|
| Przeczytano: 506/1129329 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Swiss Alpine Marathon - relacja | Autor: Jacek Migacz | Data : 2016-08-06 | Rok temu brałem udział w ZERMATT MARATHON w Szwajcarii i zakochałem się w alpejskich maratonach górskich. Postanowiłem wrócić na górskie szlaki tego kraju. Tak jak poprzednio zaplanowałem wyjazd na maraton połączony z późniejszym tygodniowym pobytem urlopowym – tym razem w Davos. Bieg końcem lipca (sobota - 30.07.2016), ale bilety lotnicze, noclegi i zapis na sam maraton załatwiłem już… w styczniu. Nocując w hotelu w Davos dostaje się specjalną kartę, która upoważnia do BEZPŁATNEGO korzystania z wszystkich kolejek górskich, pociągów i autobusów w okolicy przez cały czas pobytu. Przepiękna rzecz – z pewnością skorzystam!
Wpisowe jest dość wysokie - około 150 CHF (ponad 600 PLN), ale jest w tym oprócz medalu, koszulki finishera, kilkunastu bufetów na trasie, masażystów itd. także super sprawa, a mianowicie dołączony bilet kolejowy od granicy lub lotniska w Szwajcarii do Davos i powrót też (normalnie kosztuje to 140 CHF!).
Davos to alpejski kurort słynący głównie ze Światowego Forum Ekonomicznego, ale zapewniający także inne atrakcje, w tym właśnie festiwal biegowy, zawody kolarskie, wspaniałe szlaki górskie itp. Podobnie jak na innych tego typu imprezach odbywa się kilka biegów i zawodów nordic walking. Tutaj było to: 10 km, 21 km, 30 km, 2 trasy maratońskie („moja” i druga - z mniejszym przewyższeniem) oraz ultra na 78 km (w wersji indywidualnej lub w 4-osobowej sztafecie). Oprócz jednego biegu wszystkie mają metę na stadionie w Davos.
U nas w Polsce, w Krynicy, też jest Forum Ekonomiczne i stąd Krynica nazywana jest „polskim Davos”. Obydwa kurorty mają też swój festiwal biegowy, ale oferta Krynicy jest pod tym względem bogatsza! Krynica oferuje zarówno biegi krótsze (1 km), jak i dłuższe niż w Davos (100 km), tak więc pod względem biegowym, to Davos jest „szwajcarską Krynicą” :-)
Start mojego biegu (K42 = 42,2 km, +1830m/-1680m) był w Berguen (1365m npm) – niedaleko Davos (dowóz zawodników specjalnym pociągiem). Profil całej trasy poniżej.
Na początek „rozpędówka” – pętla około 6 km wokół Berguen z jedną „hopką” po drodze i potem zaczyna się już zabawa! Planowałem zacząć spokojnie – „w tlenie” (u mnie z tętnem około 150 na minutę), ale biegło się fajnie więc oczywiście od razu złamałem zasady i wychodziło jakieś 175. Teren wznosi się cały czas i po 18 km trasy jesteśmy już około 1300 metrów wyżej! Wspinaczka niekończącym się podbiegiem (właściwie podejściem) daje w kość. Tempo spada masakrycznie. Przyjechałem specjalnie 2 dni wcześniej by się zaaklimatyzować, ale jednak te wysokości robią swoje. Ostatecznie po prawie 2 i pół godzinie osiągam Keschhuette (2632m npm).
Na trasie maratonu K42 jestem jedynym Polakiem, co akcentuję odpowiednią koszulką i napisem POLAND na ramieniu.
Na pozostałych dystansach jest jeszcze kilkunastu Polaków, choć większość z nich to nasi rodacy stale mieszkający w Szwajcarii, Niemczech, Wielkiej Brytanii lub Norwegii. Po drodze spotkałem Krzysztofa z Poznania (biegł na dystansie 78 km), który wypatrzył polskie barwy na mojej koszulce. Chwila rozmowy i każdy napiera w swoim tempie.
Z piciem po drodze nie ma problemu, bo na trasie jest aż kilkanaście punktów z wodą i jedzeniem oraz… sanitariuszami. Pogoda słoneczna aż za bardzo. U góry wiaterek, ale jak przygrzało, to było spokojnie około 25 stopni Celsjusza. Leciałem na lekko – bez swojego bidonu czy bukłaka, za to na każdym punkcie solidne picie i woda wylewana na głowę.
Po Keschhuette chwila oddechu – 2 km zbiegu alpejską ścieżynką w dolinę, a potem 4 km porządnego napierania – ostre podejście - by osiągnąć najwyższy punkt biegu – Sertigpass (2739m npm).
Na trasie oprócz skupienia biegowego można było podziwiać przepiękne widoki, a i pogadać z innymi uczestnikami (w miarę wspólnych możliwości językowych).
Trasa Swiss Alpine Marathon różni się od ZERMATT MARATHON. W ubiegłym roku podobne przewyższenie było rozłożone na cały dystans, a w Davos w zasadzie kumuluje się na 24 pierwszych kilometrach. A potem już luz – w dół. Choć nie tak do końca…
Mój plan złamania 5 godzin w Davos oparłem na w miarę spokojnym pokonaniu pierwszych 24 km z podejściami i potem nadrobienie na kolejnych 18 km. Trochę złudne to było, bo w miarę dynamiczne podejścia dały mi w kość, a końcowe zbiegi okazały się wąskimi, kamienistymi szlakami, z ruchomymi głazami (coś jak zbieg z Karbu czy z Kasprowego Wierchu do Myślenickich Turni na Biegu Marduły). Nie bardzo też da się wyprzedzać, nawet jeśli siły (jeszcze) są. Ze zmęczenia zaczyna trochę szwankować kalkulacja czasów przyjmowania żeli (zaplanowałem co 40 minut). Droga się poprawia – szersza szutrówka - kilka kilometrów udało mi się zrobić w tempie po około 5:00, ale potem MASAKRA. Na 32 kilometrze zrobiło mi się niedobrze od żeli – nie ryzykuję wzięcia kolejnego żelu by nie zwrócić wcześniejszych. Do tego droga, która miała dalej prowadzić w dół, jest jednak mocno pofalowana! Takie hopki góra-dół, góra-dół na ostatnich 10 km to jednak coś innego niż pomoc grawitacji w miłym dotarciu do mety :-) Tempo spada. Na 34 km przebiegamy przez mały wiszący mostek. Huśtanie dobiło mój żołądek – wchłonięty wcześniej bananowy żel postanowił jednak wrócić na światło dzienne :-( Koniec marzeń o 4 godzinach i 59 minutach na mecie. Na żele nie mogę patrzeć, żołądek ściśnięty, a energii brak. Przechodzę do marszu na podejściach, po równym i z góry truchtam. Tempo spada – wstyd mi, średnio 7 z przodu.
Próbuję jeszcze zabiegu z wypiciem coli, ale raczej bez rezultatu. „Naciąga” mnie jeszcze kilka razy, ale toczę się dalej. Ostatnie 5 km dłuży się niemiłosiernie. Wyprzedza mnie kilka osób z mojego dystansu i kilkanaście zawodników z krótszych biegów.
Ufff – wreszcie zbieg do Davos! Na 41 kilometrze czeka kibicująca żona. Ale ja jestem pół godziny spóźniony! A która żona lubi jak mąż się spóźnia :-) Docieram do Niej – zatrzymuję się, w kilku słowach opisuję jak się czuję (dobrze, że inni nie rozumieją po polsku). Zabieram polską flagę i tak pomykam dalej przez Davos z biało-czerwonymi barwami nad głową. Kibice wołają: POLEN, POLAND! Nie spieszę się już – upajam chwilą finiszu.
Nie do końca tak to miało być… Spóźnienie na mecie wobec planu: 30 minut (ostateczny czas: 5:30:25). W generalce jestem 90 na 483 osoby, które ukończyły bieg (wystartowało ponad 500 zawodników, ale kilkanaście osób zeszło z trasy lub nie zmieściło się w limitach czasu). Ponad 100 osób miało wynik od 7 do 9 godzin więc może nie tak najgorzej wypadłem: zmieściłem się w pierwszych 20% zawodników, ale marzenia były ambitniejsze.
Za metą czekam na medal, ale najpierw trzeba oddać chip i przejść do strefy nawodnienia. A tam rozdawali najlepszy izotonik świata: PIWO! Wersja bezalkoholowa, ale jednak. Przepysznie smakuje w tych okolicznościach przyrody! OK – jest i medal plus koszulka finiszera – teraz można odpocząć!
Endomondo pokazuje 42,75 km i spalone ponad 3.100 kalorii więc zasłużyłem na złocisty napój lub nawet kilka – trzeba się przecież nawodnić :-) Zegarek GARMIN trochę zaszwankował bo wykazał dystans o 1,5 kilometra większy.
Zwycięzca „załatwił sprawę” w 3 godziny i 26 minut (2 godziny przede mną). Szacun!
W kolejne dni, mimo dokuczających jeszcze zakwasów, wędrujemy z żoną po okolicznych górskich szlakach w ramach roztrenowania, choć początkowo raczej łatwiejsze i spokojniejsze wędrówki. Ale zaliczyliśmy także Pischahorn (2979m npm) – całodzienna wyprawa, 30 km wędrówki z przewyższeniem ponad 1200m.
Do tego kulinarne „zwiedzanie” – kosztowanie lokalnych potraw, serów, wędlin itp., no i obowiązkowe „nawadnianie”, w tym szczególnie lokalnym piwkiem z browaru MONSTEIN w okolicach Davos (najwyżej położony browar w Europie - na wysokości 1625m npm). Trunek znakomity - polecam!
A co za rok? Zobaczymy!
Z biegowym pozdrowieniem -
- Jacek (Zielonki koło Krakowa)
Dla zainteresowanych – moja relacja z ZERMATT MARATHON 2015 jest tu: www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=8&action=2&code=2830
PS. Dzień maratonu był JEDYNYM dniem ze słoneczną – ciepłą pogodą. W inne dni pochmurno i deszcz.
|
| | Autor: henry, 2016-08-07, 08:29 napisał/-a: Startowałem na 25 i 26 biegu , dystans wynosił 67 km a najwyższe przewyższenie ponad 2600 m. Na mecie każdy otrzymywał nie medal a specjalnie oprawiony na drewnie nieduży kryształ górski. Mam tak do dzisiaj przyjaciół szwajcarów i być może kiedyś jeszcze tam pojadę. Wpisowe wynosiło 80 franków a nagroda dla zwycięzcy 1500 franków . | | | Autor: biegofanka, 2016-08-13, 13:36 napisał/-a: Gratuluję ukończenia i zazdroszczę pięknych widoków:)) Wiem z własnego doświadczenia, że na dłuższą trasę biegu górskiego lepszy jest zwyczajny pokarm niż żel, po którym mogą być kłopoty żołądkowe;) | |
|
| |
|