2014-01-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| moje słodkie szczęście (czytano: 4421 razy)
W bieganiu bardzo lubię to, że się biegnie. Stawia stopę za stopą i podąża się przed siebie. Świat wygląda wtedy inaczej, lepiej. Zawsze kiedy wracam z treningu mam ochotę wrócić się i jeszcze polatać, zastanawiam się wtedy czy zmęczenie jeszcze na to pozwala czy już nie … ale kiedy chwilkę odpocznę znów mi się chce. I gdyby nie inne obowiązki i rozsądek [regeneracja] to pewnie biegałabym kilka razy dziennie.
Lui podarowała mi książkę, w której Kilian Jornet pisze:
"Nie trzeba brać udziału w zawodach, żeby móc poczuć emocje związane z przybyciem na metę i przecięciem wstęgi. Możliwe jest również odczuwanie jedynie niekontrolowanego szczęścia, bez cierpienia, nie słysząc aplauzu publiczności, nie słysząc fleszu aparatów ani kamer telewizyjnych, nie zwracając uwagi na to, że pokonało się innych biegaczy. Jest to zadowolenie z siebie samego, szczęście z poczucia siły. To słodkie szczęście przenosi cię do świata całkowitego spokoju, gdzie czas i przestrzeń zatrzymują się i czujesz, jak twoje ciało i dusza odpoczywają na chmurach."
Już dwa lata temu wymarzyłam sobie Bieg Rzeźnika. Kiedy oglądałam zdjęcia, relacje z biegu … ubłocone buty, zmęczone ale uśmiechnięte twarze zawodników… zapragnęłam być Ykiem i mieć swojego iXa. W ubiegłym roku się powstrzymałam … postanowiłam biegać, biegać dużo i wytrwale, a przede wszystkim tak by nie dorobić się kontuzji… może wielkich postępów i zapierających dech w piersiach wyników nie było ale… dwa lata bezkontuzyjny za mną. Jest bajecznie.
W grudniu pyknęłam sobie maratonik w Bydgoszczy i tam przekonałam się, że już tylko bieganie nie wystarczy. Czas zacząć pracować nad swoimi mięśniami. Jestem nierozciągnięta, mięśnie mam słabe… jeśli w ogóle jakieś mam … jestem tylko wybiegana… i nagle to stało się za mało. Wdrożyłam ćwiczenia na poszczególne partie ciała… mam jakiś tam plan i mój rozwój potrwa ok. 10 m-cy… zima, praca praca praca… momentami ciężka ale da się, jeśli się tylko chce to wiele jest możliwe.
Ćwiczenia ćwiczeniami… ale moja gerappowa dusza ciągnęła do lasu. Chciałam sobie zrobić swój własny prywatny maratonik… taka namiastka Rzeźnika w Wielkopolsce. Próbowałam delikatnie zachęcić kilka osób na taki dystansik w lesie… ale tylko jedna osoba jest gotowa wstać o 6:00 w niedzielny poranek i o7:30 odpalić gps u podnóża Dziewiczej Góry. Neta. Mój X.
W trudnych sytuacjach Neta bardzo waży słowa, zamiast mówić ‘co ślina na język przyniesie’, spogląda na mnie w ten szczególny dla niej sposób i chrząka, powie dwa słowa [ledwie słyszalne] i chrząka. Czasami wolałabym żeby nakrzyczała na mnie – byłoby prościej.
Trasę narysowałam dzień wcześniej – oczywiście jak zawsze posiłkowałam się Endomondo. Bez tego to podejrzewam do wieczora do domu byśmy nie wróciły… moja orientacja w terenie nadal ma się dobrze :) Wytyczyłam piękną trasę szlakami Puszczy Zielonki: start – Dziewicza Góra – Uroczysko Maruszka – Pławno – Czernice – Zielonka – Dąbrówka Kościelna – Stęszewko – Tuczno – okolice Czernic – Ludwikowo – Uroczysko Maruszka – Meta: Dziewicza Góra. Pełne 42,2 km.
Gdy za oknem pada deszcz a wiatr wieje tak mocno, że słychać świsty i gwizdy, niedziela 6:30… ciemno a ciało grzeje się pod kołderką… to nie są sprzyjające okoliczności by wyjść na trening. A tym bardziej jechać do ciemnego lasu. Jeszcze rano Michał przysłał mi jeszcze prześmiewczego smsa w stylu… ‘współczuję w taką pogodę, ja sobie jeszcze pośpię a Ty wstajesz i idziesz biegać, pogoda nie zachęca…’ . Podłość ludzka nie zna granic. Wstałam, bo wiedziałam, że ona też wstanie i że teraz jest trudno ale jak już się zacznie biec to już nie będzie tak źle.
Pierwsze kilometry były jak zawsze lekkie, miłe i wyczekujące na to co zmęczenie przyniesie np. w trzeciej dyszce. Część ścieżek były nam doskonale znane, dopiero za miejscowością Zielonka poznałyśmy nowe szlaki. Zielonka to miejscowość - punkt, do którego zapuściliśmy się najdalej w Puszczę, dlatego wbieg do Dąbrówki Kościelnej był trochę jak przekroczenie rzeki, jakiejś granicy…
Po 22 km wyciągnęłyśmy z plecaczków bułkę z masłem i szynką. Kanapka zawierała stanowczo za cienkie plastry szynki:) była przepyszna – mimo, że pieczywo było wczorajsze – teraz już wiem dlaczego tak ludziom smakują bułki na Rzeźniku :) mogłybyśmy jeszcze zjeść kabanosa – gdybym go nie zapomniała wziąć z lodówki… Neta miała w plecaczku kubek termiczny … a w nim herbatę z sokiem z czarnego bzu :) boski smak w środku lasu :) . Od czasu do czasu było słychać wiatr, który hulał gdzieś poza nami, w oddali. Na ścieżkach leśnych panowała cisza i spokój. Od czasu do czasu ciśnienie podnosiła nam liczna zwierzyna pojawiająca się na drodze. Właściwie bieg nas wcale nie męczył tempo spacerowe… z czasem tylko było nam coraz bardziej zimno. Minęło 28 km biegu. Wszystko szło jak po maśle. Dziwne. Zgubiłam się tylko raz i od razu się zorientowałam :) chyba się zepsułam…
ale na 33cim km – to już było w miarę normalnie – na rozwidleniu dróg zamiast lewe lewo wybrałam prawe lewo i droga z Tuczna nie poprowadziła nas bezpośrednio do Ludwikowa a do Czernic i nadrobiłyśmy 3 km – o czym Neta wtedy jeszcze nie wiedziała. Udawało mi się nie mówić jej wszystkiego przez jakiś czas… ale ona już trochę się orientuje w Puszczy i niestety umie liczyć… już niby potem wiedziałam co i jak… a jednak znów na 37 km wybrałam niewłaściwą ścieżkę… wycof polegał – nie na nawrocie – bo byśmy dopiero wtedy nadrobiły… a na określeniu na skraju lasu : kierunek Ludwikowo – nie szukając ścieżki – parłam przez las na tzw szagę … dobrze, że gps jeszcze rysował cokolwiek… ja zamaszyście maszerowałam … [im dalej w las tym więcej drzew]… bardzo chciałam żeby się okazało, że zmierzam we właściwym kierunku… raz obejrzałam się za siebie i powiedziałam do swojego iXa – idziemy! dawaj dawaj! – chciałam mieć taki wyraz twarzy, żeby się nie domyśliła, że nie wiem gdzie jestem i że trochę wyjdzie nam więcej niż 42 km :/… - odpowiedziała nieco agresywnie: też cię lubię!... uuu Neta zaczyna czuć ten dystans – uśmiechnęłam się do siebie. Mogłabym tak truchtać przez ten las jeszcze bardzo długo… ale warto wrócić do domu przed zmrokiem :) po ok. inutkach dotarłyśmy na właściwy szlak … wiadomo wtedy było że do Ludwikowa mamy ok. 1 km a potem ok. 1,7 km do krzyży a stamtąd 5,5 km do mety… za choinkę 38 + 8 km nie daje 42.
Mało się odzywała ale mnie nie próbowała zabić. To się liczyło. Popijałyśmy wodę. I równiutko przed siebie. Na jej twarzy rysowało się, nieeee, nie zmęczenie :) ale wielka satysfakcja z tego co za nami. Mam swojego iXa :) przytargałam go przez las :) będzie dobrze :) zapisujemy się. Bo to dziś są zapisy:) nasze marzenia pokonania 78 km w Bieszczadach są bardzo śmiałe. I silne.
Uwielbiam to zmęczenie długim wybieganiem. Uwielbiam ten stan, kiedy głowa jest tak dotleniona, uwielbiam myśleć o tym jak wygodnie będzie w aucie podczas powrotu. Uwielbiam potem pod prysznicem zamykać oczy i myślami wracać do chwil, w których otaczał mnie tylko las i cisza. Kiedy moje stopy czuły ciężar oblepionego błota na butach a czasem chłód wody z kałuży… uwielbiam puszczać się w puszczę i biec tak jak ciało kazało, bez parcia na tempo. Szkoda tylko że tak mało mam czasu na takie wycieczki:) 45,560 pękło :)
Tym razem na mecie nikt na nas nie czekał, nie powiesił na szyi medalu, nie otulił folią termiczną, nie podał picia… nikt nam nie gratulował… a jednak satysfakcja była ogromna … można ‘poczuć emocje związane z przybyciem na metę’ … ’możliwe jest również odczuwanie jedynie niekontrolowanego szczęścia’ … ‘Jest to zadowolenie z siebie samego, szczęście z poczucia siły. To słodkie szczęście przenosi cię do świata całkowitego spokoju, gdzie czas i przestrzeń zatrzymują się i czujesz, jak twoje ciało i dusza odpoczywają na chmurach’.
Przeczytałam i zapragnęłam swojego własnego "słodkiego szczęścia". Pobiegałam a potem moja dusza bujała się na swojej chmurce i odpoczywała na chmurach.
p.s. udało mi się zapisać na Bieg Rzeźnika w tych pierwszych 12stu minutach :)
Na zdjęciu X i Y :)
wspomnienie z poznańskiego maratonu 2013 :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu michu77 (2014-01-23,21:11): Marzenia są po to by je realizować... ale nie może być zbyt łatwo, bo wtedy... co to za przyjemność ;d snipster (2014-01-23,21:57): X i Y... brzmi prawie jak Pi i Sigma z pewnej bajki ;) adamus (2014-01-24,01:50): Fajnie się czyta takie wpisy.... Już nie mogę doczekać się relacji z Rzeźnika :))) paulo (2014-01-24,08:12): miło było spotkać X i Y na maratonie :) andbo (2014-01-24,11:06): No to "do zobaczenia" w Cisnej! Ja na razie jestem na etapie Rzeźniczka, ...ale jest plan! arco75 (2014-01-24,11:11): Fajna opowieść i w romantycznym stylu,ciepło mi się zrobiło-pomimo -22c za oknem. (2014-01-24,12:43): bardzo fajny wpis... życzę wytrwałości w treningach i powodzenia w Rzeźniku Mahor (2014-01-24,15:26): XiY to chromosomy płci.To się musi udać! :-)Wpis na który się czeka...Powodzenia! Mars (2014-01-24,17:06): Gratuluję Y i X ukończenia prywatnego leśnego dwuosobowego biegu :-) No i pomylenia trasy dzięki czemu ukończyłyście "I Ultramaraton po Puszczy Zielonka" :-)) sebastian112m (2014-01-24,21:45): Po przeczytaniu tej relacji ja osobiście dostałem "kopa" ,drogie biegaczki, na kolejne w tym nowym 2014 roku wyzwania, hm...Maraton Karkonoski, Maraton Komandosa jeszcze tyle wyzwań przede mną. Trzymam kciuki na Rzeżniku i pozdrawiam. gerappa Poznań (2014-01-26,20:14): jeśli moje słowa tutaj zapisane zmotywują choć jedną osobę... to ja widzę sens by pisać :) dziękuję za miłe słowa ! Namorek (2014-01-27,15:47): Agnieszko napisz jakie odczucia miałaś po przebiegnięciu maratonu Gór Stołowych . Szkoda że do tej pory prawie nic na ten temat nie napisałaś . Jestem bardzo ciekawy ponieważ bardzo lubię twoje wpisy . Szkoda że ostatnio tak rzadko piszesz :-) gerappa Poznań (2014-01-27,18:30): o MGS mówi się, że to najtrudniejszy polski górski maraton. Jadąc tam miał respekt, nie liczyłam na rewelacyjny wynik. Bardziej zależało mi na ukończeniu w limicie i w zdrowiu. W mojej opinii wcale nie jest trudny, trzeba po prostu być wybieganym. To na tyle piękny maraton, że w tym roku znów planuje tam jechać [mimo, że będę po Rzeźniku] i pokonać trasę treningowo. Było pięknie i magicznie i jeśli ktoś kocha przyrodę, kocha biegać - to spodoba mu się meta na Szczelińcu. Nie ma się czego bać, chyba, że się ma ambitny cel. Wpis o MGS był. w lipcu jakoś. pt: kopniak na schodach. Jak smakuje arbuz na trasie i jak pachną głazy w lesie, doświadczyć chłodu skał i i bólu czworogłowych - za to nie zapłacisz mastercard. a najlepsze są te schody na mecie... jak w bajce. polecam z całego serca na miły biegowy weekend.
|