Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [6]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
rafa
Pamiętnik internetowy
druga strona mocy

Rafał Galiński
Urodzony: 1973-01-
Miejsce zamieszkania: Zawiercie/Parkoszowice
8 / 25


2013-10-16

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Borówno, czyli pierwsza połówka Ironmana (czytano: 1248 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=jp8IpzB2t8A

 

Szalony Wrzesień, czyli Borówno, Wrocław i Warszawa

Dokładnie rok temu przed Maratonem Poznańskim dostałem od Łukasza Grassa dedykację w jego książce Trzy Mądre Małpy:
"Rafałowi, z życzeniami na drodze do pierwszego Ironmana! You can do it!". Wtedy Ironman wydawał mi się właściwie nieosiągalny, teraz dzieli mnie zaledwie 300 dni... Właśnie zawody w Borównie uzmysłowiły mi, że poradzę sobie na pełnym dystansie, ale pokolei.

Na start w Borównie zdecydowałem się bezpośrednio po powrocie z Kalmar. Właściwie to były dwie decyzje: w tym roku debiut w ½ Ironman a w przyszłym, 16 sierpnia 2014 r. na pełnym dystansie właśnie w Szwecji. Zadzwoniłem do Sylwka Mygi, który wcześniej przebąkiwał coś o starcie w Borównie, okazało się, że z Zawiercia będzie też Sebastian Mularczyk. Fajnie, zatem jadę, wpisowe drogie, bo to ostatni termin ale cóż, jak startować to na całość. W tym sezonie będą już marne szanse na inną połówkę Ironmana.

Na stadion Zawiszy dotarłem w sobotę po odprawie technicznej, odebrałem zestaw startowy i powiesiłem worek z butami do biegania w strefie zmian T2, porozmawiałem z chłopakami trochę o startach w Suszu i treningach a następnie pojechaliśmy do Borówna, tam zorganizowane było pływanie i strefa T1 – park rowerowy.

Bałem się pływania, dotąd nie pływałem w wodach otwartych dalej niż na 1 km a tym razem dystans miał być dwa razy dłuższy. Pamiętam jak to wyglądało w Suszu – najdalszych bojek praktycznie nie było widać… Na pocieszenie jednak Borówno ma własną specyfiką – wyjście australijskie na brzeg po pierwszym okrążeniu – to rozwiązanie napawało mnie nadzieją. Zawsze można chwilę odpocząć na brzegu 
Obudziłem się bardzo wcześnie, ok. czwartej, sporo czasu do zaplanowanych na godz. 11 zawodów, postanowiłem więc pojechać przed siódmą na start pełnego dystansu.

Świeciło już słońce i grupka ok. stu zawodników uwijała się na czterech pętlach po 950 m każda. Fajna muzyka AC/DC i konferansjerka Marcina Waniewskiego natchnęły mnie optymizmem i energią na cały długi dzień. Wróciłem na śniadanie, spakowałem sprzęt i powoli pojechałem na start.
W trakcie rozpływania poczułem pewność w wodzie. Wiedziałem, że będzie się dobrze płynąć i faktycznie było fajnie, Ustawiłem się skrajnie po prawej i pierwsze metry przepłynąłem pod starym wojskowym pomostem . Płynęło się dobrze, założeń miałem kilka: 1. nie postrzegać dystansu w całości, tylko do kolejnej bojki, czyli cele cząstkowe, 2. zmienny styl: 15 oddechów żabką, 15 kraulem itd., 3. nie przejmować się czasem, płynąć jak najbardziej ekonomicznie.
Po pierwszym okrążeniu było dobrze. Mocno zdziwiłem się jednak zerkając na zegarek – 27 min. Długo… No cóż, płynę dalej. Na drugim okrążeniu było też fajnie lecz już wiedziałem, że to wiatr robi figle z bojami i je przesuwa. Ostatnia bojka została zwiana o ok. 200-300 m. Płynąc końcową prostą pod wiatr czułem się jak liryczny bohater walczący z siłami natury. To był prawdziwy czad! Wreszcie dopłynąłem do brzegu bez cienia zwątpienia czy paniki – mój największy sukces. Pływanie zajęło mi 57 minut a dystans orientacyjny zamiast 1.9 km wyniósł ok. 2.5 km. Piankę postanowiłem zdjąć wcześniej, zaraz po wyjściu z wody, ze względu na długi dobieg do strefy zmian.
Rower był dla mnie najtrudniejszy ze względu na silny wiatr i taką sobie jakość asfaltu. Było zimno, w mokrym stroju marzłem. W dodatku przytrafił mi się mocny ból mięśnia strzałkowego prawej nogi i otarcia pachwin. Jechałem pierwsze zawody z lemondką i przekonałem się, że bike fitting to niegłupi pomysł. Dodatkowo utrudnienia jak mosteczek nad torami kolejowymi wybijały z rytmu.
Szczęśliwie dotarłem do strefy zmian T2, wolontariusze przejęli mój rower a ja nie bardzo wiedziałem jak biec. Bolały nogi z tyłu i kark. Po ok. 2 km biegu odzyskałem rytm i zacząłem wyprzedzać, wyprzedzałem cały czas, bieg był świetny – moja mocna strona. Na trzecim okrążeniu przechodziłem kilka razy w szybki marsz, ale średnie tempo nadal przyzwoite, na poziomie 5:10 min/km. Meta na stadionie Zawiszy to bardzo dobry pomysł, świetna pętla w Myślęcinku.
Z zawodów jestem bardzo zadowolony, pozwoliły mi zyskać doświadczenie i przekonać się, że na długim dystansie rower, rower i jeszcze raz rower ma kluczowe znaczenie. Borówko pozwoliło mi także pozbyć się niepewności pływackich w wodach otwartych. Wiem, że przy dobrym dniu mogę przepłynąć naprawdę daleko przy stosunkowo niewielkim wydatku energetycznym.

Wrocław

Maraton w dwa tygodnie po połówce Ironmana to pomysł dość szalony, jednak we Wrocławiu debiutowało kilkoro znajomych na czele z moją żoną i bardzo chciałem tam być.
Ten maraton wspominam sympatycznie, bez napinki na wynik, biegłem go z kamerką GoPro i udało mi się nakręcić kilka fajnych ujęć od kuchni.
Przy wolnym tempie praktycznie nie miałem ściany, jedynie osłabłem i zwolniłem minimalnie w okolicach 35 km. Pogoda była wymarzona, padał lekki deszczyk, było wręcz chłodno. Kibiców mniej niż rok wcześniej. Po maratonie mieliśmy masaż sportowy, super sprawa. Moja żona przebiegła maraton w pięknym stylu, zwolniła po 25 km ale skończyła w świetnej formie z uśmiechem na ustach. Dokuczały jej jedynie bóle w pachwinach. Pobyt we Wrocławiu był przepełniony spokojem, wyciszeniem i szczęściem.

Warszawa

Mój piąty a zarazem największy maraton w Polsce z masowym wręcz rozmachem. Skala zawodów XXL, fajna trasa, piękny stadion, bardzo dobra organizacja i świetny wkład wolontariuszy. Pierwsze 25 biegłem szybko, w granicach 5 min/km. Później zwolniłem i szedłem przez strefy odżywiania. Później osłabłem. Biegłem pomiędzy znakami kilometrów i szedłem chwilę po każdym. Następnie spotkałem się ze ścianą a właściwie murem chińskim, musiałem przejść do marszu a próby biegania kończyły się na zaczątkach skurczy. Uczucie wgryzających się psów w całe tyły nóg od pośladków po achillesy – szok, jeszcze tak nie miałem. Szedłem zatem na przemian z truchtem a tempo ostatnich kilometrów oscylowało na poziomie 7 min/km. Jednak cały czas walczyłem o zmieszczenie się w 4 godzinach i udało się dotrzeć na metę 1.5 minuty przed „czwórką”. Kibice super, szczególnie Ursynów. Warszawa bardzo ładna, dużo nowoczesnych obiektów i rozwiązań komunikacyjnych. Końcówka to marszobieg, góra dobrze, tętno niskie a dół beznadziejnie słaby, brak współpracy i zaczątki skurczy. Strefa mety kapitalna. Byłem bardzo wzruszony na stadionie, łzy praktycznie same lały mi sie z oczu. Pomimo słabości ukończyłem ten maraton.

Wnioski z tego maratonu:
- trenując sporo pod triathlon ciężko się przygotować do maratonu, sama wydolność organizmu to jedna stona medalu, ale siła i wytrzymałość w nogach jest niezbędna,
- jeżeli nie przygotowujemy się odpowiednio, nie należy atakować życiówki, tylko biec na luzie i cieszyć się wydarzeniem ;-).


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
stanlej
00:55
Lektor443
00:49
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
LukaszL79
22:24
Wojciech
22:18
edgar24
21:46
uro69
21:44
GRZEŚ9
21:44
ozzy
21:39
szalas
21:32
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |