2012-04-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Przygotowań c.d. (czytano: 1174 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.endomondo.com/workouts/user/1060973
X; XI… Tydzień
Po długiej przerwie mam wreszcie czas i chęci coś nie coś napisać :)))
Kolejne tygodnie to była jedna wielka walka z czasem, słabościami i problemami, które mnie napotykały.
Po mimo tego wszystkiego udało mi się i tak czy tak jak na moje możliwości wiele osiągnąć. A może to dzięki nim, było tak DOBRZE !!! Ale po kolei.
Po wyleczeniu infekcji przyszedł czas na nadrabianie utraconej formy. Pierwsze dwa treningi to była walka z oddechem i nogami, które już odczuwały spadek siły. Na koniec tygodnia już było o wiele lepiej. Co prawda nie było rewelacji, ale to było oczywiste, że po tygodniowej przerwie od biegania, a zwłaszcza po kuracji antybiotykowej, nie będzie sielanki.
Organizm jest tak wyjałowiony i tak osłabiony, że potrzeba wiele czasu na to by wszystko wróciło do NORMY. Na szczęście zauważyłem, że jest już u mnie duży postęp, jeżeli chodzi o świadomość takich spraw, dlatego psychicznie byłem na taki obrót spraw przygotowany.
Na kolejny tydzień było założenie, aby jeszcze troszkę popracować nad formą (nadgonić ją),ale poświęcić też troszkę czasu na odpoczynek i regenerację ponieważ na koniec tygodnia miałem zaplanowany start w Maniackiej Dziesiątce.
Wszystko zapowiadało się świetnie, forma idzie do góry. Można zacząć myśleć o podjęciu walki nad poprawieniem życiówki. Po środowym treningu zacząłem myśleć o odpoczynku i regeneracji dlatego postanowiłem troszkę odpuścić bieganie, a w zamian za to, wskoczyć na rower. I tak też zrobiłem: od rana pojechałem do pracy rowerem. Niestety podczas drogi powrotnej, a dokładnie podczas parkowania, nie było tak wspaniale.
Przednim kołem wjechałem w kratkę ściekową i się przewróciłem. Podczas upadku nie zdążyłem wypiąć stopy z pedałów i całą siłą kolanem uderzyłem w asfalt. Ból był POTWORNY!!! do tego stopnia, że miałem wrażenie iż zaraz zemdleję. Przez chwilę nie byłem w stanie nic zrobić byłem sparaliżowany bólem. Wiedziałem, że muszę szybko działać, bo inaczej może się to źle skończyć albo co najmniej nie będzie szybkiego powrotu do zdrowia. Po około półgodzinnym okładzie lodem mogłem już prawie normalnie zginać kolanem. Co prawda nie był to pełen zakres, ale normalne chodzenie nie sprawiało mi większych problemów.
Dramat dopiero rozegrał się dopiero w nocy i następnego dnia, a mianowicie, w nocy gdy się obudziłem nie mogłem wstać z łóżka. Nie mogłem zgiąć nawet w minimalnym stopniu kolana, nawet nie mogłem na tej nodze stąpnąć, ponieważ ból tak POTĘŻNY. Byłem do tego stopnia przerażony tym bólem, że pojechałem do lekarza na RTG, z którego nic nie wynikło. Z jednej strony to dobrze, a z drugiej źle, ponieważ cały czas tak do końca nie wiadomo czy coś się nie uszkodziło. Diagnoza lekarza była następująca: STŁUCZENIE!!!
Po dwóch dniach chodzenia o kuli przyszła delikatna ulga, która pozwoliła mi na odstawienie „trzeciej” nogi. Co prawda nie mogłem jeszcze swobodnie się poruszać, ale już o własnych 100% siłach.
Oczywiście o starcie w zawodach, które przypadały w sobotę mogłem tylko sobie pomarzyć. Wybrałem się tylko, aby podopingować znajomych i zaspokoić swoją psychikę. Jednak nie było tak do końca łatwo, gdyż widok biegających zawodników powołało że serce moje krajało się z rozpaczy. Tylko myśl o tym, że już za chwilę będę też tak hasał, trzymała mnie w całości i powodowała, że się nie rozklejałem.
Kolejny tydzień myślałem że przyniesie troszkę lepszy obrót sprawy, ale niestety NIE. Dlatego zdecydowałem się na wyjazd nad morze, które od pewnego czasu w moim życiu działa kojąco na wszystkie zmysły. Wyjazd miał być dla mnie coś w rodzaju turnusu rehabilitacyjnego, dlatego postanowiłem sobie, że kilka razy ciągu pobytu wykąpię się w naszym morzu. Na mnie osobiście wpływa to leczniczo i ładuje akumulatory. Dodatkowo miałem plan, aby dużo spacerować nie tylko z rodzinką, ale i sam. Po cichu liczyłem też na to, że zacznę troszkę truchtać :))). Kąpiele w zimnym morzu działały na mnie tak jak pisałem bardzo kojąco. Od razu po kąpieli mogłem normalnie chodzić bez jakiegokolwiek bólu. Nawet mogłem pozwolić sobie na krótką przebieżkę. Można powiedzieć że po trzech kąpielach opuchlizna w całości zeszła i pojawiała się tylko po długotrwałym chodzeniu.
Pod koniec tygodnia, a dokładniej w sobotę postanowiłem wyjść na mały „sprawdzian” i niestety bardzo się rozczarowałem.
Praktycznie po 1km noga a konkretnie kolano dawało o sobie znać. Nie był to taki zwyczajny ból. Było to coś w rodzaju paraliżu który przeszywał mnie w dół nogi i dochodziło do tego jeszcze uczucie puchnięcia. Po czterech kilometrach walki ze sobą i biegu połączonego z marszem wróciłem do pokoju. Minę miałem mizerną ale coś w głębi duszy mówiło mi, że to tylko etap przejściowy, że za chwilkę już za momencik ruszę w pełni sił na moje ulubione trasy. Nawet przez chwilę nie zwątpiłem, że będzie inaczej to tylko kwestia czasu! I tak też było w niedzielę zrobiłem już o dwa kilometry więcej a w poniedziałek wyszło już ich 7,6km i dodam że bez przerw i większego bólu. Wiadomo kolano nie było jeszcze w stu procentach zdrowe ale pozwalało na delikatny bieg bez zatrzymywania się. Jednak cały czas nie rezygnowałem z kąpieli w morzu które przynosiły wielkie ukojenie dla moich nóg a zwłaszcza kolana. Co prawda nie kąpałem się cały choć ochota była wielka ale ogólne zdrowie nie pozwalało na tego typu zabiegi. Dlatego pozostawałem tylko na „moczeniu się” od pasa w dół.
Po powrocie do domu zrobiłem jeden dzień odpoczynku i pognałem na większy sprawdzian. Ależ byłem szczęśliwy jak mogłem znów pohasać po „swoich” leśnych ścieżkach z takim samym zapałem i z taką samą radością co kiedyś.
To jest WOLNOŚĆ dla ciała i ducha!!!
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |