2014-08-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ice Trail Tarentaise - najwyżej rozgrywany ultra trail w Europie (czytano: 1776 razy)
Ice Trail Tarentaise (w skrócie ITT) należy do kategorii biegów Sky Race.
Rozgrywany był 13 lipca tego roku w dolinie góry Izery.
Start i meta znajdowały się w Val d"Isere popularnej miejscowości narciarskiej położonej na 1750 m n.p.m.
Przebiegająca tędy szosa 902 biegnie aż po same podnóża Mont Blanc.
Bieg ma 65 km długości i aż 5000 m różnicy przewyższeń, z najwyższym punktem biegu 3589 m n.p.m. na lodowcu Grand Motte.
Średnia wysokość biegu to powyżej 2500 m n.p.m.
Dla jego niesamowitego położenia postanowiłem zapisać się na ten bieg.
Do Val d"Isere ruszyliśmy z żoną i córką prosto z wakacji nad morzem w Ligurii dzień przed biegiem, także o aklimatyzacji nie było mowy. Po przejechaniu Turynu i Susy zaczęliśmy się wspinać na granicę włosko-francuską na Col du Mont Cenis położoną na 2083 m n.p.m. Dopiero tutaj zobaczyliśmy co nas może czekać na miejscu: surowe widoki Alp, o 20 stopni zimniej, często zmieniająca się pogoda - od pełnego słońca po zlewne deszcze.
10 km przed Val d"Isere dotarliśmy do najwyżej położonej w Europie, przejezdnej cały rok, przełęczy Col d"Iseran (2770 m n.p.m.) Tam też znajdował się ostatni punkt kontrolno-żywieniowy na 10 km przed metą. Droga którą wiodła trasa biegu pokryta była śniegiem.
Po odebraniu pakietu startowego w biurze zawodów w centrum miejscowości, obowiązkowy briefing. I miła niespodzianka: pomimo że 90% z 320 zawodników to byli Francuzi, wszystkie informacje były tłumaczone też na język angielski. W ogóle cała organizacja biegu była bardzo profesjonalna, tak jak na biegach w ramach UTM.
Start przewidziano na 04:00 w centrum miejscowości. Pogoda nas nie rozpieszczała - padał rzęsisty deszcz, było ciemno i tylko 6 stopni powyżej zera. Na dodatek na starcie zorientowałem się że jeden z moich kijków jest uszkodzony. Przed samym biegiem organizatorzy przeprowadzili wyrywkową kontrolę obowiązkowego sprzętu. Ja pożegnałem się z Jolą i Kasią, które dzielnie mi sekundowały.
Wreszcie rząd czołówek rusza w strugach deszczu ulicami miasta. Szybko jednak wbiegamy w wąskie szlaki by w błocie wspiąć się na przełęcz na 2200 m w drodze do Tignes. Tam w kolejnej stacji narciarskiej zastanie mnie świt.
Od tego momentu zacznie się mozolna wspinaczka na 18 kilometr i najwyższy punkt biegu: lodowiec Grande Motte - 3589 m n.p.m. W międzyczasie pojawia się słońce, okolica robi się coraz bardziej dzika, aż w końcu pojawia się śnieg. Tu zakładamy ciepłe ciuchy i nakładki na buty zgodnie z obowiązkowym wymogiem organizatora i głównego sponsora imprezy firmy Yaxtrax. Moje nakładki kupione w Polsce, jedne z droższych, co chwila mi spadają, kijek się samoistnie zamyka co wystawia moją psyche na próbę.
Wpadam na 15km. Na wysokości 3000 m jest pierwszy punkt żywieniowy i dolna stacja kolejki narciarskiej. Ja patrzę, a tu ekipa w środku lata beztrosko zjeżdża na nartach.
Po zaatakowaniu bokiem nartostrady, zaczynamy wspinać się na 18 kilometr. Cześć zawodników już wraca tędy w dół. Jedni biegnąc w śniegu inni zjeżdżając na plecakach. W końcu pojawia się szczyt, gdzie znajduje się kolejny pomiar elektroniczny, tak że moja rodzinka widzi gdzie akurat jestem. Potem 1 km pętla - odcinek specjalny w kopnym śniegu (to pod te nakładki). Świeci słońce, widoki są powalające.
Czas wracać na dół. Wiedząc, że ze spadającymi nakładkami i o jednym kiju będzie mi trudno zrobić bieg, postanowiłem oszczędzać nogi. Z worka foliowego i zapasowej części garderoby zrobiłem tak zwany ‘dupolot’ i z szybkością przekraczająca prędkość niektórych narciarzy, zacząłem szaleńczo zjeżdżać na dół. Droga do stacji na 3000m upłynęła mi szybko. Na 22km opuściłem strefę śniegu.
Przy zmiennej pogodzie wbiegłem do parku narodowego de La Vanoise. Klimaty z ubiegłorocznego TDS-a wróciły. Uwielbiam widoki dzikich Alp, które nawet powyżej 2500m potrafią być dalej zielone. Trasa była trudna: czasem trawersy, ale częściej góra-dół, wszędzie błoto, kamienie i rzeczki (oczywiście bez mostków).
Brak kijka dał o sobie znać. Na 40km na punkcie kontrolnym w Refuge du Fond des Fours wbiegłem na 15 minut przed zamknięciem limitu. Żarty się skończyły, a zaczął się bieg po limicie. Nie można było sobie pozwolić na żaden odpoczynek, a przede mną kolejne wejście na ponad 3000 m. Teraz jedyne 3 km szosą numer 902 i do punktu w restauracji La Cascade na 47 km (2800m n.p.m.) przybiegam na 8 minut przed zamknięciem.
Kolejna wspinaczka na drugą wisienkę na torcie, czyli lodowiec Aiguille Pers na 3294 m. Tu łamie mi się mój drugi kij Black Diamond. Wysłużył swoje. Zastanawiam się co robić? Hmm… Pozostaje mocniej napiąć pośladki.
Biegi ultra mają swoje tajemnice. Jedną z nich jest motywacja. Ten bieg poświęciłem swojej córce Kasi. Czeka tam na mnie ufając, że tatusiowi się uda. Tata ma być dla niej przykładem - prędzej padnę na twarz bez życia niż się poddam. Na szczęście nie ma tu dużo śniegu, są ordynarne kamole i piargi.
Na ostatni punkt kontrolny na Col d"Iseran wbiegam 12 minut przed zamknięciem. Jeszcze 10 km do mety. Razem z grupą kilkunastu osób uzupełniamy zapasy. Jest piękna pogoda i biegnie z nami jeden z organizatorów. Wygląda jak brat skoczka Thomasa Morgensterna, mówi po angielsku i jest przemiły. W jego obecności miną mi niełatwe ostatnie kilometry. Najpierw w śniegu w pionie 300 m, potem 200 m do tunelu i zbiegi off-roadem śniegowo-błotnym. Potem tak zwane chopki i na końcu szaleńczy zbieg 900 m w pionie w dół do mety. Czwórki płaczą.
Na 13 minut przed zamknięciem limitu spokojnym leszczem wbiegamy grupą na metę. 30% zawodników to się niestety nie uda. Za metą Jola z Kasią i upragniona koszulka z napisem FINISHER.
Jako pierwszy Polak kończę najwyższy ultra trail w Europie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu rezerwa (2014-08-08,20:54): Gratulacje za odwagę Piotr Fitek (2014-11-17,10:49): Ładnie! Gratulacje za bieg Wojtek :)
|