Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 572 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Nie Lódzki maraton - 2006?
Autor: Jacek KARCZMITOWICZ
Data : 2006-05-30

Naraton w Łodzi ma szczęście. Do pogody, do łódzkich biegaczy, do frekwencji, do lokalizacji, której np. Dębno może pozazdrościć. No i ma pecha do mnie.
Już w pierwszej edycji tego, niewątpliwie mającego europejskie aspiracje, biegu organizatorzy pobrali odemnie opłatę startową, a następnie niesłusznie pobraną kwotę obiecali zwrócić. Do dziś odzewu brak. W roku ubiegłym z niezrozumiałych powodów, jeśli gdzieś tam w organizacyjnych korytarzach tego biegu istnieje jakaś logika, konsekwencja, to wbrew sobie zaproszono do udziału w biegu moją córkę. Aby było ciekawiej rok wcześniej zabroniono jej udziału strasząc interwencją policji. Na szczęście wówczas policja miała większe problemy niż aresztowanie smarkuli. Na otarcie łez, wygrałem w roku ubiegłym bilety lotnicze. Wiec niby powinno się wydawać, że idzie ku dobremu.
Mój start w 3 mBank Maratonie stał pod dużym znakiem zapytania. Pręt zbrojeniowy jaki miał przyjemność gościć w mojej stopie znacznie pokrzyżował mój plan przygotowań do czerwcowej wyprawy do Szwajcarii. Tak naprawdę to już wracając z Dębna postanowiłem pobiec w półmaratonie. Tak się składa, że 5 lat temu ustanowiłem swoją życiówkę w półmaratonie i z okazji jubileuszu postanowiłem wystartować i poprawić życiówke w półmaratonie. Nie było to zbyt trudne zadanie, bo mój rekord życiowy to 1:44:44 ustanowiony w niecodziennych okolicznościach o których Jans i Admin mogliby trochę poopowiadać. A ja przez te 5 lat jakoś nie miałem serca do półmaratonów i albo je biegłem z wózkiem (2x Parzęczew), albo meta była na takiej wysokości, że Śnieżka mogłąby uchodzić za babkę z piasku.
Jak postanowiłem tak zrobiłem i razem z żoną o 13.40 w sobotnie popołudnie zameldowaliśmy się w biurze zawodów. Tam grzecznie i stanowczo urocza blond – piękność o niebieskich tipsach poinformowałą mnie, że zapisy się zaczynają o 14 i przystąpiła do przerwanego moim głupim pytaniem pertnamentnego dłubania tym tipsem w zębie. Prządek musi być i usiadłem naprzeciw z głupim wyrazem twarzy, wpatrując się maestri dłubania w zębie a nawet w uchu. Mysiałem naprawdę głupio wyglądać, bo podeszła moja żona i wyrwała mnie ze stanu nirvany (?). Czy któryś z czytających te słowa dłubał sobie w zębie, przyklejonym silikonowym tipsem, o kolorze oceanu na atolach? Tak się zagapiłem, że nagle na zegarku pojawiła się godzina 14.00.12. No i ruszyłem do ofensywy. O 14.40 miałem pociąg do Zgierza, który gwarantował mi zajęcie wygodnej pozycji w fotelu, aby obejrzeć ciekawie zapowiadający się etap w tegorocznym Giro d'Italia. Na to ów blond klejnocik mi się bezczelnie spytał czy niemógłbym chwili poczekać, bo są jakieś nieścisłości. Mając do wyboru popołudnie z głupim wyrazem twarzy wpatrując się w akrobacje tipsem po zębnym szkliwie, a zmagania kolarzy wśród wzgórz Apeninów wybrałem to drugie. Jak się okazała to laska kompletnie nic nie kumała i po prostu bała się zacząć sama. Ale po 5 minutach wydała mi kartę i poszedłem po numer. Tam siedzi grupa obsługiwaczy laptopów z wyrazem twarzy gamblera na piątym poziomie COUNTER-STRIKE. Tu już kompletny misz-masz. 14.08 przyszedł jakiś fachowiec i przepraszając mnie za opóźnienie zaczął klarować gamblerom o co tu chodzi. Po takim instruktarzu ich twarze były jeszcze bardziej przerażone. Dostałem w końcu numery i podróż pociągiem sobie odpuściłem. Poszedłem na tramwaj. / etap istotnie był ciekawy i nie żałowałem swojego pośpiechu/.
W niedzielny poranek docierając do miejsca rozgrywania zawodów byłem zaskakująco spokojny. W hallu hali wymieniłem kilka powitań i nagle w trakcie rozmowy z Wasylem zauważyłem, że mam razem z żoną numer startowy na maraton!!! Ruszam więc do stolika, gdzie nam wydano numery, a tam juz wakacje. Zapisy zakończono. Więc zmieniłem ton z proszącego na awanturujący. Poskutkowało. Jeszcze zamieniając mi numery śliczna wolutariuszka coś mi próbuje udowodnić, jednak jej nie wychodzi i już nie zawracając sobie głowy ustawiam się w ogonku do depozytu. A ogonek był spory i jakoś leniwie sie posuwał. W końcu przyszedł ktoś myślący i nakazał wszystkim na hurrrrra samemu złożyć torby, co było jedynym wyjściem. Prawie 1000 osób w jednej kolejce, do jednych drzwi to trochę lipny pomysł.
W końcu ustawiłem się wśród biegaczy karnie czekających na start. Pożegnałem żone życząc jej powodzenia i przypominając szczegóły taktyczne tego biegu. Na trasę biegu ruszyłem już sam mając na oku Tadzia Rutę. W moim przekonaniu miał on mnie wyprowadzić na wynik w okolicach 1:35. Jednak już po drugim kilometrze przeliczyłem sobie tempo i wychodziło mi znacznie za szybko. Na takie tempo nie byłem przygotowany. Jak się później okazało Tadziu pokonał półmaraton w czasie 1:28 i dopiero w drugiej połówce pobiegł na skalę moich możliwości.
Sam bieg to totalna nuda. Bieg punkt żywnościowy, kontrola tempa, korekta, bieg etc. Gdzieś około 14 km zacząłem mieć problemy z brzuchem, jednak zagryzłem się i tak do 20 km spadło mi tempo o prawie 15 sekund na km. Na metę wbiegłem poprawiając życiówkę o 4 minuty.
Oddałem medal córce razem z numerem startowym i wybiegłem naprzeciw żonie. Tak sobie truchtałem i zobaczyłem żwawo biegnącą do mety Anne Karłowicz więc pomyślałem, że moja żona musi być jakieś kilka minut za nią. Spotkało mnie zaskoczenie bo już bodaj 200m dalej rozpoznałem charakterystyczny tupoczący jak “młynek Armstronga” krok mojej żony. Szybko przekalkulowałem i wyszło, że ma szanse złamać 2h czyli poprawić sie o 10 minut. Jak z nią biegłem nic nie mówiła tylko kręciła tym “młynkiem”. Wbiegając na metę zegar wskazywał 1:59:00. To o minutę lepiej niż wynosił plan super max!!!
Podsumowując organizatorzy maratonu łódzkiego od 3 lat udaja, że jest super udają, że debiutują udają, że robią maraton. Pomysłowość zasługuje na wielkie słowa uznania. Wykonanie zasługuje tylko na uśmiech politowania. Trasa biegu poprowadzona jest najbrzydszym fragmentem Łodzi i chyba nie przesadzę, że jest to najbrzydsza trasa w Polsce!!! Krajobraz koszmar i na dodatek wszystko czego nie lubią maratończycy: kostka brukowa i zakręty! Ostatnią sprawą jest koszt. Bieganie w Łodzi należy do najdroższych w Polsce. Pewnie bedę tu startował. Wszak mam tylko 15km. Jednak gdybym miał na ten maraton poświęcić cały dzień ... jednak się bym zastanowił.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
kostekmar
13:20
AntonAusTirol
13:13
simov
13:11
Henryk W.
12:55
eldorox
12:47
runner
12:38
romangla
12:37
jaro109
12:35
alex
12:10
CZARNA STRZAŁA
12:07
42.195
11:51
malkon99
11:41
marczy
11:32
kmajna
11:29
Jorgen P..
10:59
BOP55
10:51
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |