2012-06-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg Rzeźnika bez tajemnic... (czytano: 1848 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.szmajchel.naszebieganie.pl/2012/06/29/bieg-rzeznika/
Pominę wszystkie wydarzenia, które miały miejsce zanim stanąłem na starcie biegu Rzeźnika, a raczej stanęliśmy bo to przecież bieg w parach, a Kamil, który był moim partnerem odegra w tej historii znaczącą rolę. Aby zjawić się na starcie o godzinie 03:20, pobudkę mieliśmy zaplanowaną na 01:30. Jak to zwykle bywa w takich okolicznościach, pod wpływem olbrzymich emocji – nie miałem problemów ze wstaniem. Mimo iż o tej godzinie zdecydowanie częściej kładę się spać niż wstaje to od razu czułem się bardzo pobudzony i zmotywowany do działania. Generalnie to już przed zaśnięciem byłem zdania, że wolałbym iść na start niż kłaść się spać…
Od miejsca naszego noclegu do Komańczy – gdzie był start biegu, dzieło nas kilkanaście kilometrów, dlatego też pobudka musiała odbyć się tak wcześnie. Już w trakcie podróży na start przypomniało mi się, że nie zabrałem zegarka: Garmina 305, jak się później okaże być może miało to dla mnie zbawienny wpływ.
Mimo wcześniejszych zapewnień od startu narzuciliśmy sobie dość mocne tempo (podczas zbiegów grubo poniżej 4′/kilometr), mimo to nabuzowani adrenaliną czuliśmy się bardzo dobrze. Ok. 10km biegnąć już w czołówce daliśmy się złapać na tym, że zamiast kontrolować trasę, skupiliśmy się na rywalach przed nami. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że rywale pomylili trasę i nadrobiliśmy w ten sposób kilkaset metrów wspinając się pod prąd górskiego strumyka.
Dalsza część uzupełniona o zdjęcia na moim nowym blogu: TUTAJ. Znaleźć tam można również inne wpisy, nie publikowane tutaj. Serdecznie zapraszam :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |