2012-04-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| To już koniec... (czytano: 1775 razy)
Koniec marca... ;) Nie będę bawił się w jakieś zawiłe statystyki i wyliczenia, ale muszę coś napisać o tym świetnym miesiącu, który właśnie przeszedł do lamusa. Tak, to był bardzo syty miesiąc, rzekłbym nawet, że jeden z najlepszych biegowych miesięcy w mojej ponad 2,5-letniej karierze tuptusia... ;)
Oczywiście "najsamprzód" warto wspomnieć, że rekordowy ;) Nigdy bowiem nie zaliczyłem wcześniej 320 km w ciągu miesiąca (do tej pory najwięcej 315 km w styczniu 2011), ale co najprzyjemniejsze dla mnie... aż 21 dni biegowych!!! To był przełomowy miesiąc, jak również miesiąc wielu nowinek w moich treningach i aktywnym życiu... a właśnie jeśli już o aktywności mowa to do tych 21 dni biegowych wypadałoby dorzucić jeszcze 3 kolejne dni, kiedy to robiłem inne fajne rzeczy... Oj! Nie chodzi o te, o których myślicie... ;) W tym przypadku 3 dni w skali miesiąca to nie byłby powód do chwalenia się... ;)))
A zatem co? Otóż kupiłem niedawno pierwsze moje kijki NW, w celu urozmaicenia swoich treningów i... zrobiłem z nich dwukrotnie użytek. Na razie tyle, ale będzie regularnie (docelowo raz w tygodniu)... Już kilkakrotnie przekonałem się na własnej skórze, jak intensywny marsz z patyczkami daje w dupsko... nie tylko w przenośni, ale również dosłownie... Po każdym takim treningu, kilka następnych dni było moim koszmarem... łupało mnie tu, rwało tam... prawie cały obolały. Pomimo tych wszystkich treningów biegowych, z rytmami, czy podbiegami włącznie, niektóre partie mięśni nie dostają takiej lekcji jak przy kijkach... najwięcej mogą powiedzieć o tym moje piszczele, obręcze barkowe, czy lędźwie... zwłaszcza one ;) Najgorzej jest się wytłumaczyć znajomym następnego dnia, kiedy poruszamy się jak połamaniec, narzekając na bóle pośladków... Kto uwierzy w wersję z kijkami? ;))) Cóż... mimo wszystko warto "ponordikować"... Jest to świetne urozmaicenie treningu, podczas którego ćwiczymy znacznie więcej grup mięśni, niż podczas biegu... Chyba to interesujący argument ;)
Oprócz kijaszków zakupiłem, z myślą o nadchodzącym sezonie, nosidełko turystyczne, dzięki któremu będę mógł łączyć swoje pasje... zajmowanie się córeczką i wędrowanie po górkach. Zawsze marzyłem, aby moje dziecko było od najmłodszych latek wychowywane aktywnie i pośród natury... Zawsze wyobrażałem sobie spacery po lasach i górach, w wolnych chwilach... wszystko, byle nie gnicie w domu przed TV, a tym bardziej nad badziewnymi gierkami, wypłaszczającymi umysł naszych pociech... To były moje marzenia i wyobrażenia, a teraz mam nadzieję, że moja Misiunia będzie chciała tak żyć... ;) Na razie po trzech testowych wycieczkach, po okolicznych górkach, jestem zadowolony, że spokojnie siedzi w nosidełku, a nawet śmieje się i gaworzy be końca (gaduła... to chyba po mnie)... Owszem, zanim wyruszymy na jakiś dłuższy marsz, musimy się oswoić... nie tylko ona, ale również ja. Co prawda doświadczenie mam niemałe jeśli chodzi o wędrówki z plecakiem... tysiące kilometrów na szlakach sporo mnie nauczyło. Niemniej jednak wyrypa z plecakiem (nierzadko 25-30 kg) po bezdrożach, czy przez gęste zarośla to co innego niż ok. 13 kg na plecach (dzidzia, nosidło i duperele). Po pierwsze nieco inaczej ułożony środek ciężkości, a po drugie... na wszystko trzeba uważać... na gałęzie po bokach i u góry (by nie zmasakrować bąbelka), na stawianie kroków (by dziecku głowa nie odpadła podczas nadmiernej galopady)... i na wiele innych rzeczy ;) Niby tak niewiele, ale jednak trzeba się przyzwyczaić do nowej roli...
Podsumowując wszystkie aktywności... w marcu obijałem się tylko 7 dni, a przez 24 "się ruszałem"... 21 dni biegowo (320 km) + 2 dni NW (22 km) + 3 razy wędrówka górska z Dzidzią (26 km)... Razem 24 dni (dwa razy po bieganiu wybrałem się tego samego dnia w górki) i aż 368 km ;) Normalnie bomba! To prawdziwy przełom... oby tak dalej, bo jakieś tam plany są ;) Marzec miał być spokojny... zero mocnych akcentów, zero ścigania... tylko przyjemne bieganie i koncentrowanie się na objętości. Taki był cel zważywszy, że zima poszła na straty... Po chorobie w grudniu i wielu innych problemach w styczniu i lutym, powoli ogarniała mnie deprecha... Tak wiele chciałem, a tak niewiele mogłem... Co chwilę wymazywałem ze swojego kalendarza kolejne starty, wiedząc że na ów czas nie nadawałem się nawet do rekreacyjnego biegu na zawodach... Niestety nie ominęło to również Sobótki...
Kiedy w lutym stanąłem na wadze, aż zajęknąłem... a waga jeszcze bardziej... ;))) Z 88 kg z początku grudnia zrobiło się 96,5 kg (z lekkim przechyłem na 97...)!!! Lampka awaryjna mi się zaświeciła, bo przecież setka była już tuż tuż... Owszem miałem w planach setkę w tym roku, ale nie chodziło mi o tą na wagowej skali... ;))) Cóż, trzeba było ruszyć dupsko, dla dobra ciała i duszy, a przede wszystkim kości i... lodówki, której o mało drzwiczki nie odleciały... ;) Na początku było bardzo ciężko... mizerna kondycha, wydolność i ten balast wgniatały mnie w ziemię, a po każdym treningu czułem się jakby walec po mnie przejechał... To był etap, w trakcie którego biegałem bardziej z musu, niż przyjemności... Ostatnie beznadziejne miesiące rozbiły mnie, dlatego musiałem jakoś się wdrożyć w systematyczne bieganie. Udało się... już po 5-6 treningach zaczęło mnie na nowo cieszyć bieganie, endorfiny chwyciły za mordę, która po każdym treningu tryskała świeżością... W pracy nie raz pytali, czy coś brałem... jasne że tak... endorfiny! ;))) A waga? Chyba dobrze, bo po miesiącu już jest 91,5 kg ;)
Teraz mogę inaczej spojrzeć na świat, niż jeszcze przed miesiącem, kiedy to byłem ciężki... nie tylko wagowo, ale również do życia... A któż nie będzie marudny i opryskliwy, jeżeli będzie żył inaczej niż tego by chciał... Teraz na nowo mogę sobie układać plany... Nic jednak na siłę... Najważniejsze bowiem jest dla mnie spełnienie w roli tatka... a biegowe wyczyny... w miarę możliwości. Na ten rok obrałem za cel bieganie wyłącznie "for fun", bez tak mocnego parcia na wynik, jak było to w latach poprzednich... Może do niektórych zawodów będę się bardziej przygotowywał, ale... raz jeszcze... "nic na siłę"... A my widzimy się...? Tam gdzie będę... ;) Pozdrawiam
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora tytus :) (2012-04-01,14:55): 3m się, nabijaj kilosy to wszystko procentuje Marysieńka (2012-04-01,16:00): "Kto uwierzy w wersję z kijkami? ;))) "....uwierzysz, że ja wierzę??? Miłych spacerków z córeczką szczęśliwy tatusiu:)) dario_7 (2012-04-02,09:34): Arturze, od tamtego czasu w Złotoryi, kiedy to razem z Marysią namówiliście mnie do chwycenia za kije, systematycznie przynajmniej raz w tygodniu robię z nimi wymarsze i jest dokładnie jak piszesz - dupsko boliiiii!!!! A Marysia się nabija, że to dlatego, że nim tak kręcę podczas łażenia. :))) Co do nosidełka i wędrówek z dzieckiem po górkach - mój synuś w ten sposób wyrwał mi połowę włosów (na szczęście odrosły potem), a na Przegibku w Beskidach zaczął stawiać pierwsze kroki... Ech, przyjemne wspomnienia... :)))) Truskawa (2012-04-02,09:56): Wszystkie maluchy są fajne ale niwiele ma takie coś, żeby chciało się je od razu wyściskać a to Towje Malutkie takie cos ma. No jest przekochana. I ta mina na zdjeciu. :))) Chciałam Ci powiedzieć, że może Ciebie jest więcej na tej focie ale to ona tam jest gwiazdą. I wprzeciwieństwie do Ciebie będę dla Ciebie miła i dodam jeszcze, że mała ma bardzo fajnego tatę. Ale pochwała dotyczy wyłącznie spacerów po górach. :)))))) szlaku13 (2012-04-02,10:54): Na razie Tytusie czuję się ja nabity... ;) Ale przy okazji walnąłem inny rekord... Wczoraj walnąłem kolejne bieganko i to był mój dziewiąty dzień pod rząd mega aktywności... Dziesiątego nie będzie... dzisiaj wreszcie laba... Co prawda korci by sobie podreptać, ale mózgu wiatry jeszcze nie wywiały, a ten nakazuje odpocząć... ;))) szlaku13 (2012-04-02,10:57): Maryś... ale ja tu miałem na myśli zwykłych szarych przeciętniaków, którzy różne nasze zboczenia różnie sobie tłumaczą... ;) Ty na pewno uwierzysz... "Kijkarą" jesteś i nic co "kijowe" nie jest Tobie obce... ;))) szlaku13 (2012-04-02,11:00): Darku, mam ten komfort, że mi malutka nie jest w stanie niczego z głowy wyrwać... ;))) A w tym przypadku obawiam się tylko i wyłącznie o jej "chciejstwo", bo ja w góry zawsze... jakby nie trzeba było, to bym w ogóle z nich nie schodził... ;) szlaku13 (2012-04-02,11:05): Oj Trusi... Jest fantastyczna, ale złości mnie, że nie jest takim pieszczochem jak jej tatko ;) Sam chętnie bym ją wyściskał, ale wzbrania się jak diabełek od święconej wody ;) Śmieszka i gaduła z niej perfekcyjna, choć i histerii nie brakuje... ;) A za "kąplemęty" pod mym adresem dziękuję... sporo ich słyszę, ale i te z chęcią przyjmę... :))))))
|