|
| michal71 Michał Brzenczek Gliwice
Ostatnio zalogowany 2015-09-02,08:42
|
|
| Przeczytano: 702/417257 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Maratonie - dlaczego mnie nie kochasz? | Autor: Michał Brzenczek | Data : 2012-04-20 | Jest wiosna, robi sie przyjemniej na zewnątrz, dni są coraz dłuższe. Zaczynają w nas buzować hormony, wszędzie kiełkuje miłość, widać ją na każdym kroku jak budzące sie po zimowym śnie tulipany. Każdy z nas szuka tego uczucia, lubimy poczuć się szczęśliwsi.
Zaliczam sie do tej grupy której sie udało, znalazłem swoją największą miłość. Uczucie które w nas zawitało jest prawdziwe i gorące, czuje się kochany i mojej żonie chce okazywać również to samo. Jednak czy w takiej sytuacji jest miejsce na inną miłość? Czy można ogarnąć uczuciem cos jeszcze poza swoja własna idealną drugą połówką. Otóż można, czego dowodem jest pamiętny dzień 15 kwietnia 2012. Dzień w którym ponad tysiąc zakochanych biegaczy stanęło na lini startu 2 edycji Łódzkiego Maratonu Dbam O Zdrowie. Każdy z nas miał ten sam błysk w oku, łączyło nas jedno wielkie wyznanie, każdy z nas był zakochany w imponującym swą potęgą dystansie 42.195 metrów.
Jednak nasz wspólny kochanek nie pieścił nas czułymi słówkami, nie podawał rano gorącej kawy do łóżka, nie obdarowywał nas kwiatami. Od strzału startera podkładał nam kłody na całym swoim nie małym odcinku, częstując nas upałem, wiatrem lub deszczem. Jednak my go nie przestaniemy wielbić a na lini startu będzie pojawiać się coraz więcej biegaczy z bijącymi sercami w tej właśnie chwili tylko dla niego.
2 edycja Łódź Maraton Dbam O Zdrowie zapowiadała się na udaną imprezę, lista startujących rosła z każdym dniem. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania rok wcześniej, dlatego tak sporo biegaczy zaufało im w tym roku. Myślę, że nie zawiedli nas pod żadnym względem, opiekowali się nami biegaczami od początku do końca jak tylko potrafili najlepiej, nie szczędząc przy tym swoich sił. Myślę, że doskonale wiedzieli o tym jacy jesteśmy bezradni otuleni miłosnym amokiem, potrzebowaliśmy wskazówek na każdym kroku, aby rano o godzinie 9, dnia 15 kwietnia stanąć wspólnie na lini startu i krzyczeć z całych sił „Kochamy Cię Maratonie”.
Obiekt w którym usytuowane było biuro zawodów budzi podziw, Łódzka Hala Arena stała się na czas maratonu areną naszych wyznań, areną naszych słabości oraz małych lub większych chwil radości.
Na Expo bez trudu można było zakupić brakujący maratoński ekwipunek, zaopatrzyć się w odżywki lub fachową literaturę a po załatwieniu niezbędnych formalności wystarczyło zejść na dół do restauracji i delektować się makaronem podczas pasta party.
Samo miasto było również dla nas życzliwe a w okolicznych hotelach przeważał głównie jeden temat – maraton. Z niepokojem obserwowałem maratońskie menu w którym bardzo optymistycznie wyglądała temperatura okraszona przelotnymi opadami deszczu. Martwił mnie jednak deser w postaci silnego wiatru z wielką wisienką na koniec serwowaną na ostatnich 4 kilometrach. Jednak pomocna była myśl, że co nas nie zabije to nas wzmocni.
Niedziela rano to rytualne przygotowania tak jak na pierwsza randkę. Każdy punkt musiał być dokładnie przemyślany, każdy jest tak samo ważny. Zazwyczaj zaczynam od szklanki wody, potem makaron i chwila odpoczynku. Mundur maratończyka czekał już przygotowany od wczoraj, ubrałem go zaraz po wchłonięciu kilku odżywek. Na zewnątrz otuliło mnie zimne objęcie porannego powietrza, wiedziałem już że w tym dniu temperatura mi nie przeszkodzi, lekki deszczyk też był raczej przyjemnością niż zmartwieniem, z niepokojem spoglądałem tylko na kłaniające się od wiatru wierzchołki drzew.
Podróż przez miasto była krótka i szybka, hotel który wybrałem mieścił się na obrzeżach miasta z łatwym dojazdem do głównej trasy wiodącej przez miasto. Parking na terenie Makro był niemal zupełnie pusty, mimo, że przyjechaliśmy na 45 minut przed startem. Odcinek jaki trzeba było pokonać na linie startu posłużył jako delikatna rozgrzewka. Zbliżając się do startu co chwile mijał nas jakiś truchtający biegacz a muzyka stawała się coraz głośniejsza.Czułem że poziom adrenaliny zaczyna się zwiększać, co było zdecydowanie dobrym znakiem.
Podczas Łódzkiego Maratonu odbywają się dwie imprezy, bieg główny na odcinku 42195 oraz jego mniejsza siostra „dziesiątka”. Ja oczywiście jestem zakochany w maratonie i to dla niego przyjechałem do tego miasta. Krótka rozgrzewka charakteryzująca się powolnymi wręcz leniwymi ruchami jest obowiązkowa jeżeli od samego początku chce powalczyć o wynik 2:55. Na 15 minut przed strzałem ustawiamy się tworząc dwie bliźniacze wstęgi, jedna to maratończycy a druga biegacze na 10 km. Ustawiłem się w wyraźnie oznaczonym miejscu dla celujących poniżej 3 godzin, pozostało tylko czekać.
Serce pracowało w równym rytmie oczekując na rozkazy, umysł zawładnęła jedna myśl którą było bieganie. Niebezpieczne myśli „co ja tutaj robie?”, „nie dam rady” szybko zagłuszył strzał startera. Teraz pozostaliśmy tylko we dwoje, ja i mój maraton.
Pierwsze 10 km pokonałem zgodnie z planem, rytmicznie naciskając przycisk „lap” co 4:12 min/km. Po drodze pożegnałem biegaczy kończących dziesiątke. Odcinek ten przebiegał wokół parku Piłsudskiego, był osłonięty drzewami co bardzo pomagało a wiejący wiatr był niemal nie odczuwalny. Teraz przyszła kolej na następny etap moich zmagań, czyli przyśpieszenie do prędkości w okolicach 4:08 min/km, a polem walki miały być ulice centrum Łodzi. Budynki po obu stronach tworzyły korytarze w których wiatr nabierał prędkości wiejąc raz w twarz i utrudniając bieg by po chwili dmuchnąć w plecy pchając nas do przodu. Utrzymanie równego tempa było w takim przypadku bardzo trudne, jednak ogólny czas średni był prawidłowy.
Półmetek w okolicach ul.Sterlinga wskazywał na idealny wręcz czas 1:27:56, wszystko szło jak po sznurku, wystarczyło tylko utrzymać tempo z lekkim przyśpieszeniem w końcówce. W głowie miałem tylko jedną myśl „maratonie tym razem będziesz mój”. Ze ścisłym centrum żegnaliśmy się biegnąc Al.Mickiewicza, za która czekała nas kolejna pętla wokół parku Piłsudskiego. Znałem już ten odcinek i wiedziałem że będę mógł na nim trochę odetchnąć. Z radości czułem motylki w brzuchu, jednak w miarę upływu czasu, owe motylki zaczęły mi przeszkadzać.
Na Krakowskiej wiedziałem już co się święci, to maraton wykręcił mi kolejny numer a umysł nakazywał mi szybkie rozglądanie się za ToiToiem. Nie było innego wyjścia jak posłuchać go i zawitać w tym przybytku. Znalazłem z utęsknieniem oczekiwany obiekt w okolicach 28-29 km, zerkam na stoper i na chwile koncentruje nad czynnością nie mająca z bieganiem nic wspólnego. Zawiązując już spodenki usłyszałem rytmiczne odgłosy sporej grupy, to byli trójkołamacze, zerknąłem na stoper okazało się, że mimo ogromnego pośpiechu straciłem około 2:30 min.
Nie był to dobry znak, ale nie poddałem się, wiedziałem że 2:55 nie jest do osiągnięcia ale przynajmniej złamie 3 godziny, po trzech km dogoniłem grupę połykając kolejno zakochanych po uszy w maratonie zapaleńców. Moja dobra pasja nie trwała jednak długo, zaraz jak tylko wyprzedziłem trójko łamaczy powtórzyła się przygoda z ToiToiem. Tym razem postój był krótszy, ale niestety straciłem kontakt z grupą. Walczyłem jeszcze cały odcinek na Maratońskiej, aż do nawrotu, jednak zaraz za nim przegrałem walkę z wiatrem. Zgodnie z przewidywaniami ten odcinek miałem pokonać przyklejając się do kogoś aby oszczędzać siły, jednak nie znalazłem nikogo takiego.
Mijałem sporadycznie zawodników widząc w ich oczach zupełne zwątpienie, każdy z nas zadawał jedno pytanie „maratonie – dlaczego mnie nie kochasz”. Tempo siadało, morale spadało, a kilometry mijały powoli. To koniec, walka się dla mnie skończyła, ale do mety dobiegnę. Z daleka widzę ogromny obiekt, jest to miejsce zakończenia mojej męczarni, ostatni zbieg do Hali Arena i mijam metę, gdzie na zegarze razi po oczach wynik 3:01:39. Nie tego oczekiwałem od siebie. Za metą obfity bufet pomógł mi dojść do siebie a z daleka widziałem już moja prawdziwą miłość, która mnie nie zawiodła, biegnącą w moja stronę żonę.
2 edycja Łódź Maraton Dbam O Zdrowie to impreza na najwyższym poziomie i pomimo tego, że zarówno rok temu jak i teraz maraton nie rozpieszczał nas idealnymi warunkami, w 2013 roku stanę na lini startu w Łodzi mając w oczach ten sam obłęd.
Zwycięzcy maratonu odjechali do domu nowiutkimi Fordami Ka a byli nimi wśród mężczyzn: Tola Bane (Etiopia) - 2:11:29, wśród kobiet: Agnieszka Gortel - Maciuk - 2:36:02. |
| | Autor: michal71, 2012-04-20, 12:41 napisał/-a: Dzięki. Dla mnie wystarczy, że jestem moralnym zwycięzcą, przynajmniej dzisiaj, w niedziele moje odczucia były nieco inne. Na maraton w Berlinie zaopatrzę się w stoperan lub coś podobnego, bo już za dużo tego, chciałbym kiedyś pokazać światu że potrafię a nie tylko sobie. Jest jeden plus z tego, że nie potrafiłem się na tyle zmobilizować w końcówce tego maratonu co w efekcie pozwoliło mi nie zmęczyć się za nadto i juz od poniedziałku przystąpiłem do treningów. Berlin będzie mój!!! Pozdrawiam. | | | Autor: e.i., 2012-04-20, 13:43 napisał/-a: Oj tam, Maraton Was kocha. A że trudny z niego kochanek, to cóż... ponoć nie ma prawdziwej miłości bez cierpienia :). Ja wiem, że z niego paskudnik niewdzęczny, ale mnie też do niego ciągnie. Jeszcze nie mam odwagi z nim iść na randkę ;), bom z moją kondycją wciąż niegodna. Ale pracuję nad tym, a póki co zazdroszczę wszystkim, którzy z nim się już zbratali. Gratulacje Michale :)). | | | Autor: januszjoger57, 2012-04-20, 13:48 napisał/-a: Jesli nie kochasz , to nie biegaj.
Lub rób tak jak wielu amatorów, biegają cyklicznie z uśmiechem na twarzy, czas jest sprawą drugoplanową. | | | Autor: evi, 2012-04-20, 16:13 napisał/-a: LINK: http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.p
Maraton to dystans królewski. A król poddanych nie kocha, tylko nimi rządzi :-)
W linku mój opis z maratonu w Debnie, gdzie na końcu troszkę więcej o królu MARATONIE.
Pokora i wytrwałość to droga do celu.
Gratuluję wyniku i życzę dalszych sukcesów :-) | | | Autor: dzemek, 2012-04-20, 22:26 napisał/-a: Widzę po zdjęciach, że masz "mój" numer z 2011 roku ;) | | | Autor: karado, 2012-04-21, 18:22 napisał/-a: Gratuluję wyniku ! A moja próba uczuć z maratonem we wrześniu w Wa-wie. Pierwszy raz w życiu i ........... trochę się boję. | | | Autor: mariod, 2012-04-21, 18:58 napisał/-a: Nie bój się,myśl pozytywnie.Strach ma zawsze wielkie oczy. | | | Autor: mzuk, 2012-04-22, 08:28 napisał/-a: Gratulacje! Każdy ukończony maraton to zwycięstwo. | | | Autor: renia_42195, 2012-04-22, 08:42 napisał/-a: Szczerze gratuluję takiego wyniku. Im więcej czytam takich wypowiedzi tym bardziej się stresuję moim pierwszym maratonem. Jednak slowo sie rzekło i pójdę na tę pierwszą randkę z tym neurotycznym facetem ;) Nie mam tak ambitnych celów czasowych - zmieścić się w limicie czasowym w zupełności mi wystarczy :)
Będę najwyżej trochę po nim cierpieć, ale mój cel 42 km 195 m w wieku 42 lata i 195 dni osiągnę :) | | | Autor: hubertp29, 2012-04-22, 17:27 napisał/-a: Mnie coś podobnego spotkało na moim półmaratonie marzanny... ale jakoś dotrzymałem. :/ Teraz stoperan przed biegiem będzie obowiązkowy:) | |
|
| |
|