nie uważałam, żebym dokonała czegoś wielkiego.
Za metą wpadam prosto w objęcia koleżanki, która cieszy się moim wynikiem bardziej niż ja…. Do mnie wszystko dotrze później. Widzę drugą koleżankę, a jednocześnie moją współlokatorkę Olę, która odprowadza mnie do pokoju. Po drodze odbieram gratulację od znajomych, przybijam piątki. Choć wydawało mi się wówczas, że czuję się świetnie, to z perspektywy czasu wiem, że byłam jak lekko odurzona, miałam przytępione kojarzenie, refleks.
Za skupienie, brak kryzysów na trasie zapłaciłam już w pokoju – zemdlałam po wyjściu spod prysznica. Tak jakby mój mózg zrobił reset – 2 min odpoczynku….Nic mi się nie stało, wystraszyłam tylko Olę. Dopiero później zaczęły się wszystkie normalne objawy zmęczenia…
O tym, że jednak był to bardzo udany start przekonałam się później – okazało się, że tylko 30 kobiet ukończyło bieg, a ja byłam 10 –ta. Bieg ukończyłam znacznie szybciej od wielu kolegów, których pleców w płaskich maratonach nawet nie wiedzę, bo są zbyt daleko przede mną. I jeszcze dostałam medal Mistrzostw Polski w kategorii wiekowej :)
fot. SięTrenuje, Elwira Sochacka
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu alchemik (2015-02-07,16:31): Gratuluję i trochę zazdroszczę ale wszystko przede mną. Patriszja11 (2015-02-09,21:06): Evi gratuluję siły i woli walki B7D to chyba jedyny bieg którego nie mam ochoty powtórzyć, a Ty tego dokonałaś z sukcesem podziwiam! ultramaratonka (2015-02-09,23:07): Jacku, raz spróbujesz gór i przepadniesz :) pewnie dlatego odkładasz ten pierwszy start ;) ultramaratonka (2015-02-09,23:10): Patrycja, dla mnie to też było ostatnie podejście, gdyby się nie powiodło to pewnie bym B7D odpuściła i bez negatywnego bagażu spokojnie pobiegła inna setkę. Jednak cieszę się, że udało :) Truskawa (2015-02-10,14:31): Ogromne gratulacje!! Podziwiam i zazdroszczę. ultramaratonka (2015-02-10,14:34): Iza, miałam w pamięci Twoją walkę na Rzeźniku... walczy się do końca :)
|