2011-12-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| UTMB TDS część II (czytano: 2343 razy)
Do Chamonix udaliśmy się samochodem w trzyosobowym składzie. Na miejsce dotarliśmy w niedziele południowa porą. Przywitała Nas cudowna, typowo letnia pogoda a widok dominujących nad nami potężnych Alp był niesamowity. Zatrzymaliśmy się na Campingu. W poniedziałek z samego rana udaliśmy się z Adasiem na wycieczkę po górach. Wyszliśmy z Szamoniksu który znajduje się na wysokości około 1000m i dotarliśmy na nóżkach na wysokość około 2500m npm. W drodze powrotnej nawet lekko zbiegaliśmy. Była to moja pierwsza próba biegowa po nieszczęsnym wypadku w Szczyrku.
Nie wypadła jednak zbyt optymistycznie w perspektywie czwartkowego startu. Kolano w okolicach rany cały czas bolało. Bałem się że jak zacznę je mocniej obciążać to nie wytrzyma i rozleci się na amen. Zdecydowałem więc : zero biegowego ruch do samego startu. Co ma być to będzie. Startuje. Najwyżej zejdę na którymś punkcie. Wóz przewóz. Ale do czwartku zero biegania i intensywnego ruchu. Tylko błogi relaks.
Obudziłem się w czwartek około 5 rano. Mieliśmy kimać do szóstej ale jakoś spać nie mogłem i wylazłem z namiotu. Zacząłem się ubierać w przygotowany dzień wcześniej , biegowy szpej. Po chwili herbata, kanapki i chyba kawa na koniec. Czasu nie było wcale tak wiele bo o 7:30 musieliśmy być z Adamem w określonym miejscu w Chamonix skąd podstawione przez Orgów autobusy miały nas zawieżć do Courmayeur. Z tego uroczego Włoskiego miasteczka miał rozpocząć się Nasz bieg.
Wszystko przebiegło zgodnie z planem i około 8:20 ,po wcześniejszym przejeżdzie, najdłuższym w Europie tunelem podziemnym pod masywem Mont Blanka dotarliśmy na miejsce startu.
Punktualnie o godzinie dziewiątej nastąpił start. Rzeka prawie 1200 ultrabiegaczy oklaskiwana przez spore rzesze miejscowych oraz turystów ruszyła uroczymi, wąskimi uliczkami Courmayeur . Po przebiegnięciu w dół około dwóch kilometrów zaczęło się pierwsze i zarazem najdłuższe na całej trasie, dziewięciokilometrowe podejście na najwyższy szczyt TDSa. Czekał na Nas leżący po stronie włoskiej , Col de Youlaz 2661 m npm.
Od samego początku starałem się nie ulec wczesno biegowej adrenalinie i próbowałem pohamowywać swoje ambicje.
Pamiętałem bowiem bardzo dokładnie przeczytaną gdzieś w necie, bardzo mądrą dewizę która sprawdza się niemal zawsze na tego typu biegach „ Zacznij wolno a jeżeli stwierdzisz że już tak jest , to jeszcze zwolnij”
Starałem się jej trzymać. Nie do końca jednak to wychodziło bo kiedy uświadomiłem sobie że jest w miarę wolno to nie zwolniłem. Nie chciałem bowiem się wlec w mocno spowalniającym ogonie ultramaratońskego węża. Pewnie też , poddałem się z lekka presji napierających współtowarzyszy. Hamulec mimo wszystko lekko był zaciągnięty.
Na siódmym kilometrze dotarłem do pierwszego punktu z płynami. Nie uzupełniałem camelbaga bo wypełniony był jeszcze w połowie. Na szybkości wypiłem jednak duży kubek Coca Coli oraz tyle samo wody. Sprężałem się przy tym okrutnie. Wiedziałem bowiem ze musze przebijać się do przodu gdyż dotychczasowe szerokie dukty którymi podążaliśmy do tej pory zaczęły przekształcać się w wąskie strome ścieżki na których tworzyły się zatory. Przepustowość trasy w tym fragmencie ,przy tak licznej jeszcze grupie Ultrasów była niewystarczająca.
Ostatnie dwa kilometry podejścia były bardzo strome i pokonywało się je bardzo powoli. Na szczyt wychodziło się gęsiego a odstępów między wchodzącymi nie było prawie w ogóle. Gdy popatrzyło się w dół miało się wrażenie że do góry pełznie kolorowy wąż składający się z człekokształtnych ogniw.
Pogoda dopisywała. Było słonecznie. Co prawda co jakiś czas słońce chowało się za chmury ale nic nie wskazywało na to że aura może się załamać . Było ciepło. Może nawet odrobinę za . W szczególności na tym pierwszym podejściu pod Col de Youlaz który zdobyłem równo po 150 minutach czyli o 11:30. A więc jedenaście km pokonałem aż w dwie i pół godziny. I wcale nie było to lajtowe wchodzenie a mocny, konkretny wysiłek . W tym momencie uświadomiłem sobie jak ciężka przede mną jeszcze praca do wykonania i że musze jeszcze bardziej ostrożnie rozkładać siły
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Marysieńka (2011-12-10,14:30): Przed tak ważnym startem, chyba wybrałabym nocleg w wygodnym łóżeczku....wiadomo delikatniusią damulką(hahaha)jestem:))) dario_7 (2011-12-10,21:20): Piękny profil!!! :))) Henryk W. (2014-12-24,08:25): Lecimy do III części:)
|