2009-04-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| VIII cracovia maraton (czytano: 1690 razy)
Poszło dobrze. Nawet bardzo dobrze. Szykuję na dniach porządną relację więc tu skrótowo. Planowałem pobiec za zającem na 3:15 i ewentualnie urwać coś na końcówce. Tak też zrobiłem. Pogoda była słoneczna, bezchmurne niebo, ponoć ok 23 stopni Celsjusza. Jak dla mnie o 10 stopni za gorąco. Dzień przed już parę minut po czasie poszedłem odebrać pakiet startowy. Jeszcze mi dali. Na Pasta Party też jeszcze się załapałem. Kucharze pracowali w nadgodzinach (ściślej ujmując w "nadminutach" i chwała im za to). Nocleg w hali sportowej nieopodal. Spałem trochę słabo ale na karimacie trudno spać dobrze. Rano pobudka i na dzień dobry nieprzyjemny incydent. Podszedł do mnie i jakichś starszych panów obok powszechnie znany bosy biegacz. Reklamował właśnie swój fanklub na Naszej Klasie i zachęcał do przyłączenia się. Ktoś z kolegów zapytał jaką szkołę kończył, tamten się chyba trochę zmieszał. Do rozmowy włączył się Piotr Kuryło (ultramaratończyk) który uznał że sąsiedzi obrażają bosonogiego. Ci się wypierali że to nieporozumienie a Kuryło ich opierniczał, że zazdroszczą i zaczął pytać o życiówki. Głupia sytuacja, na szczęście została szybko załagodzona. Swoja drogą Nie mam nic przeciw bosemu biegaczowi. Być może zszarga sobie w ten sposób stawy ale to jego nogi i jego sprawa. Inna sprawa że robi to ewidentnie na pokaz. Chodzi, reklamuje się na lewo i prawo, że on to biega boso. Na zawodach pcha się na pierwszą linię (nie w Krakowie ale na innych go tam widziałem) pomimo, że dobrych czasów nie wykręca. Szczerze mówiąc żenująco to wygląda.
No dobra, ale wróćmy do przyjemniejszych rzeczy. Start był o 9:30 3 godziny przed startem jeszcze posiłek, potem rozmowy ze starszymi bardziej doświadczonymi maratończykami. Jeden doradzał mi bym szedł na 3:25 a nie 3:15 bo nie sprawdziłem się wcześniej na półmaratonie. Niby miał trochę racji ale wierzyłem że te 3:15 to realny cel i że mam szanse.
Start! biegnę za zającem, chowam się raczej z tyłu grupy. Nie chcę być tym który przełamuje opór powietrza. Miałem liczyć międzyczasy co każdy kilometr. powinniśmy biec 4:35 na minutę. Zając niestety szarpał i co gorsza na początku. Raz biegliśmy 4:15 innym razem 4:40. Podobno, bo sam oznaczeń kilometrów często nie widziałem. Miałem nerkę, i zwykle 0,5 litrową butelkę z powerade (na początku) potem tylko z wodą. I tak sobie biegliśmy do 34 kilometra. Czekałem na kryzys a tu nic. Na 34 kilometrze czułem się podejrzanie dobrze. Dwaj zawodnicy przede mną urwali sie do przodu. Chwila zawahania i pędzę za nimi. Troszkę się oderwałem ale potem spuchłem. Znowu zwolniłem chowając się za plecami innego zawodnika. Wbiegamy na Błonie. Koło mety i jeszcze jedno koło. Znowu trochę przyśpieszam, ostatni kilometr biegnę z tempem konkretnym, chyba bliskim 4min/km. Zdyszany wpadam na metę. Czas 3:12. Super! plan wykonany. Błędy? Był jeden. Chyba za wcześnie się urwałem do przodu. 34 kilometr to za wcześnie, powinienem był poczekać z tą ucieczką aż wbiegniemy na Błonie. Ale co tam, 3 minuty na tej ucieczce uciułałem. Jestem zadowolony. Medal klasyczny i ładny. Cieszę się z koszuli New Balance. Porządna, oddychająca. Po biegu szybkie przebranie i na dworzec PKS bo za 1,5 godziny miałem autobus do domu. Wracałem zmęczony i szczęśliwy.
Podsumowując: Krakowski maraton to bardzo fajna impreza, z resztą podobnie jak inne polskie maratony rozgrywane w dużych miastach. Plusy to dobra organizacja, ciekawa trasa (z wyjątkiem etapu na Nowej Hucie - trudno się nią ekscytować), ładny medal, koszulki, informacja SMS o czasie i zajętym miejscu. Minusy? Ciągle słabe oznaczenia kilometrów na trasie (najczęściej wymalowane na asfalcie - gdy ktoś biegnie w grupie to tego nie widać), trochę wąsko na tych alejkach nad Wisłą choć ładnie. No i na ostatniej pętli na Błoniach nie było bramki kontrolnej. Wyszło na to, że niektórzy oszukali swoich kolegów i koleżanki i pobiegli na skróty. To ewidentny błąd organizatora. Poza tym wszystko super. Jestem bardzo zadowolony.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |