2014-08-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ironman Sweden, czyli jak zostałem żelaznym człowiekiem (czytano: 1258 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.youtube.com/watch?v=nUdrdiREvUs
Szwecja, Kalmar, Sobota 16 Sierpnia 2014 r. godz. 4 AM
Czułem powoli motyle w brzuchu. Inni Polacy mieszkający na kempingu postanowili wyjechać bardzo wcześnie – o godz. 4.30. Zatem sen był krótki, spałem może 3 godziny – jak żołnierz w noc przed bitwą.
Ruszyliśmy przed świtem, Przemek, Tomek i ja. Do Kalmar dojechaliśmy szybko, parking tuż przy strefie zmian prawie cały wolny. Wewnętrznie, podświadomie denerwowałem się mocno. Cały czas miałem wrażenie, że czegoś zapomniałem. Wizyta w strefie zmian zaczęła się nieszczęśliwie, pożyczyłem od Czarka pompkę i oczywiście złamałem wentylek. Zmiana dętki zajęła mi niewiele czasu, lecz spotęgowała stres wewnętrzny. Przebraliśmy się w pianki i spakowałem obrania przeznaczone na wykorzystanie po zawodach do białego worka, który zdeponowano w strefie finishera. Stąd do portu przechodziło się na bosaka, kilkaset metrów. Zmarzły mi stopy – tak maksymalnie.
SWIM
Stres przedstartowy udało mi się nieco zredukować podczas rozmowy z Tomkiem. Dzięki niemu postanowiłem ustawić się na samym końcu stawki pływaków, na czas 2:20. Czas pływania liczył się wg pomiaru netto. To był dobry pomysł, jak się później okazało. Czekaliśmy na wejście do wody ok. 15 minut. Czas ten fajnie upłynął na rozmowie z Tomkiem. Opowiadał min. o jego ulubionych zawodach w Lizbonie. Zacząłem pływanie wśród słabych pływaków, łatwo się ich opływało. Z brzegu dobiegał bardzo głośny tumult i doping kibiców. Skandynawskie „Heja-Heja!” słychać było w Kalmar już od 7 rano.
Początkowy kilometr prowadził w morze. Pokonaliśmy go pod wschodzące słońce, efekt wizualny był fantastyczny. W morzu pływa się zupełnie inaczej niż w jeziorze. Potężna toń i masy przemieszczającej się wody działały na wyobraźnie. Moje pierwsze zawody w morskiej toni. Do pierwszej bojki kierunkowej, zlokalizowanej prawie kilometr od startu, dopłynąłem dość szybko, trzymałem się prawej strony. Po przepłynięciu ok 1.5 km zacząłem odczuwać zaczątki skurczy łydek i dwugłowych. Z upływem czasu przybierały stopniowo na sile. W dwóch miejscach pomagałem sobie, chwytając za na chwilę za boje. Gdy do końca odcinka pływackiego pozostał niecały kilometr, lewą łydkę przeszył gwałtowny skurcz, niczym wgryzający się pies.
Podpłynąłem natychmiast do pobliskiej łódki z ratownikami i chwyciłem się jej na chwilę. Na szczęście przeszło.
Gdy mijaliśmy napis Kalmar u bram portu, doping tłumu kibiców narastał. Poczułem gwałtowną ulgę. Znam ten odcinek i widziałem, że za chwilę koniec odcinka pływackiego, będzie płycej i można nawet na chwilę stanąć i odpocząć. Świetnie płynęło się pod mosteczkiem, wypełnionym po brzegi wspierającym tłumem.
Po wyjściu z wody czułem się z jednej strony szczęśliwy, z drugiej jednak cały się drżałem, miałem zaczątki skurczy dwugłowych i mięśni brzucha. Spokojnie napiłem się wody, i wszedłem do namiotu. Ciepło emanujące od ludzi było fantastyczne, podobnie jak w szatni zatłoczonej przez sportowców. Usiadłem na ławce, przebrałem się cały (pierwszy raz w strefie T1 przebierałem się do naga) i zjadłem sobie wcześniej przygotowaną bagietkę z kabanosami. Pycha! W strefie rowerowej pozostały nieliczne maszyny. Łatwo było zlokalizować mój rower. Czas w strefie zmian: ponad 10 minut. Błyskawica! Lider opuścił strefę po 1 min i 15 sek., czyli nieco szybciej…
BIKE
Część kolarską rozpocząłem bardzo zachowawczo, jechałem raczej wolno, na górnym uchwycie. Pływanie dało mi mocno w kość, nie mogłem nawet ubrać lewego buta wpiętego w pedał podczas jazdy – tak bardzo byłem jeszcze roztrzęsiony. Chwilę po opuszczeniu strefy zmian, znalazłem się na moście Olandsbron. Przez 25 lat był to najdłuższy most w Europie. Z mostu widoki były wręcz wyśmienite, podjazd pod najwyższe wzniesienie wspaniały, zjazd ostrożny. Dopiero po ok. 20 minutach poczułem się pewniej na rowerze i zacząłem jechać w pozycji aero – oparty o lemondkę.
Trasa rowerowa piękna i płaska, po kilku kilometrach zaczęły pojawiać się wiatraki – symbol Olandii. Jechałem bardzo spokojnie i dużo jadłem: żele, batony powerbar i banany. Nawierzchnia na Olandii była równa, ale raczej chropowata. Asfalt sporo już pamięta. Setki kibiców rozrzuconych na trasie, krajobrazy rolnicze, także strefy archeologiczne, fajne widoki w stronę mostu.
Pilnowałem niskiego tętna, starałem się nie przekraczać 135, kręciłem na wysokiej kadencji. W początkowej części nikogo nie wyprzedzałem, skupiałem się na jedzeniu i piciu. Tempo spokojne. W miarę upływu dystansu, powoli zacząłem wyprzedzać pojedynczych zawodników. Poszczególni kolarze zaczęli słabnąć. Kilka razy zaliczyłem toaletę, raz spadł mi łańcuch i raz pomogłem kobiecie w wymianie dętki.
Pamiętam jeden trudny odcinek w kierunku zachodnim, gdy jechało się pod silny wiatr – był to prawdziwy koszmar. Tam wyprzedziłem sporo osób – im trudniejsze warunki tym, bardziej się starałem, miałem bowiem zapas sił. Taki sposób rozgrywania zawodów daje dużo satysfakcji – człowiek jedzie spokojnie, bez dużych obciążeń i wiele zauważa. Wyprzedzałem zawodników na ramach czasowych, nawet trafił się jeden Argus 18. Przez całą drogę uśmiechałem się i machałem do kibiców.
Po godz. 13 rozpadało się dość mocno, gdy wracałem mostem z wyspy, jechałem pod wiatr, padał deszcz i a przy tym miałem do pokonania podjazd. Powrót na wyspę, dojazd do ronda w Kalmar i widać już biegających zawodników. Wiedziałem już, ze jestem daleko z tyłu, ale nie zrażałem się. Do pokonania pozostało jeszcze prawie 60 km. Jechało mi się dobrze, nadal spokojnie. Jadłem i piłem, cieszyłem się widokami i pozdrawiałem kibiców. Oni odwdzięczali się swoim Heja-Heja. Przestało padać, wyszło słońce i zrobiło się cieplej. Humor mi się poprawił. Powoli wyprzedzałem, dużo Szwedów, Hiszpan, Polak, Słowaczka, Australijka…. Jechało mi się fajnie końcówkę.
Gdy zbliżałem się do mety, na trasie rowerowej pozostali nieliczni. Dojechałem do strefy po kolejnym deszczu. Udałem się do punktu medycznego. Sprytna Pani Doktor osuszyła i zakleiła plastrem mój palec, uszkodzony na treningu pływackim dzień wcześniej.
RUN
Ruszyłem powolutku na trasę, spotkałem od razu moje dziewczyny i zrobiło mi się miło. Na stacji odżywczej niedaleko drewnianego mostu zjadłem sobie trochę makaronu i pobiegłem dalej. Trasa maratonu składała się z trzech pętli po 14 km i wiodła od razu przez centrum Kalmar, czyli dzielnicę Kvarnholmen. Ciasne deptaki zatłoczone przez kibiców, knajpy pełne kibicujących ludzi, doping i muzyka. Było pięknie, spełnienie marzeń. Dwa razy przebiegało się wzdłuż strefy mety przed tłumnym audytorium zgromadzonym na głównym placu, przy katedrze.
Czułem się dobrze, przyśpieszyłem nieco. Jednak później głos rozsądku podpowiedział, żeby nie przekraczać tętna 150. Na punktach odżywczych przechodzi się zwykle do marszu. Punkty doskonale zaopatrzone, moim hitem były chipsy ziemniaczane. Wolontariusze doskonale zgrani i wyszkoleni, stanowili wielkie wsparcie dla wyczerpanych już zawodników. Kilometry biegły powoli, ale systematycznie. Mijaliśmy wspaniałe dzielnice willowe, gdzie ludzie świętowali i nam kibicowali. Mieszkańcy wynosili przed domy, stoły, krzesła, leżaki, sprzęt grający i bawili się obok przebiegających zawodników.
Gdy przechodziłem w marsz, starałem się iść szybko, zachowywałem tempo niewiele wolniejsze od truchciku zawodników obok mnie. Jadłem i piłem sporo na każdym punkcie odżywczym. Miałem małe zawroty głowy kilka razy, bolała też lewa noga, ale raczej te symptomy nie nasilały się.
Na tym etapie wolontariusze i kibice stanowią olbrzymie wsparcie. Dodają otuchy i sił. Słońce stopniowo chyliło się ku zachodowi, zrobiło się chłodno. Ostatnie etap maratonu to bieg przez centrum i długą, 300-metrową Storgatan. W zawodach Ironman wspaniałe jest to, że po zmroku kibice jeszcze bardziej wspierają zawodników. Zatem Ci, którzy potrzebują największego wsparcia, otrzymują je.
Na ostatniej prostej świętowałem z kibicami, przybijałem piątki i bardzo się cieszyłem. Docieram do niebieski dywanu. Tam już czeka pochodzący z RPA, Paul Kaye, głos Ironmana i wraz z publiką skandują: „Rafal you are an Ironman !!!” Pięknie, ponad 14 godzin zmagań i takie wspaniałe zwieńczenie. Po minięciu mety strefa finishera…… Od razu po wręczeniu medalu przejęła mnie wolontariuszka, okryła kocem i opiekowała się mną przez następne kilkanaście minut, podczas robienia zdjęcia z medalem, przeprowadziła przez depozyt, wybrała koszulkę i posadziła w bufecie, gdzie jadłem pizzę i popijałem piwem bezalkoholowym. Po chwili dołączyłem już do mojej żony i córki czekających przy strefie.
Udało się! Spełniło się moje marzenie. To był długi i magiczny dzień, który będę pamiętał na zawsze. Poprzedzał go cały rok przygotowań treningowych i logistycznych. Czuję się szczęśliwy i dumny. Dziękuję rodzinie, znajomym i sponsorowi za wsparcie w realizacji mojego marzenia. Przygotowania, udział i ukończenie zawodów Ironman to była przepiękna przygoda, podczas której doświadczyłem wiele wspaniałych chwil i dowiedziałem się wiele o sobie i o bliskich, poznałem wspaniałych ludzi, znacznie poszerzyły się moje horyzonty i postrzeganie zarówno sportowe jak i społeczne.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |