2011-01-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| eM jak Bieg Spełnionych Marzeń, eM jak miłość (czytano: 1701 razy)
Minął okrągły roczek i znowu jechałam do Mysłowic na Bieg, a właściwie festiwal (bo impreza się rozrasta) Spełnionych Marzeń. Oprócz obstawy trasy chętna byłam do innych prac bosmańskich, ale Boż*ena dała mi spokój. Może i dobrze. W sobotę obudziłam się o 6.30 i do 7.15 miałam czarną pustkę w mózgu, dopóki do świadomości nie przedarła się myśl, że honor, przyjaźń, zobowiązanie.. Sturlałam się z łóżka na podłogę (wypróbowany patent: panele są zimne i niemożliwością jest zbyt długo na nich zalegać) i stop klatka ruszyła do akcji.
Całą drogę autem do parkingu najbliższego trasie, którą spędziłam dzierżąc piękną lustrzankę Tomka siedzącego akurat za kierownicą, muszka niepokoiła się o odcinki trasy na których zalegał lód. Organizatorzy z poświęceniem posypywani te miejsca piaskiem. Cóż z tego skoro w nocy padał deszcz. „Przecież w regulaminie napisane, ze cross i w ogóle precz z łatwymi biegami” tak nam minęła dyskusja.
Z przyjemnością maszerowałam przez mysłowicki las pomimo konkretnego mięsistego błota pod stopami. Trasa zgodnie z przewidywaniami była wymagająca, ale zawodnicy pozdrawiani przez nas zdobywali się najczęściej na uśmiech. W ogóle, jak po zimowej przerwie zobaczyłam Was wszystkich raźno mi się bardzo zrobiło. Fotografowanie było trudne, mało światła. Zaliczyłam kilka bryzgów błota spod butów przebiegających zawodników co w moim odczuciu wzmocniło więź między startującymi a sędziami :)Dwóch uczestników, którzy na crossa założyli białe koszulki..hehehe..esteci..
I w ten sposób dobrnęliśmy do zdarzenia, które zainspirowało tytuł dzisiejszego wpisu. Na drugiej pętli, przy już rozciągniętej stawce, zawrócił na punkt sędziowski wysportowany i biegnący z zapasem sił lecz pod prąd biegacz. Rzecz wywołała zrozumiałe poruszenie w tandemie sędziowskim. „Wszystko w porządku”? zainteresował się Michał a ja poparłam go pytającym spojrzeniem. „Żona mi się straciła” wyjaśnił biegacz i pognał po błocie w dół by po bliżej nieokreślonym czasie powrócić w towarzystwie ładnie biegnącej i całkiem niebrzydkiej kobitki.
Była to jedna z piękniejszych scen miłosnych, jakie dotychczas widziałam. Przy której pocałunki z Casablanki tudzież tanga w Paryżu mogą się schować.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Truskawa (2011-01-22,08:07): Strasznie fajne to zakończenie. :) Górołaz (2011-01-22,18:55): Też znam takie biegające małżeństwo, że mąż zresztą b.dobry biegacz po minięciu linii mety wybiega kilka kilometrów po swoją drugą połowę i dopinguje ją w dalszym biegu.
|