Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [55]  PRZYJAC. [139]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Zulus
Pamiętnik internetowy
Wynurzenia stajennego

Krzysztof Wojtecki
Urodzony: 1964-04-27
Miejsce zamieszkania: Wilków/Grójec
75 / 81


2014-03-15

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Bochnia (czytano: 2790 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://stajniawilkow.pl/?page_id=28



Operacja „Solny Pająk” *
Czyli Podziemna Sztafeta w Bochni
Jesienią tuż przed konferencją rajdową napisała do mnie Magda Głód z pomysłem, abyśmy wystawili własną sztafetę, rekrutującą się ze środowiska jeździeckiego w Podziemnym biegu w Bochni, gdzie pomaga bratu w organizacji. Konferencja była dobrą okazją, żeby pogadać osobiście z potencjalnymi kandydatami. Padło kilka nazwisk ludzi, o których wiedzieliśmy, że troszeczkę biegają, a z których w Warszawie spotkałem Izę Drażbę, Tomka Jagielskiego i Artura Landaua. Wcześniej napisałem do Patrycji Bereznowskiej, jedynej rajdówce biegającej na poważnie, ba, aktualnej wicemistrzyni Polski w biegu 24-godzinnym. Wszyscy zgodzili się, więc mieliśmy 5-osobową załogę. Z racji tego, że już w Bochni startowałem przyjąłem na siebie rolę rezerwowego, a zarazem koordynatora. Zapisy ruszały dopiero w lutym ale treningi trzeba było zacząć wcześniej. Z Izą i Magda zawarliśmy znajomość na Endomondo, gdzie mogliśmy śledzić swoje biegowe poczynania. Magda, choć startu nie planowała, biegała dla zmotywowania Izy. Z pozostałymi kontaktowałem się telefonicznie. Gdy wreszcie pojawił się regulamin wyskoczyła przykra niespodzianka. Okazało się, że ze względu na zmiany własnościowe (upadło uzdrowisko i jego mienie przejęła kopalnia) liczba uczestników została ograniczona do samych startujących, bez serwisantów rekrutujących się z rezerwowych. Tym sposobem niejako zostałem na lodzie. Jedynym ratunkiem był akces do sztafety maratonów polskich, mającej jako patron medialny zagwarantowany start. Wprawdzie była zgłoszona czwórka ale wycofał się jeden z kandydatów Andrzej Namordniczek Majkut i zrządzeniem opatrzności miałem pewny udział. Oczywiście dziewczyny okrzyknęły mnie zdrajcą, ale tylko tak mogłem zjeść cukierka i mieć cukierka. Gdy dopinaliśmy start od strony logistycznej następny cios – Artur doznał kontuzji na treningu na niespełna tydzień przed biegiem. Ups! – jedyny ratunek w Magdzie. O jej przygotowanie byłem spokojny, biegała prawie tak regularnie jak Iza. Jeszcze tylko małe problemy z wejściówkami, nie dostała ich ani Patrycja, która po mojej „zdradzie” została z racji doświadczenia kapitanem sztafety, ani ja. Ale tu organizator zostawił furtkę awaryjną i wejściówki miały na nas czekać w kopalni. Umówiliśmy się, że pojedziemy we trójkę samochodem Tomka. Iza miała dojechać do Magdy wcześniej pomagać jej biurze zawodów. W piątek zostawiłem biedną Klaudynkę z końmi i wędzeniem kiełbas ,a sam udałem się w podróż, busem do Grójca, skąd zabrali mnie Tomek z Patrycją. Nieco zszokowałem ich wielkością mojej torby podróżnej – oni mieli wypełniony cały bagażnik. W drodze jedyna mała przygoda, GPS poprowadził nas opcją: najszybsza trasa prosto do ….rzeki. Kiedy jechałem do Bochni trzy lata wstecz, miałem podobnie, ale wtedy jeszcze był tam lichy bo lichy, ale most. Tym razem wstęga rzeki, na tej wysokości jeszcze wąskiej, Wisły. Zawróciliśmy i trochę okrężnie dojechaliśmy na miejsce o czasie. Ostatnie telefony do bliskich, gasimy komórki , odbieramy wejściówki i stajemy w kosmicznej kolejce do windy.
Zostajemy rozdzieleni, bo zamiast normalnie ośmiu, przy takiej ilości bagaży winda zabiera tylko cztery osoby. Zjeżdżamy szybem CAMPI i na dole konstatuję, że wysiadłem na trasie biegu. Przy okazji schodzenia w dół weryfikuję ilość stopni schodów między poziomami. Jest ich rzeczywiście, jak pisał Kazik Kordziński 306. W biurze spotykam Magdę i Izę. Dziewczyny zarezerwowały dla obu załóg łóżka tuż przy wyjściu z sypialnianej części kopalni. Pomny, ileż to razy poprzednio chodziłem do łazienki cieszę się z tego faktu. Łóżka mamy naprzeciwko łóżek sztafety Klera – faworytów biegu. Nasza maratońska sztafeta w sładzie: Iza Truskawa Weisman, Tomek Shinuk Marcol i Michału Rutkowicz oraz pełniąca funkcję fotografa MaratonówPolskich Gaba (tu nazwiska nie podaję, bo wszyscy ja znają) przyjeżdża półtorej godziny później. Sami starzy wyjadacze kopalniani, o ich dyspozycje się nie muszę przejmować. Tym razem integracja przedbiegowa nie jest długa i niemal „bez izotonikowa”. Wypijamy po kubeczku Klaudynkowego wina i idziemy grzecznie spać. W nocy trochę marznę i właściwie zasypiam nad ranem, kiedy zakładam bluzę służącą za poduszkę. Egipskie ciemności i brak Bahraina za ścianą powodują, że śpię prawie do siódmej. Trochę późno, żeby zjeść śniadanie, poprzestaję zatem na batoniku. Przypadkowy wybór numeru sprawia, że obie nasze sztafety startują z jednej strefy – jeźdźcy mają nr 21, a my 20. Wędrujemy na górę na oficjalne otwarcie w kaplicy kopalni i na właściwy start. Chcemy z Patrycją pobiec tak rozpoznawczo, jako że ona nie zna warunków, a ja swoich aktualnych możliwości. Na ogół na pierwszej zmianie biegają kapitanowie sztafet, choć to nie reguła. Biegniemy bez spiny, szczęściem nadążam, bo trochę byłby wstyd zostać w tyle. Pierwsze okrążenie robimy w 13 min. Mnie zmienia Michał, a Pati ,Tomek. Staram się nie popełnić błędu sprzed trzech lat, kiedy pobiegłem którąś z pierwszych pętli zbyt ostro, resztę z kolką. Drugiej pętli nie udaje mi się zmierzyć, trzecią biegnę w 9.47, ostatnią w tej serii w 10.04. Wreszcie upragniony odpoczynek. Biegamy taktyką : 2 osoby naprzemiennie 2 godz. Jeźdźcy zmieniają się co 1,5 godziny, przy czym Patrycja stara się pobiec najwięcej kółek. Schodzimy na dół, pochłaniam batonika musli i idę spać, to moja pora drzemki. Przed 14-tą jestem w miarę ogarnięty, wracamy z Michałem na górę. Jeźdźcy dzielnie walczą. Pierwsze kółko w tej (6 w ogóle) biegnę w 9.44 i jest to moje najszybsze kółko, poprzednio biegłem minutę szybciej, ale wtedy byłem jeszcze biegaczem, nie truchtającym jeźdźcem. W tej serii robimy z Michałem po 6 pętli i przyznam, że jestem zmęczony. Ostatnie kółko robię w 10.57. Znów odpoczynek, jakże potrzebny. Teraz pojawiają się skurcze, gdy próbuję w łóżku przekręcić się na brzuch. Tomek, który też właśnie odpoczywa, również ma skurcze ud. Smarujemy się Voltarenem, co przynosi poprawę. Zmieniam Izę, jest mi zimno, więc biegnę w team’ówce i nie zdejmuję jej już do końca. Czas znów gorszy ,w krytycznym momencie niebezpiecznie zbliżam się do 12 minut – dokładnie 11.59. Schodzę natychmiast po ostatniej pętli w serii. Zostaje 2 godziny, ale nasza druga zmiana Shinuk i Trussi są bardzo zmęczeni, trzeba będzie ich zmienić Wykorzystuję fakt, że rozpoczęła się decydująca faza walki i prysznice (a jest ich zaledwie 5 na tylu ludzi) są wolne, biorę kąpiel, a następnie, rzutem na taśmę, masaż. To stawia mnie na nogi. Teraz mogę wrócić na górę, jak przystało na kapitana, wspomóc swoją załogę. W ostatniej godzinie biegnę dwa kółka, a ostatnie, niepełne Shinuk. U jeźdźców, też niepełne, biegnie Tomek, na którego czekamy z Izą i Pati. Wreszcie syrena, powszechne gratulacje i możemy świętować. A świętuje się w kopalni „grubo”, przy niekończących się opowieściach i anegdotach. Rano jeszcze dekoracja – ogromnym plusem startu pod ziemią jest to, że nikt nie może wymknąć się cichaczem do domu. Wszyscy są od początku do końca. I wszyscy wychodzą do dekoracji. Dopiero wtedy można poznać nazwiska tych, z którymi mijało się po kilkanaście razy. Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jeden „najbardziej ryjących banię” biegów, w jakich przyszło mi startować. Ryjących tak pozytywnie. Po dekoracji pakujemy klamoty i w kolejkę. Jeszcze raz musimy pokonać nieszczęsne 306 stopni, tym razem w górę. Kolejka do windy nieco mniejsza. Nie wiemy, co nas czeka na powierzchni, jaka pogoda, a nawet w jakim państwie wylądujemy, wszak wisiała groźba wojny. Na szczęście jesteśmy w Polsce, a pogoda jest fantastyczna. Pożegnalna sweet sesja fotograficzna z moimi i do domu. No i można uruchomić komórki, to też ciekawe doświadczenie we współczesnym świecie-trzy dni bez zasięgu, nie każdy potrafi to znieść, ale biegacze to twardy naród. Podróż mija szybko i tuż po szesnastej mogę wpaść w ramiona Klaudynki. Mógłbym, gdyby nie prowadziła jazdy z Dominiką, a tak, to nim skończy, ja zasypiam.
*Solny Pająk (Araneae Hydrochloric) endemiczny pająk występujący jedynie w kopalniach soli w Bochni i Wieliczce, charakteryzujący się dwoma parami odnóży krocznych i po jednej parze szczękoczułek i nogogłaszczek. W układzie trawiennym pozbawiony cewki Malpighiego, posiada tylko gruczoły biodrowe. Prawdopodobnie ze względu na sposób odżywiania nie widywany od bardzo wielu lat, o jego istnieniu zaświadczają jednak spotykane wciąż świeże odchody. Żywi się krwią pełnoletnich dziewic.


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


mamusiajakubaijasia (2014-03-15,15:58): Interesowny Judasz ;)
Zulus (2014-03-15,18:53): Lepszy Judasz w garści,niż Jonasz na dachu(na biegu)...
endurka (2014-03-16,18:22): na Zulusa fantazję zawsze można liczyć..... :P







 Ostatnio zalogowani
kos 88
06:46
jaro109
06:25
biegacz54
06:20
schlanda
05:26
Piotr Fitek
02:04
BuDeX
00:12
mariuszkurlej1968@gmail.c
23:22
fit_ania
23:21
Świstak
22:54
Robak
22:37
szalas
22:34
staszek63
22:06
uro69
22:01
edgar24
22:00
elglummo
21:57
marekcross
21:36
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |