2012-02-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| VII Tydzień (czytano: 1101 razy)
VII tydzień czyli drugi cykl przygotowań czas zacząć !!!
Pierwszy cykl przygotowań jest już mną. Po wzmacnianiu siły przyszedł czas na pracę nad szybkością i wydolnością, co nie będę ukrywał jest dla mnie bardziej męczące i wyczerpujące, niż praca nad siłą. Jednak po ostatnim roku i tą formę treningową polubiłem, no może nie tak bardzo jak podbiegi, ale rozpędzenie „mojego pojazdu” do granic wytrzymałości, daje mi już wiele radości i satysfakcji. Czuję się w takich momentach wolny jak ptak. Może to dlatego że te prędkości stają się coraz wyższe???
Poniedziałek: po niedzieli jest zawsze poniedziałek, a w poniedziałek jest zawsze delikatne rozbieganie i dotlenienie mięśni, które są przeważnie zawsze zesztywniałe ze zmęczenia po długim wybieganiu. Tak też było i tym razem, z jedną małą różnicą, miało być delikatnie.
Suma 10,87km w czasie 52’27” co dało średnią na kilometr 4’50” więc jak widać nie do końca było bajtowo :)
Wtorek: biorąc po uwagę to, że ostatni tydzień był bardzo mocny i do tego jeszcze w tym tygodniu czekają mnie zawody, to postanowiłem dzisiaj zrobić sobie dzień totalnej przerwy-odpoczynku dla swojego ciała i umysłu. Lenistwo, lenistwo i jeszcze raz lenistwo.
Środa: po dniu odpoczynku czas na mocny akcent treningowy, jakim są interwały. Wcześniej na myśl o interwałach robiło mi się zawsze „słabo” i byłem już od rana cały zestresowany do momentu rozpoczęcia treningu. A dziś, gdy jest taka jednostka do zrealizowania, cieszę się, bo wiem że to bardzo mocno podnosi mój poziom wytrenowania, rozwija mnie i pcha do przodu -dosłownie pcha!!! Co prawda czasem nie jest łatwo od samego początku wejść na wysokie obroty. Zawsze pierwszy kilometr jest zniechęcający, nogi są ociężałe, plączą się podczas każdego stawianego kroku, oddech ciężki nie dający możliwości dostatecznego dotlenienia mięśni. Na szczęście jednak podczas drugiego odcinka już jest wszystko zgrane. Nogi pracują na wysokich obrotach, pewnie stąpając po podłożu. Do tego dochodzi silna praca ramion, która wszystko usprawnia i daje większe możliwości. To jest coś w rodzaju pracy silnika samochodowego. Jeżeli wał zaczyna mocno i szybko się obracać, to tłoki przyczepione do niego też automatycznie szybciej pracują. Podobnie jest z nami jeżeli nasze ramiona zaczną mocniej i silniej się wychylać do tyłu to automatycznie nogi też mocniej pracują.
Suma 11,48km - 6x1km w tempie 3’48”/km przerwy między odcinkami wynosiły po 3min każdy i były robione w tempie 5’00”/km. Ostatnia część wygaszania wyniosła około 10min w tempie 5’00”/km.
Czwartek: dziś mogłem zrobić sobie dzień wolny, lecz biorąc pod uwagę to że w sobotę jest start i warto sobie zrobić taki dzień tuż przed samym startem poszedłem na trening, a wolne przeniosłem na piątek. Wiem ze swojego doświadczenia, że przeddzień startu muszę troszkę odpocząć. Jeżeli jest to maraton to musi to być oczywiście o wiele więcej niż tylko dzień wolny od biegania. Jest to oprócz dnia wolnego zmniejszenie kilometrażu całkowitego na tydzień i dołożenie odnowy biologicznej w postaci masażu i podstawa to dobry zdrowy sen on goi i leczy chyba wszystko.
Spokojne wybieganie no może nie tak do końca spokojne, bo na początku było bardzo nerwowo.
Suma 9,00km pokonana w czasie 44’21” co dało tempo na kilometr 4’56”.
Piątek: WOLNE !!!!!!!!!
Sobota: no i jest wreszcie oczekiwana sobota. Co prawda jak spojrzałem od rana za okno to minka mi troszkę zrzedła. Błoto pośniegowe do tego odwilż… może być całkiem „ciekawie”. Jakoś w jednym momencie przeszła mi ochota na ściganie się i nawet rozważałem wycofanie swojego udziału w tej edycji. Co prawda z drugiej strony nie miałem wyjścia, ponieważ wszystko już było dogadane, „wesoły autobus zamówiony” - tylko wsiadać i jechać. No i dobrze, że się nie wycofałem, bo atmosfera na samym biegu pomimo chodu była jak zawsze gorąca.
Sam bieg, uważam jak dla mnie, bo nie mogę się wypowiadać za innych, był jednym z najcięższych i bardzo trudnych technicznie. Duża ilość śniegu, a w niektórych i błoto pośniegowe, dawały wrażenie jakby się biegło po lodzie. Nogi rozjeżdżały się na prawo i lewo, a do tego pomimo zastosowanym nakładek z kolcami pod buty, nie było możliwe mocne odepchnięcie się od podłoża. Jednak ten bieg, ma charakter przełajowy i nie powinny być groźne biegaczom: śnieg, błoto i kałuże. To one dodają jeszcze większego smaczku tej imprezie i sprawiają, że jest ona jedyna w swoim rodzaju (a mowa tu oczywiście o GP Poznania w biegach przełajowych).
Najpierw rozgrzeweczka i delikatne rozciąganie, w trakcie którego obmyślałem plan działania, a był on taki: biorąc pod uwagę panujące warunki „drogowe” ustawić się na linii startu na pierwszych lokatach, aby nie tracić energii na przepychanie się między tłumem i biec możliwie jak najszybciej (czyli tak jak zawsze odkąd tutaj startuję).
Czas końcowy nie uważam za rewelacyjny, ale zważywszy na te wszystkie czynniki zewnętrzne no i oczywiście zajęte miejsce jestem BARDZO ZADOWOLONY!!! 5km - 19’56”
Podczas powrotu do domu czułem straszny niedosyt, który nie wynikał ze słabego czasu, lecz ze zbyt małej ilości pokonanych kilometrów, dlatego obmyślałem szybko plan, jakby tu jeszcze zrobić dodatkowe kilometry. No i wszystko na pierwszy rzut oka wyglądało przyzwoicie tzn. nie ma nikogo w domu, można iść jeszcze pohasać. Nie namyślając się długo, przebrałem przemoczone ciuszki i ruszyłem na krótką i spokojną przebieżkę po rodzinnym mieście. Pogoda była bajeczna, zaczęło świecić słoneczko, które po porannym biegu w ciężkich warunkach działało kojąco na zszargane stresem nerwy. Po powrocie jednak do domu byłem przyznam szczerze bardzo zmęczony. Marzyłem tylko o tym, aby wziąć prysznic i położyć się na chwilkę spać. I tak też zrobiłem, z jedną uwagą, ta chwilka trwała całą godzinę i pozwoliła mi, tak mi się wydaje, zregenerować w 100% mój organizm.
Suma kilometrów drugiego biegu wyniosła - 7,28 km pokonane w czasie 39’11” (5’23”/km)
Suma z całego dnia wyniosła - 15,5km
Niedziela: po wczorajszym jakże emocjonującym biegu przyszła pora na normalny niedzielny trening, no może nie tak do końca taki normalny….
Pomału nieuchronnie zbliża się godzina ZERO i czas troszkę zwiększyć niedzielny kilometraż, ale dziś jeszcze postanowiłem dać sobie luz. No może luz to za dużo powiedziane, ale nie będę zwiększał kilometrów. Skupię się na budowaniu wytrzymałości biegowej, bo to też jest istotny i jakże ważny element podczas maratonu, o którym bardzo często zapominam.
Po około 14km zacząłem delikatnie, ale sukcesywnie zwiększać tempo. Na każdym kilometrze zwiększałem o 2sek. To jest niesamowite ile pokładów energii jeszcze drzemie w ludzkim ciele. Tylko trzeba uaktywnić potwora albo jak niektórzy mówią zwierzaka :)))
Dzisiejszy trening podobnie jak wcześniejsze niedzielne zajął mi niespełna dwie godziny, ale od następnej niedzieli: nie ma zmiłuj się! I choćby nie wiem co by się działo, to będą DWIE godziny.
Suma z niedzieli - 21,30km w czasie 1h52’35” co dało średnią na kilometr 5”17”
Suma z całego tygodnia - 68,14km
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |