Nasza przygoda rozpoczęła się od tego, że na dobę przed maratonem dowiedzieliśmy się iż nasz nocleg podrożał z 12 euro do 70 euro za osobę... Postanowiliśmy więc sami znaleźć nocleg na miejscu. I znaleźliśmy. Na swoją niemal zgubię... :-)
Pomysł na start w maratonie, którego trasa wiedzie z Białorusi na Litwę był dość przypadkowy. Ot, zauważenie ogłoszenia w jednym z kalendarzy międzynarodowych maratonów. Myśleliśmy nawet początkowo że jest to zwykły maraton organizowany po prostu na Białorusi, i choć jak się okazało sporo Polaków już tutaj biegło - w tym nasi osobiści znajomi - to o tym, że start i meta są w innych krajach dowiedzieliśmy się dopiero na etapie zapisów. Jak widać nawet My nie wiemy wszystkiego i życie potrafi zaskoczyć :-)
Maraton rozgrywany jest na zmiennej co dwa lata trasie - jednego roku start jest na Stadionie Miejskim w Grodnie, a meta w Parku Miejskim w Druskiennikach, w kolejnym roku na odwrót. Największą atrakcją trasy okazuje się samo przekraczanie granicy nie tylko Białorusi i Litwy, ale jednocześnie granicy Unii Europejskiej. Mógłbym to tutaj szczegółowo opisać, ale zainteresowani wszystko znajdą na naszym filmie. Ogólnie widać dobrą wolę obu stron, a więc dla chcącego nie ma nic trudnego. Cała "operacja" jest więc bezstresowa.
Jak wspomniałem na początku - problem pojawił się, gdy otrzymaliśmy od organizatora maratonu informację, że nie ma już dostępnych zarezerwowanych dla nas noclegów w cenie 12 euro. Dlaczego nie ma, skoro zarezerwowane? No cóż, tego się nie dowiedzieliśmy. Przedstawiono nam dwie opcje - nocleg na sali gimnastycznej za free albo noclegi w innym hotelu za... 70 euro od osoby. Cóż, nie mieliśmy ochoty ani na jedno ani na drugie. Nie po to przecież jesteśmy podróżnikami którym cały świat zjada cukierki z ręki, żebyśmy sami sobie nie umieli znaleźć kwaterunku.
Grodno to duże, blisko 400 tysięczne miasto, wg. różnych źródeł trzecie lub piąte pod względem wielkości na Białorusi. Nie spodziewaliśmy się więc kłopotów z rezerwacją na booking-u i zajęliśmy się nią już na miejscu po załatwieniu formalności w Biurze Zawodów. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że poza drogimi (stosunkowo - bo mimo wszystko ceny były po prostu europejskie) hotelami oferta prywatnych mieszkań i apartamentów jest bardzo uboga. Kierując się jednak przekonaniem, że w hotelach nie przydarzy nam się żadna CIEKAWA przygoda, postanowiliśmy zawalczyć.
Wczesnym wieczorem udało nam się zarezerwować 2-pokojowe mieszkanie. Gdy doszliśmy pod wskazany adres okazało się, że takiego adresu... nie ma. Telefonicznie Białorusin przekonał nas, że to nie jego wina - "booking źle zaznaczył". Lampki kontrolne oczywiście się zaświeciły, ale z braku innych dostępnych noclegów uwierzyliśmy w tę bajkę i pomaszerowaliśmy 5 km dalej do wskazanego miejsca...
Gdy doszliśmy pieszo na miejsce po około godzinie marszu (taksówka kosztowała jakieś 2 złotych - ale w taksówce też na żadne przygody liczyć nie można) okazało się, że jesteśmy już na dość odległych rogatkach miasta. Przywitaliśmy się z Białorusinem i... i dostaliśmy naszą przygodę :-) Mieszkanie było cuchnąca norą przerobioną z jakiegoś starego garażu, usyfione do poziomu pijackiej cofki, brudne tapety, lepiąca się pościel na łóżkach sprzed wojny. Śmierdząca "łazienka" i rozbita kuchenka. Przebywanie choć chwilę w tym miejscu urągało godności człowieka. I za to wszystko właściciel życzył sobie jeszcze 38 dolarów. Wyszliśmy w trybie ewakuacyjnym, informując jednocześnie booking.com o próbie oszustwa.
Co zrobić o godzinie 21:00, na 11 godzin przed startem maratonu, na obrzeżach Grodna nie mając noclegu? Przypomniało nam się, że niecały kilometr "temu" zaczepił nasz jakiś rozmawiający w miarę po Polsku mężczyzna, a widząc Polaków zaproponował żebyśmy wpadli do niego na piwo.
Zawróciliśmy więc i odszukaliśmy niepozorny drewniany domek z ogródkiem. A potem już poszło, bo gospodarzom gdy jesteś gościem w podróży, odmawiać nie wypada. Okazało się, że to Polska rodzina mieszkająca w Grodnie! Impreza przeciągnęła się do prawie drugiej w nocy. Ale to też zobaczycie najlepiej na filmie, nie będę strzępił języka :-)
Wracając do maratonu: to kolejna nasza kameralna impreza. Organizacja ciekawa, choć pod względem podróżniczym z całą pewnością ciekawszy jest finisz w Grodnie, bo wtedy można zostać na kilka dni na Białorusi. Pamiętać trzeba, że bezpłatny voucher wydawany przez organizatorów maratonu zastępuje vizę, ale tylko na jednorazowy wjazd na Białoruś. Więc po maratonie wrócić na start już się nie da - dlatego też nie można niczego zostawić w noclegach, ani pojechać na start samochodem. Warto o tym pamiętać, żeby uniknąć problemów.
Za rok maraton obchodzi jubileusz. W tym roku było około dziesięciu Polaków (w tym nasza Kasia, która zajęła fantastyczne drugie miejsce w swojej kategorii). Ile osób z naszego kraju przyjedzie za rok? Oby więcej, bo warto - niby blisko, ale wrażenia jak z dalekiej wyprawy.
I tylko zorganizujcie sobie dobre noclegi, bo inaczej będziecie cierpieć. Z Białoruską gościnnością nie ma żartów :-)
Zapraszamy na koniec do śledzenia naszych wypraw na maratony w każdym kraju świata. Wszystko co musicie wiedzieć znajdziecie na stronie 201races.com