2014-07-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pierwszy bieg za mną... (czytano: 798 razy)
Minął już tydzień od mojego pierwszego biegu. I powiem jedno... był to mój najgorszy, jak i najwspanialszy dzień biegowy. Poza tym był niezwykle refleksyjnym. Ale zacznę od początku.
Na start przyszłam jakieś 15 minut przed rozpoczęciem... i to był jeden z najdłuższych kwadransów w moim życiu... Liczyłam, że uda mi się dostać jakiś rekwizyt teatralny, aby urozmaicić bieg, ale okazało się, że większość zawodników i zawodniczek przybyła znacznie wcześniej ode mnie. Stąd też nie załapałam się nawet na wstążeczkę. Ale to mnie wcale nie zniechęciło, bo tak naprawdę miło spoglądałam na wszystkich. I wcale źle się nie czułam nie znając nikogo. Atmosferę rozluźniał klaun Rufi Rafi. Na linii startu ustawiłam się koło mężczyzny, z którym chwilę porozmawiałam. Życzyliśmy sobie powodzenia... i bieg się rozpoczął.
Starałam się trzymać blisko nowopoznanego "konkurenta". I tak było do 3 km. Kiedy ja byłam już przekonana, że połowę trasy mam za sobą dojrzałam właśnie tabliczkę z napisem "3 KM" I wtedy ogarnęła mnie panika. Gdyż czułam, że dalej nie pobiegnę. Byłam przekonana, że większość trasy jest za mną, a tu nagle taki psikus. W tym momencie pożałowałam wszystkiego... całego tego zapisu na ten bieg, mojego przybycia tam i trzymania się za tym biegaczem. Czułam, że nie dam rady dalej biec. Zaczynałam wątpić czy aby na pewno zmieszczę się w limicie czasowym. A przecież tak bardzo chciałam zdobyć ten medal, który otrzymywali wszyscy mieszczący się w limicie biegacze... Zaczęłam wątpić w swe siły i w słuszność decyzji wzięcia udziału w tym biegu...
Ale... ale zobaczyłam w oddali swojego "kolegę" ze startu... Zaczęłam biec jak wcześniej... rytmicznie, bez udziału natrętnych, złych myśli, oddychając spokojniej i z głową w górze... Co z tego, że od całej tej duchoty, jaka panowała tego dnia, nie mogłam oddychać normalnie. Co z tego, że lały się ze mnie siódme poty... Trafiłam na ten bieg nie bez powodu. Byłam tam aby się dobrze bawić. Aby poznać biegową rywalizację. Aby zmierzyć się z innymi... a także ze sobą. I tym sposobem mijał metr za metrem, a ja byłam coraz bliżej mety. Jeszcze tylko punkt żywienia na trasie... i połowa za mną. Skoro już połowę przebiegłam, to dam radę dalej... I tak do 6 km... Aż nagle kolka. Ale nie taka zwykła jak dawniej. Rwący ból i nie mogłam iść.. jakie tam iść... ja nie mogłam oddychać! Panika! Ale moment! Po co dziewczyno panikujesz... wdech wydech. Zatrzymaj się. Odetchnij. Dasz radę. Zaraz minie. I minęło... i to szybko. I mogłam biec dalej. I biegłam. I byłam potwornie zmęczona... nagle myśl "mam dość! Nigdy więcej biegania. NIGDY! Po co w ogóle? Aby się tak męczyć? Aby wyglądać jak spocona świnia?! Koniec z bieganiem. Teraz tylko meta i do domu. Buty zrobią out"
META. "Co? Nie wieżę... jakie 41 minut?! Zmieściłam się w czasie?! Niemożliwe! Ten zegar się zaciął. Nie wierzę, że tak szybko dobiegłam... że w ogóle dobiegłam..." A jednak... i się popłakałam. Nie... nie że mnie coś bolało, czy byłam tak zmęczona. Byłam szczęśliwa. Bo... może to nie jest jakiś super świetny wynik... Ale dał mi wiele do myślenia. Powiedział mi, że jeśli chcę to potrafię. Że złe myśli tylko mnie zniechęcają i zabierają siły... i powiedział jeszcze jedno. "Dziewczyno... nie przestawaj trenować. Cieszysz się? Jesteś szczęśliwa? Dlaczego masz z tego rezygnować?" I gdy tylko odsapnęłam na mecie... pierwsza myśl "Ja chcę jeszcze raz!"
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2014-07-21,09:31): witaj w gronie pozytywnie uzależnionych :) kolejne etapy i wyzwania przed Tobą :)
|