2014-09-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mam tak samo jak Ty... (czytano: 3102 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://youtu.be/_Sw6xVHV8FQ
36 Maraton Warszawski po nie do końca udanym starcie w 13 Cracovia Maratonie miał być moim „finis coronat opus” obecnego roku biegowego. Co prawda mam jeszcze w planach kilka startów w tym roku ale traktuje je już bardziej rekreacyjnie niż ambicjonalnie.
I tak po trzech miesiącach solidnego biegania jak zwykle pełen obaw stanąłem wraz z Łukaszem (klubowym kolegą) na linii startu 36 Maratonu Warszawskiego….
Dość długo zastanawialiśmy się nad taktyką jaką powinniśmy obrać na to wydarzenie. Po wielu za i przeciw postanowiliśmy ustawić się za „zającem” na 3:10 i ewentualnie w trakcie biegu dostosować tempo do aktualnej formy. Przed startem było dość nerwowo. Mieliśmy trochę mało czasu…. Depozyt, toitoi, krótka rozgrzewka i odliczanie.. Ruszyliśmy według planu za zającem z tabliczką 3:10. Po dwóch kilometrach zaczęliśmy się mocno niepokoić. Pacemaker według nas „ciągnał” o wiele za szybko. Mija 3 i 4 kilometr a on cały czas gna. Szybka decyzja: zostawiamy „zająca” z jego niezrozumiałym planem i robimy swoje. Średnia 4:30 min/km to od teraz nasza magiczna cyfra. I tak trzymając się tej taktyki połykamy kilometr za kilometrem. W okolicach 20km zaczyna przeszkadzać mi pas z bidonem. Tuż przed biegiem umawialiśmy się z klubowym kolegą Tomkiem odnośnie ewentualnego drobnego suportu na trasie. Zwracam się do Łukasza:
-Kurcze, przydałby się teraz „Pająk”. Oddałbym mu bidon bo mnie zaczyna wkurzać.
Dokładnie kiedy wypowiedziałem te słowa słyszę z boku głos „Pająka”:
-Co ci mam zabrać, Konrad?
Odwracam głowę i widzę uśmiechniętego Tomka jadącego na rowerze wzdłuż trasy z łopoczącą flagą klubu Vege Runners. Coś wspaniałego! Okazało się, że Tomek od dłuższego czasu jechał w pobliżu obserwując nasze poczynania… ;) .
Mijamy połówkę. Jest dobrze. Trzymamy się cały czas planu. Z odczytu wynika, że mamy nawet ponad minutę zapasu. To na razie połówka. Najgorsze dopiero przed nami…
Dobiegamy do 30stego kilometra. Zaczynam odczuwać niepokojące bóle w okolicach żołądka. Trochę mnie to dziwi bo ani przed biegiem nie jadłem nic „eksperymentalnego” ani w trakcie nie wspomagałem się niczym czego bym wcześniej nie przetestował. Mus owocowy ActivFood Isostara , który zwykle zabieram na długie dystanse jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Czuje ogromną potrzebę skorzystania z „niebieskiej budki”. Proszę Tomka aby na rowerze ogarnął mi odległość do najbliższego przybytku. Kiedy dobiegam do miejsca gdzie ustawiono owe „wygódki” kryzys mija. Będzie się to jeszcze powtarzało kilka razy ;). Wizja ukończenia maratonu „na tronie” skutecznie zażegnała kryzysy… ;) .
35km. Z niepokojem zaczynam wyczekiwać na efekt „ściany”, który to zwykle w okolicach 35-37 kilometra dopada mnie na królewskim dystansie. Czekam i czekam, i nic…
Biegniemy cały czas przyśpieszając. Łukasz nawet zaczyna mnie mocno „hamować” gdyż wyraźnie wyrywam się do przodu. Wpadamy na Most Poniatowskiego. W około gorący doping, który uskrzydla. Połykamy co raz to kolejnego wycieńczonego zawodnika. Doganiamy naszego „zająca”. Nie wygląda najlepiej i… biegnie sam… Posypała mu się cała grupa. Jak widać zbyt szybkie tempo na początku dało się we znaki nie tylko jemu ale i całej jego grupie…
W szalonym pędzie dobiegamy do stadionu. Tutaj już każdy daje z siebie ile może. Doganiamy naszego kolejnego klubowicza, Tomka, który planował łamać 3 godziny. Niestety nie udało mu się tym razem. Wpadamy na metę w trójkę z kilkusekundowymi różnicami w czasie.
Niesamowite uczucie…. Po raz pierwszy udało mi się ukończyć maraton na pełnej świeżości. Jak się później okazało na ostatnich czterech kilometrach biegliśmy tempem oscylującym w okolicach 4.00 – 4.11 min/km.. Drużynowo osiągnęliśmy 6 miejsce. Zważając na to iż w tym roku w 36MW nie wystartował żaden z naszych naczelnych, Vege Runners’owych „pędziwiatrów” uważamy tą lokatę za duże osiągnięcie. Oficjalny czas z jakim udało mi się dobiec na metę to: 3h:07m:54s . Być może dla wielu to bułka z masłem ale ja się czuję niesamowicie spełniony jeśli chodzi o ten start. Przybiegłem z czasem lepszym o kilka minut niż zakładałem w najlepszym scenariuszu.
Dziękuje Łukaszowi za wspólny, wspaniały bieg. Jestem pewien, że gdybym biegł sam nie poszło by tak dobrze. Duże podziękowania dla Tomka „Pająka” za to, że był dokładnie kiedy trzeba tam gdzie trzeba ;) .
Na wiosnę trzeba się solidnie przyłożyć do treningów. Magiczna cyfra 3 od teraz stanowi wyzwanie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu (2014-10-01,07:48): gratulacje. Nie było błota a i tak było dobrze :) Peepuck (2014-10-01,07:56): Dziękuje. No bez błotka ale zabawa i tak była przednia ;) Truskawa (2014-10-01,08:22): Czyli sporo lepiej niż planowałeś. Ogromne gratulacje. Ogromne. I nie tylko za czas ale głównie za zachowanie rozsądku. Po prostu super! :) mamusiajakubaijasia (2014-10-01,09:30): Konrad, super! Kangur z Ciebie:) Peepuck (2014-10-01,09:44): Dziękuje Wam bardzo za dobre słowo :)
@Gaba ze mnie to prędzej jakaś żyrafa niźli kangur ;) Piotr Fitek (2014-10-01,11:58): Jeszcze raz gratulacje! Co do tego zdania o bułce z masłem. No ba, moja nowa życiówka to też dla jeszcze nawet większej ilości zawodników buła z masłem. Co ważne, dla mnie to super wynik. ważne, że dla nas to sukces. I Twój wynik i sposób jego zrobienia to klasa. I podobnie do mety gnaliśmy ostatnie km, bo i u mnie to były najszybsze km (po 4.41 średnio) pozdrawiam :) ! Peepuck (2014-10-01,15:07): @Piotr, Observer, dziękuje bardzo :). Bardzo się cieszymy, że możemy łamać stereotyp o braku siły u ludzi stosujących diety bezmięsne ;). Piotr Fitek (2014-10-02,09:36): "Na wiosnę trzeba się solidnie przyłożyć do treningów" to Ciebie ten czas&cel motywuje do cięższej pracy na treningach? (odnosząc to do MW to także motywował?) Peepuck (2014-10-02,09:42): Piotr, na pewno. Lubie biegać ot tak. Natomiast gdy masz jeszcze jakiś cel dużo łatwiej o systematyczność i wytrwałość.
|