2012-10-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mój pierwszy maraton (czytano: 1547 razy)
14 pażdziernik 2012 Poznań,
Moje miasto i mój pierwszy maraton.Już rok temu mysłałam żeby pobiec ale troche się bałam że nie dam rady.Chyba musiałam do tego dojrzeć.Zresztą przed oczami miałam widok z 12 Poznańskiego Maratonu, kiedy czekałam na mecie za moim bratem .A cóż to był za widok? biegacza w krótkich spodenkach z zakrwawionymi udami.Tak mi utkwiło to w pamięci i zdawałam sobie sprawe że jest to morderczy dystans.Bięgam dopiero dwa lata.Mam niewiele zaliczonych biegów ale staran sie trenować regularnie, nawet zimą gdy było -17 :).
Na liste startową zapisałam nas (ja i mój były partner.Nazwie go R) w czerwcu.Nie zapłaciliśmy od razu bo stwierdziłam że zrobimy to na ostatnią chwile.Bardzo przeżywałam ten maraton tym bardziej że miał być moim pierwszym.Trenowałam i czytałam opinie , porady doświadczonych maratończyków.23 września zaliczyłam półmaraton w Zbąszyniu.Pobiegłam sama .Zawsze biegałam z R ale musiał wyjechać do Niemiec i jego pakiet startowy przepadł.Właściwie to jemu zawdzięczam to że biegam bo nie lubiłam tej aktywności.Kiedy się poznaliśmy miał worek pełen medali z maratonów, półmaratonów i różnych zawodów.Zaczęłam je oglądać po kolei i pytać, a R opowiadał o każdym którym akurat trzymałam w dłoni.Moje zainteresowanie zaczęło wzrastać .Z dnia na dzień rosła moja fascynacj tym sportem.Pózniej pierwsze bieganie i tak się zaczęło.....
W Zbąszyniu fajnie sie biegło i czułam już zapach maratonu.Byłam coraz bardziej podekscytowana i kładąc się spać co wieczór , zamykałam oczy i w wyobrazni rozpoczynałam maratoński bieg .Wiedziałam że jest to wielkie wyzwanie dla mnie ale obiecałam sobie ,że ukończe ten bieg za wszelką cene. W radiu usłyszałam konkurs "eska płaci twoje rachunki", wysłałam smsa,zeby załacili za moje dwa pakiety startowe.Oddzonili i zapłacili :) Co za fuks. Uznalam że to musi być jakiś znak,że to "mój"maraton.Odliczałam dni,godziny i co noc zasypiałam mysląc o tym dniu.I wcale nie chciałam robić jakichś rekordów , pobijać czasów .Chciałam rozłożyć rozsądnie siły ,żeby dobiec do końca . Dzień przed maratonem uszykowaliśmy z R wszysko co niezbędne.Oczywiście za sprawą przeczytanych opinii w necie kupiłam w second handzie bluzy i spodnie, które mieliśmy wyrzucić w trakcie biegu , gdy się rozgrzejemy.Chcieliśmy dobrze wypocząć więc wcześnie poszliśmy spać.Byłam bardzo pobudzona i nie mogłam zasnąć przez 2 godziny.Różne myśli kłebiły się w mojej głowie.Czy jestem dobrze przygotowana? a jak złapie mnie skurcz i dalej nie dam rady? i czy pokonam ściane jeśli na nią trafie?a raczej będzie.
Nie pamiętam kiedy zasnęłam.Obudził mnie alarm telefonu o 6.00.Otworzyłam oczy i pomyślałam ,że nadszedł mój dzięń.
Śniadanie ,toaleta i w droge. Postanowiliśmy z R, że najlepiej jak pojedziemy tramwajem bo pewnie będzie problem z zaparkowaniem ,a i tak mamy blisko. Pół godziny staliśmy na przystanku nerwowo spoglądając na zegarek.Mieliśmy być na miejscu o 8.30 żeby zrobić sobie fotke z naszą Drużyną Szpiku.Nie zdążyliśmy-szkoda.Oddaliśmy rzeczy do depozytu i skierowalismy w kierunku startu.Trzeba rozgrzac ciało i pobudzić metabolizm.Prawie 6tyś. biegaczy w jednym miejscu robi wrażenie.Mino 10 stopni i zimnego wiatru zrobiło sie nam ciepło.Sciągamy spodnie ,zostawiamy je na pobliskim przystanku i zostajemy w krótkich spodenkach.Czuje moje serce zaczyna mocniej bić.Za chwile się zacznie.Wszyscy głośno odliczamy 10,9,8,7,6,5,4,3,2,1 START
Tip topami przekroczyliśmy linię startu.Trwało to ponad 4 minuty.Bieg w takim tłoku jest niezbyt komfortowy bo depta sie nawzajem po piętach.Po 3km stwierdziłam że czas pozbyć się następnej części garderoby.Ściągnęłam bluze i wylądowała na torach tramwajowych.Udział w takiej imprezie to niesamowite przeżycie.Tłumy kibiców i ich doping daje niesamowite poczucie siły i energii.Nie zdawałam sobie sprawy że to naprawde ważny aspekt dla biegacza.W każdym bądz razie dla mnie na pewno.Pierwsze 14km ponosiło mnie i wyrywało do przodu.Moje serce, oddech stworzyły idealną harmonię.W takiej masie ludzkich rozgrzanych ciał zrobiło się niesamowicie gorąco jak w saunie.Każdy z nas tworzył trybik maszyny, która wspólnym rytmicznym ruchem sunęła do przodu.Wszyscy wiemy co wydarzyło się na 14km. Widziałam reanimację tego ŚP biegacza.Jego blade ciało i buty widze do tej pory gdy zamkne oczy.I wtedy zwolniłam.Pomyslałam że może przecenił swoje siły.ale nie przypuszcałam,że tak tragicznie się to skończyło dla niego.
Od 15km zaczeliśmy używać żelu popijając wodą i pić izotonić.I tak co 5km.Bałam się że dopadnie mnie skurcz bo już na półmaratonie miałam niemiłą przygode z tym dokuczliwym towarzyszem.Mimo że brałam tabletki z potasem to jednak lekka obawa istniała.Na 21km zasilanie zostało odcięte....ale nie u mnie.R zwolnił i tak się człapaliśmy prawie do 30 km.Przyznam się że byłam lekko zła, ale obiecaliśmy sobie że biegniemy od początu do końca razem (tak było zawsze).Troszkę odłączyłam R ale co jakiś czas oglądałam się za nim. O dziwo biegło mi sie super.Po drodze spotkałam panią Basie i sobie poplotkowałyśmy :)Dowiedziałam się że to jej 3 maraton pod rząd...wow..Do naszego towarzystwa dołączył starszy pan. Okazało się że to jego pierwszy maraton i dedykuje go córce ,która właśnie obchodzi 21 urodziny.I taką miłą konwersacje prowadziliśmy jakiś czas.Zwolniłam by poczekać za R, lekki kryzys mu mijał więc troche przyspieszyliśmy.Od 36km zaczęłam czuć zmęczenie mięśni.Bolało mnie wszystko-posladki, uda,łydki itd...Ale żaden skurcz do końca mnie nie złapał.Dzięki Ci Panie....Każdy krok był niesamowitym wysiłkiem dla mnie ,a ból był nieziemski.Czułam jakbym miała uda jak Pudzian.Przede mną biegł młody chłopak w białej koszulce , miał markerem napisane zdanie , które dodało mi sił "JEZUS TO ZA TWÓJ KRZYŻ"Biegłam i naprawde cierpiałam.Myslałam o moim życiu,że tyle się w nim nie udało , że czasami można się starać, a i tak nic nie wychodzi.Poczułam że łzy popłynęły mi po policzkach.Wiedziałam.że to będzie mój pierwszy i ostatni maraton z R ,bo nam sie nie udało....Zacisnęłam zęby i chciałam żeby ten ból fizyczny się nie skończył.W myślach mówiłam do siebie "dobrze ci tak,niech każdy krok będzie dla ciebie katorgą " Może wyda się to dziwne ale wszystkie złe emocje i frustracje wyszły ze mnie i odreagowałam właśnie wtedy.Ostatnie 2km były drogą przez męke,ale dałam rade Wbiegliśmy na mete razem trzymając się za ręce.Medal jest piękny i dołożyłam go do mojej skromnej kolekcji.Też będzie miał swoją mała historie :)I właśnie to jest piękne w bieganiu.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora mamusiajakubaijasia (2012-10-28,06:38): Mniej negatywnych emocji w czasie biegu, Dziewczyno. A bluzę to raczej wyrzucaj nie na tory, tylko przy punkcie odżywczym; ktoś to miasto musi po nas sprzątać:) Gratuluję debiutu maratońskiego:) jacdzi (2012-10-28,07:01): Swietna relacja, a Twoje emocje, coz ... rozumiem i wiele z nich pamietam z autopsji. Gratuluje obowiazkowosci i systematycznosci, to " dobrze" Ci biegowo wrozy. A wiec wielu sukcesow!!! Polecam jednak wiecej startow, to najlepsza okazja do spotykania biegaczy, a to oni wlasnie sa tym co najwazniejsze w tym naszym bieganiu. Traktuj je nawet jak treningi. Ja przesadzam i startuje 30 do 40 razy w roku. To przesada ale tak lubie i tyle spotkan ze wspanialymi ludzmi! nataretka (2012-10-28,11:32): hm...jedno mnie zastanawia.Jak osoba ,która na swoim blogu pisze o oswajaniu ze śmiercią, może twierdzić że mam negatywne emocje:)Póki co to napewno nie myśle i nie pisze o śmierci:) Zapewniam....A co do bluzy to się zgadzam. 1katarzynka (2012-11-02,10:14): Gratuluje Renatko pierwszego maratonu -trzeba mieć klasę żeby pomimo zmęczenia pomagać jeszcze komuś nawet bliskiemu na trasie.Zgadzam sie też z Jackiem , starty to świetny trening i okazja do spotkań.
|